Nie mieli nic
Miał 14 lat, gdy zmarła jego matka, kilka miesięcy potem odszedł ukochany dziadek. Nieszczęście przygniotło rodzinę, ojciec stał się zgryźliwy, Paul – zbuntowany. Zaniedbał szkołę, zanosiło się na to, że skończy jako robotnik.
Pomoc nadeszła z zupełnie niespodziewanej strony. Na szkolnej tablicy pojawiło się ogłoszenie o poszukiwaniu muzyków do nowego zespołu. Wywiesił je 15-letni Larry Mullen. Napisał, że za wszystkie oszczędności kupił perkusję i jeśli ktoś jest gotów do podobnego poświęcenia dla gitary, może do niego dołączyć. Zgłosiło się kilkunastu chętnych, wśród nich starszy o rok Paul Hewson. Po wstępnych próbach pozostało czterech. Spotykali się w kuchni domu państwa Mullenów i snuli świetlane plany.
W 1976 roku prócz marzeń i pasji nie mieli nic. Po pięciu latach ich koncerty przyciągały tysiące fanów, a po siedmiu byli już milionerami.
Na pierwszy rzut oka nie różnili się niczym od innych rockowych zespołów. Też byli bardzo głośni i ekstrawaganccy, nosili nabijane ćwiekami skórzane spodnie i kurtki, stroili gniewne miny.
Jeśli jednak ktoś wsłuchał się nie tylko w muzykę, ale również w słowa, dostrzegał znaczącą odmienność. W przeciwieństwie do innych, zespół U2 nie ograniczał się do negacji istniejącego świata. Wnosił na scenę pełną młodzieńczego entuzjazmu nadzieję, że ten świat można zmienić. Bono potrafił w ostrym punkowym rytmie zaśpiewać: „Gloria in te domine, Gloria... exultate” – „Chwała Tobie Panie, Chwała… radujmy się”.
– Pozwoliliśmy, aby Pan pokierował naszą muzyką – tłumaczył gitarzysta David Evans, występujący pod pseudonimem The Edge. Pod tymi słowami mógł się jednak podpisać każdy z członków zespołu. Łączyła ich bowiem nie tylko muzyka, ale także przynależność do religijnej wspólnoty Shalom.
Jej członkowie zobowiązywali się do życia zgodnego z nakazami Ewangelii i zasadami pierwszych chrześcijan, gdy nie istniał jeszcze podział na katolików, protestantów i prawosławnych. Pochodzący z wielowyznaniowych rodzin artyści uważali to za idealne rozwiązanie.
– Kiedy jesteś młody i wrażliwy, wszystko wydaje się proste – powiedzą po latach w monografii „U2 by U2” – ale z czasem zrozumieliśmy, że było w tym coś niedobrego. Myśleliśmy tylko o tym, jak zbliżyć się do nieba i nie zboczyć z prowadzącej do niego wąskiej ścieżki. To sprawiało, że żyliśmy pod nieustanną presją, i to nie duchownych, lecz przyjaciół.
Trudno dokładnie określić moment, w którym dostrzegli, że upodabniają się do religijnych fanatyków. Zareagowali na to odkrycie bardzo gwałtownie. Zerwali z Shalom, a zamiast hymnów na chwałę Pana Bono zaczął śpiewać „Wszystko, co wiesz, to fałsz”.
– Wiara w Chrystusa, w której nie ma buntu przeciw niesprawiedliwości i troski o biednych, jest niczym – oświadczył.
Zwolennicy teorii, że religijność U2 to chwyt reklamowy, triumfowali i ogłosili, że „święty Bono wreszcie zrzucił sutannę”. Muzycy zdawali się potwierdzać tę diagnozę, ich koncerty upodobniły się do komercyjnych spektakli, pełnych światła, półnagich tancerek, wulgarnych odzywek.
Ciemna strona
Bono jednak wiary nie stracił, lecz zaczął ją pojmować inaczej. Właśnie wtedy zaangażował się najmocniej w to, od czego stroni wielu chrześcijan podążających „wąską ścieżką do nieba” – w walkę z niesprawiedliwością społeczną i obronę praw biednych.
By poznać ich prawdziwe potrzeby, odbył wiele podróży do Afryki i Ameryki Łacińskiej. Zrozumiał, że samo dawanie jałmużny i zbieranie środków na doraźną pomoc poprzez występy na koncertach charytatywnych niczego nie rozwiąże. Dlatego atakował polityków i domagał się od nich działań, które naprawdę zmienią świat. Podsuwał im dziesiątki pomysłów, od umorzenia długów po ułatwienie dostępu na zachodnie rynki dóbr wytwarzanych przez afrykańskich rolników i rzemieślników. By pokazać, że jest to możliwe, zachęcał do tworzenia na Czarnym Lądzie małych firm, importował szytą w nich odzież i za pośrednictwem studentów sprzedawał w USA.
Nie wypowiadał wojny międzynarodowym korporacjom, lecz przekonywał je do wspierania swoich projektów. Koncern Motorola przekazywał na konta fundacji Bono część zysków ze sprzedaży telefonów komórkowych, Mastercard wprowadził dobroczynną kartę kredytową. W kampanię Odeślijmy Biedę do Historii (Make Poverty History) włączyło się ponad 2,5 miliona młodych ludzi. Uczestnicy innej akcji zebrali ponad 150 mln dolarów na zakup lekarstw dla chorych na AIDS Afrykanów.
