Na „dzień dobry” nisko chylą tu czoła skrzydlate anioły. Jeden – grubo wyciosany z drewnianego pieńka, zerka na gości znad framugi drzwi, a inne – gliniane, wyfruwają spod palców w akcie tworzenia na warsztatach ceramicznych w Spiżarni Artystycznej.
Wszystkie zamieszkały pod jednym dachem u pary artystów: Darka Lecha i Ewy Offman-Lech. Darek jest aktorem. Ewa uzdolnioną plastycznie instruktorką tańca. Okna ich domu w Kryształowicach pod Ślężą pokazują sielskie widoki. Wielki ogród, za którym przy dobrej pogodzie sterczy zarys Ślęży. W jej kierunku liściastym szpalerem ciągnie się ciemny, gęsty las, porastający całą górę mozaiką dębów, olch i jesionów.
Jedna z legend mówi, że Ślęża to miejsce walki, jaką anioły stoczyły tutaj z zastępami czartów. W okolicach dzisiejszej góry było kiedyś ukryte zejście do piekielnych czeluści. Cały sztab aniołów stróżów czuwał wiekami, by piekielne bestie nie wyszły do ludzi. Aż im się znudziło to stróżowanie i postanowiły zasypać dziurę do piekła. Czarty nie poddały się się łatwo, więc trzeba było je przydusić 700-metrowym zwałem kamieni. I tak powstała Ślęża.
Leżące u jej podnóża Kryształowice to kilka starych domów i pola. I choć niełatwo tu natrafić na sklep, każdy wskaże drogę do – jedynej w swoim rodzaju – spiżarni… To tu, w stareńkiej chałupie z gorącą, jak to w starym żelazku, „duszą”, powstała Spiżarnia Artystyczna. W niej zawekowane są patenty na sztukę. Można skosztować zapomnianych technik malowania na jedwabiu, tworzenia witraży, ozdabiania przedmiotów za pomocą decoupage’u czy filcowania wełny.
– U nas ludzie czują się artystami – tłumaczy Ewa. Razem z Darkiem wymyślili promującą rękodzieło i zapomniane tradycje fundację „Choreia”. Zajęcia prowadzą w swoim gospodarstwie i w Wiejskim Domu Kultury „Kryształ”. Organizują warsztaty, koncerty, spektakle, na które ściągają prawdziwe tłumy, przychodzą ich równolatkowie, seniorzy i juniorzy. A wszystko po to, by zasiać twórczy ferment i wyrwać innych z marazmu. I by przy niepogodzie wiejskie dzieciaki zapomniały, co to nuda. To z myślą o nich w świetlicy uczą, jak spod zwyczajnych nożyczek wyczarować niezwyczajne figurki czy kostiumy teatralne.
reklama
– Wpadam tu często, bo można poznać bardzo ciekawych ludzi i, nie mniej ciekawe, smaki – wesoło opowiada pani Małgosia, jedna z uczestniczek warsztatów ceramicznych, która na zajęcia zabiera zawsze szeroki uśmiech i... blachę upieczonego przez siebie ciasta. Utarł się zwyczaj, że każdy z uczestników zajęć przynosi „coś dobrego” i po chwilach dla ducha dopieszczają też swoje żołądki.
Latem w znajdującym się w ogrodzie XIX-wiecznym piecu chlebowym wszyscy razem wypiekają pyszne bochny, „reanimując” stare, sprawdzone receptury. Jakiś czas temu Ewa z Darkiem wydali miniksiążeczkę kucharską z kulinarnymi przepisami na bukowiński kołacz, „popielcowe” łamane placki czy ziemniaczane kucmo. Udało się spełnić marzenie o domu, w którym można nie tylko mieszkać, ale i tworzyć. A przy okazji pokazywać, jak żyć, dbając o środowisko i tradycję.
Sztuka „z odzysku” Decoupage to metoda dekorowania papierem przedmiotów. Pochodzi ze wschodniej Syberii, plemiona nomadów ozdabiały w ten sposób groby swoich przodków. Stamtąd technika przywędrowała do Chin, gdzie aż do XII wieku była popularną metodą ozdabiania lampionów, okien, pudełek i innych przedmiotów.
Dziś stała się bardzo popularna, można do niej bez problemu kupić gotowe zestawy. Ale najzabawniejsze, gdy wykorzystamy do tej „sztuki z odzysku” pozornie bezużyteczne przedmioty i papierowe serwetki czy kolorowe magazyny. Tak stara deska do krojenia czy pęknięty talerz zamienia się w piękny bibelot. W Spiżarni Artystycznej przed Wielkanocą tak zdobi się pisanki, a przed Bożym Narodzeniem rusza produkcja świątecznych prezentów.
– Z papierowej serwetki wycinamy ornament i nanosimy go na dekorowany przedmiot, a następnie lakierujemy. Są różne techniki uzyskania na koniec popękanej powierzchni, czyli efektu postarzenia. By je poznać, wystarczy wpaść do nas na warsztaty – kusi Ewa.
Tu powstają także malowane ręcznie jedwabne chusty, drewniana biżuteria, ceramiczne anioły, donice, spodki i figurki czy witrażowe lampiony i zawieszki. Albo zatopione w kostkach parafiny z knotem u góry „owoce lasu”: liście, zasuszone kwiatki i owoce, ale i ziarenka kawy, muszelki.
– Ważna jest dla nas ochrona środowiska i w domu na co dzień segregujemy odpady. Ekologiczna jest także nasza sztuka – Darek pokazuje gliniany talerzyk w kształcie rybki, pokryty zieloną warstwą szkliwa. – Dlatego uprawiamy art-recycling: wykorzystujemy bezzwrotne lub uszkodzone zielone butelki szklane. Najpierw je tłuczemy, by uzyskany proszek wykorzystać do dekoracji ceramicznych przedmiotów, zapiekając je pokryte recyclingową, szklaną powłoczką w specjalnym piecu ceramicznym.
Recycling jest też tematem tworzonych tutaj z miejscowymi dzieciakami przedstawień teatralnych. Za jedno z nich pt. „Segregacja i Recykling = Niełatwy Problem – Łatwe Rozwiązanie” zgarnęli liczne nagrody.
– W tym projekcie, na który złożył się spektakl teatralny i warsztaty, uczniowie edukowali innych uczniów, bo założeniem była edukacja poprzez sztukę – wyjaśnia Darek.
Z niewielką pomocą jego i Ewy dzieci napisały scenariusz, zrobiły scenografię oraz kostiumy i stworzyły przedstawienie. Przez twórczą zabawę zwracali uwagę na to, do jakiego rodzaju kontenera do recyclingu wyrzucać jaki rodzaj odpadów, niczym „trendsetterzy” pokazując rówieśnikom, że taką postawę warto naśladować.
– Nasz teatr jest ekologiczny, bo naturalnie poddaje się wpływom pór roku. Kiedy w ogrodzie kwitną wiśnie, wystawiamy „Wiśniowy sad”. Budujemy glebowo-korzeniową przydomową oczyszczalnię ścieków. Niby banalne i proste rozwiązanie, a tak mało ludzi o nim słyszało, więc może stworzymy gospodarstwo modelowe i naszymi „ekopatentami” zainspirujemy sąsiadów? – zastanawia się Darek. Rośliny w ich ogrodzie są „wolne od chemii”. Rosną na oborniku od kur i królików, a z chwastami radzi sobie całkiem dobrze nawóz z pokrzywy.
Kawałek innego świata Spiżarnia Artystyczna powstała w stodole przy starym domu, który kupili ponad dziesięć lat temu. Szukali go na rowerach, polując na miejsce, które pod jednym dachem pomieści rodzinę z gromadką kotów i gdzie schronienie znajdzie także sztuka. Tak trafili na uroczą, choć zniszczoną chałupę, z rozłożystymi jesionami zarastającymi dawny ogród. Ponadstuletni dom miał barwne dzieje.
