Prawie jak święty

„Panie, jeśli miałbym coś. Cokolwiek. Oddałbym to Tobie”. Pieśni z takim wyznaniem mogą śpiewać chóry kościelne, ale nie światowej sławy gwiazdy rocka. Z jednym wyjątkiem – zespołu U2 i jego lidera Bono.

Prawie jak święty Gdy rozpoczynali wielką karierę, zdezorientowani krytycy przekonywali, że religijne odniesienia w ich utworach są jedynie zręcznym chwytem reklamowym. Bo rock kojarzył się z ekscesami i skandalami, więc jeśli ktoś nagle zaczął wyśpiewywać uduchowione psalmy, musiał zostać zauważony.

Krzyk na pustyni

– Kiedy inni miotali się naćpani po scenie i gonili za błyskotkami, my byliśmy na pustyni – mówił Bono po nagraniu kolejnej płyty z wyraźnymi odwołaniami do Biblii i chrześcijaństwa.

Album „The Joshua Tree” („Drzewo Jozuego”) nie był zbiorem łatwych i miłych dla ucha piosenek. Opowiadał o ciemnej stronie życia, o przemocy, nędzy, niesprawiedliwości. Równie mroczna była okładka – dwa grube czarne pasy, w środku czarno-białe zdjęcie muzyków na tle martwego, pustynnego krajobrazu. W ten symboliczny sposób artyści pokazywali moralną pustynię współczesnego świata.

Piosenką „Ciągle nie mam tego, czego szukam” („I Still Haven’t What I’m Looking For”) Bono wyrażał swój sprzeciw wobec życia pozbawionego jakichkolwiek wyższych wartości. Brzmiał niczym prorok Izajasz, który też piętnował grzeszników, wzywał do nawrócenia, a sam siebie nazywał głosem wołającego… na pustyni.

reklama

Piosenka znalazła się w kilkudziesięciu krajach na pierwszym miejscu list przebojów. Sprzedano ponad 16 milionów płyt. Bono i jego partnerzy z U2 z dnia na dzień stali się bajecznie bogaci. Pytany, w czym kryje się tajemnica zaskakującego sukcesu, odpowiadał, że być może w głośnym wyrażeniu odczuwanego przez wszystkich ludzi niepokoju, który z jednej strony jest zagłuszany przez twórców tandetnej rozrywki, z drugiej – przez nazbyt pewne swych racji Kościoły.

– Jeśli jesteś człowiekiem wierzącym, nie znasz odpowiedzi na wszystko – wyjaśniał. – Szukasz ich, lecz nie masz pewności, że znajdziesz.
Niepisana zasada show-biznesu głosiła, że młodym artystom o takich rozterkach nie wypada głośno mówić. Bono złamał ją. Nie tylko powiedział, ale wykrzyczał ze sceny. I wygrał.

Zdobytą sławę wykorzystał, by porywające fanów buntownicze słowa przekształcić w czyny.

Prawie jak świętyZdobytej sławy nie roztrwonił na pogoń za błyskotkami. Wykorzystał ją, by porywające fanów buntownicze słowa przekształcić w czyny. Stał się jednym z najgłośniejszych krytyków możnych tego świata i jednym z największych filantropów wśród gwiazd estrady.

Spotykał się z prezydentami Stanów Zjednoczonych i szefami Banku Światowego, z politykami i finansistami. Przekonywał ich, że po raz pierwszy w historii ludzkość ma środki, by sprawić, że już nigdzie dzieci nie będą umierały z głodu. Apelował, by nie zmarnowali tej szansy.

Organizował kampanie na rzecz umorzenia długów najuboższym krajom i wspierania ich gospodarek, zakładał fundacje zbierające pieniądze na walkę z AIDS, malarią, analfabetyzmem, dyskryminacją rasową. Osobiście pojechał do Etiopii, by wraz z żoną pracować jako wolontariusz w szpitalu i sierocińcu.