Jednocześnie Bono prowokował takimi skandalami, jak rozebranie się do naga podczas jednego z wywiadów czy upodabnianie się na scenie do diabła. W odsłanianiu swego drugiego, mrocznego oblicza nie przekroczył jednak granicy, za którą przepadło wiele gwiazd show-biznesu.
– Człowiek powinien wiedzieć, kiedy styka się z czymś silniejszym od niego – wyjaśniał powody, dla których nigdy nie próbował narkotyków. Chociaż pokus nie brakowało, nie eksperymentował też z seksem i uczuciami. Od roku 1981 jest mężem tej samej kobiety, poznanej jeszcze w szkole Alison. Mają czworo dzieci, najstarsza córka niedługo kończy 20 lat, najmłodszy syn – 8.
– Nikt z moich kumpli nie powiedziałby, że nadaję się na męża – opowiadał reporterom dziennika „The Guardian” – ale poznałem niezwykłą kobietę i nie mogłem pozwolić jej odejść.
Małżeństwa niewielu artystów o takiej sławie doczekały srebrnych godów. Państwo Hewson, bo w aktach urzędu stanu cywilnego występują pod jego rzeczywistym nazwiskiem, mają je już za sobą. Równie trwały okazał się związek Bono z muzykami z U2. Zaczęli grać ze sobą jako 16-letni chłopcy, dziś dobijają pięćdziesiątki i w niezmienionym składzie nadal wspólnie tworzą, nagrywają płyty i koncertują.
– Wspieramy się nawzajem jak możemy, nikomu nie zależy na tym, by kogoś pognębić. Jeśli na tym polega przyjaźń, to chyba jesteśmy przyjaciółmi – mówił lider U2 w książce „Bono o Bono”.
Okulary dla papieża
O tym, jak ważne było trwanie Bono w sprzeciwie wobec niesprawiedliwości i moralnej pustki, przekonali się nie tylko jego bliscy czy biedni mieszkańcy Afryki, ale również Polacy.
Po wprowadzeniu stanu wojennego, wzburzony pokazanym w telewizji widokiem czołgów na ulicach Warszawy, napisał utwór „New Year’s Day” („Nowy Rok”), w którym zapewniał, że „dzień i noc jest z nami”. Piosenka stała się przebojem, a Lech Wałęsa napisał list z podziękowaniem za słowa otuchy – jeden z dziennikarzy przemycił go przez granicę i wręczył artyście. Gdy w 1997 roku zespół U2 po raz pierwszy przyjechał do Polski, na koncert do Warszawy ze wszystkich stron kraju ściągnęło 100 tysięcy ludzi. W ubiegłym roku 80-tysięczny tłum zebrał się w Chorzowie.
Społeczne i polityczne zaangażowanie Bono doceniali wszyscy, którym tak jak jemu „nie jest wszystko jedno”. Choć w oczach pryncypialnych chrześcijan mógł uchodzić za heretyka, Jan Paweł II nie tylko przyjął go na audiencji, ale wykonał niezwykły gest. Nałożył jego słynne okulary, spojrzał przez nie na świat, nie oddał i wręczył w zamian krzyżyk.
– Noszę go na szyi, ale zdejmuję przed koncertem. Chyba rozumiecie, dlaczego. Znów szedł pod prąd, bo zgodnie ze schematami tacy zbuntowani artyści jak on raczej nie powinni się obnosić z szacunkiem do symboli religijnych. Był to już jednak czas, gdy po odsłonięciu ciemnej strony swej osobowości ponownie zaczął pokazywać tę jaśniejszą.
– Wiara i zwątpienie nie wykluczają się wzajemnie – mówił. – Musisz się ciągle zmagać, próbować jednego i drugiego, aż dojdziesz do punktu, w którym będziesz potrafił dokonać wyboru.
Bono wciąż próbuje. U progu kariery śpiewał „Gloria”, potem zwątpił, w roku 2009 nagrał utwór „Magnificent” inspirowany – co ujawnił w wywiadzie dla magazynu „Rolling Stone” – zapisaną w Ewangelii św. Łukasza modlitwą Maryi „Magnificat”. W internecie natychmiast pojawiły się komentarze, że zbliża się do katolicyzmu, bo chce zostać świętym. Ale Bono nie jest Matką Teresą, nie wyrzeka się luksusu, pomnaża swój majątek, inwestuje. Chce żyć jednocześnie w dwóch światach: wartości duchowych i materialnych, bo – jak przekonuje – dopiero możliwość swobodnego przemieszczania się między nimi daje prawdziwą wolność. Tym, którzy tej możliwości nie mają, stara się pomóc. Ale do historii chciałby przejść jako artysta.
– Mam nadzieję, że ludzie zapomną o mojej działalności społecznej i charytatywnej – prowokuje w typowym dla siebie stylu – bo uporają się z problemami, których dotyczy. Zapamiętają natomiast moją muzykę.
Kazimierz Pytko
Fot.: Zuma Press/Forum, Forum, East News
dla zalogowanych użytkowników serwisu.