W zeszłym wieku należał do Moritza Schäffera, cenionego w okolicy masarza i obrotnego sołtysa. Prowadził tu zajazd z masarnią, wędzarnią i sklepem. Żołnierze z pobliskich Mirosławic, a konkretnie z lotniska w Marshalwitz-Rosenthal, wpadali na partyjkę bilarda, wcinali znakomitą szynkę i gadali przy kuflu złocistego trunku. Do dziś w bufecie zachowały się gotykiem pisana kartka z 1939 roku, wiekowe talerze Villeroy&Boch czy szyldy z reklamą tutejszego piwa.
Artyści kupili dom z historią, by dalej dopisywać swoją własną. Wyremontowali obejście, a na kawałku podwórka obok placu zabaw utworzyli miejsce do tańca. Okoliczni mieszkańcy wpadają do nich na „milongi”, by pobudzić zmysły, wywijając w zmysłowym tangu, a cztery razy w roku z całej Polski zjeżdżają się instruktorzy tańców w kręgu.
– Gdy prowadzę u nas te zajęcia dla kobiet, nie potrafię wytłumaczyć, jak to się dzieje, że po całej przetańczonej nocy i zaledwie kilku godzinach snu wstajemy rano, nie czując zmęczenia, a przepełnia nas ogromna energia – zastanawia się Ewa. A Darek, śmiejąc się, dopowiada, że jeszcze nie tak dawno na Ślęży „kobiety tańcem pakt z diabłem czyniły”, teraz tańczące u podnóża góry współczesne czarownice nadal czują energię jej czakramu. Darek ma swój prywatny rytuał. Codzienne długie spacery z psem po pięknej okolicy – to taki darowany sobie samemu czas, by do wielu rzeczy nabrać dystansu, spojrzeć na nie „z góry”.
Oboje z Ewą uciekli z miasta, bo tam nie mogli znaleźć dla siebie miejsca. Kiedy po pierwszych pracach remontowych, którym przyglądała się malutka Sara, nowy dom zaczynał przybierać kształty prosto z ich marzeń, na świat przyszła Noemi. Dziś ma 16 lat i ćwiczy wieczorami akordy na fortepianie, a o cztery lata starsza Sara pogrywa na saksofonie. Gdy mają ochotę na chwilę „zmienić klimat” i dzięki magii dźwięków wybrać się w podróż do Afryki, chwytają za bębny i smagając dłońmi ich membrany, rodziców i gości raczą rytmami rodem z Czarnego Lądu.
Całej rodzinie bez trudu przychodzi… zacieranie granic. Kiedy Ewa wraz z grupką kobiet wiruje w etnicznych pląsach, słychać melodie bałkańskie, szkockie i irlandzkie. Kilka lat temu odwiedziła ich niemiecka młodzież i razem z rówieśnikami z okolicy wystawiali spektakl o narodowych stereotypach. W któreś wakacje pojawili się holenderscy wolontariusze, by pomóc w pracach remontowych i skuciu tynków, odsłaniających ściany miejsca odradzającego się na nowo. Na jednym z festynów charytatywnych, z których dochód zasila ich Wiejski Dom Kultury, przygrywali górale czadeccy z rumuńskiej Bukowiny. Dla wszystkich zagranicznych gości przyjazd tutaj to „odkrywanie Ameryki”, a dla tutejszych dzieciaków – okazja, by u podnóża Ślęży zobaczyć kawałek innego świata.
Katarzyna Głowacka
Więcej informacji na temat aktualnych warsztatów
organizowanych przez fundację „Choreia” można uzyskać,
pisząc na adres: choreia@wp.pl
dla zalogowanych użytkowników serwisu.