Jego działalność charytatywna robiła nie mniejsze wrażenie niż muzyka. Na audiencjach przyjmowali go papież Jan Paweł II i królowa Elżbieta II. Dwukrotnie zgłaszano go do pokojowej Nagrody Nobla. W roku 2008 jej laureaci, w tym Lech Wałęsa, uhonorowali go tytułem „Człowieka Pokoju”. Telewizja MTV uznała go za najbardziej wpływową gwiazdę muzyki, George W. Bush odznaczył Medalem Wolności, uniwersytety w Tokio i Dublinie nadały mu tytuł doktora honoris causa…

Wszystkie te zaszczyty spływały na człowieka, który narażał się duchownym, oświadczając, że zinstytucjonalizowane religie są przeszkodą na drodze do Boga i wytykał świeckim przywódcom, że bardziej niż o zrobieniu czegoś pożytecznego dla ludzi myślą o swoich karierach.

Jedni dostrzegali w tym objawy manii wielkości, inni nazywali go sumieniem Zachodu i porównywali do proroków Starego Testamentu, którzy nie bali się mówić prawdy nikomu. Bono nie ukrywał, że bliższa jest mu druga wersja. Zdarzyło mu się nawet porównać U2 do Jana Chrzciciela.

To już trąciło profanacją, więc szybko prostował: „Jestem Irlandczykiem. A Irlandczycy nigdy nie przestają dyskutować o polityce i religii, czasem posuwają się zbyt daleko”.

Biblia zamiast kazań

Urodził się w stolicy Irlandii Dublinie. Naprawdę nazywa się Paul Hewson. Jego pseudonim pochodzi od łacińskiego słowa oznaczającego dobro.
Nie przybrał go jednak, by zgodnie z nowym imieniem prowadzić „misjonarską” działalność. Nadali mu go szkolni koledzy i to w nieco innej wersji – Bonovox, czyli dobry głos. Ale również nie w dowód uznania dla zdolności muzycznych, taką nazwę nosił sklep sprzedający aparaty słuchowe dla głuchoniemych. Był to więc złośliwy, sztubacki żart. Z czasem Paul skrócił przezwisko i dziś już mało kto zwraca się do niego inaczej.

Jak większość Irlandczyków otrzymał religijne wychowanie. Tyle że w nietypowej rodzinie. Ojciec był katolikiem, matka protestantką. Konflikty między wyznawcami tych dwóch odłamów chrześcijaństwa nigdzie nie przybierały tak ostrej formy jak w Irlandii, rozstrzygano je często przy użyciu pięści i bomb. Miłość państwa Hewsonów okazała się jednak silniejsza niż uprzedzenia i mimo złośliwych uwag sąsiadów stanęli przed ołtarzem.

– Ani matka, ani ojciec nie traktowali różnic religijnych ze szczególną powagą. Zamieszanie wokół swojego małżeństwa uważali za absurd – powie ich syn wiele lat później w wywiadzie-rzece „Bono o Bono”.

Brak „szczególnej powagi” sprawił, że rodzice bezproblemowo rozwiązali problem religijnej przynależności Paula i jego starszego brata. W niedzielę chłopcy szli z matką do świątyni protestanckiej, ojciec do kościoła katolickiego. Potem razem, w pełnej zgodzie, wracali do domu. Mimo to dzieciom musiały się nasuwać pytania o to, kto ma rację, czyja wiara jest prawdziwsza.

Jeśli rodzina miała przetrwać, musiały pozostawać bez odpowiedzi. W tym rozdarciu tkwił zalążek przyszłych duchowych rozterek Bono i jego niechęci do oficjalnych Kościołów. Bo duchowni podkreślali różnice, a dla niego ważniejsze stało się szukanie tego, co wspólne. Dlatego zamiast słuchać kazań, wolał czytać Biblię.

Źródło: Wróżka nr 1/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl