W igloo albo na szczycie Kilimandżaro. Na gorąco albo na zimno. Pod wodą albo pod ziemią. W towarzystwie lwa albo foki. Na największym statku świata albo... w kosmosie. Wszystko po to, żeby ta jedna noc została w pamięci.
Zrzucić cztery kilogramy. No, przynajmniej dwa. Zapisać się na kurs angielskiego. Skończyć z narzekaniem. Spędzać mniej czasu przed telewizorem. Rzucić palenie... Lista noworocznych obietnic nie ma końca.
W okolicach 31 grudnia miliardy ludzi na całym świecie kombinują, co by tu zmienić, żeby mijający rok w porównaniu z nadchodzącym był jak szklanka z duraleksu przy filiżance z miśnieńskiej porcelany. Ostatniego dnia roku choć przez chwilę możemy sobie wyobrazić, że wraz ze starym rokiem odejdą niepowodzenia, a z nowym przyjdzie to, co najlepsze – życie bez zbędnych kilogramów, wolność od słabostek i tak dalej. Jest co świętować. Jak co roku. No właśnie, tylko jak?
To samo pytanie zadaje niezwykle popularny w wielu krajach służący James: „Ma być tak samo, jak w zeszłym roku, Miss Sophie?”. Jego pani odpowiada: „Tak samo, jak co roku”. James zabiera się więc do roboty i przygotowuje skromną, acz elegancką fetę dla swojej mocodawczyni i jej czterech gości. Problem w tym, że zaproszeni panowie od jakiegoś czasu nie żyją. Niezrażony tym drugorzędnym faktem James, zresztą jak co roku, wciela się w postaci zmarłych dżentelmenów. To niełatwe zadanie – służący nie tylko musi zabawiać Miss Sophie, ale wznosić również na jej cześć toasty. I to za czterech.
Służący i jego pani to bohaterowie filmu „90. urodziny lub kolacja dla jednej” z 1963 roku. 18-minutowe arcydziełko made in Germany zostało wpisane do Księgi Rekordów Guinnessa jako najczęściej emitowany film w niemieckiej telewizji. Podchmielony James towarzyszy Niemcom od 46 lat w każdy sylwestrowy wieczór. Zresztą nie tylko im, bo „90. urodziny...” to obowiązkowy punkt sylwestrowej ramówki w Szwajcarii, Danii i Szwecji.
Wiele lat życia mają też zapewnić mieszkańcom Kraju Kwitnącej Wiśni wykonane z papieru żurawie i żółwie (choćby dlatego warto zapisać się w przyszłym roku na kurs origami).
Ale na świecie jest całe mnóstwo indywiduów, którym nie wystarcza kolejny wieczór przed telewizorem, uroczysty bal w drogiej restauracji, nasiadówka u znajomych albo odmrażanie uszu pod gołym niebem w oczekiwaniu na zorganizowany przez urząd miejski pokaz sztucznych ogni.
To właśnie dla ludzi głodnych emocji współcześni kaowcy organizują najbardziej wymyślne sposoby witania Nowego Roku. Od wypijania toastów kilkanaście metrów pod wodą po wyprawy na Kilimandżaro.
– Każdy przynajmniej raz powinien przeżyć noworoczną imprezę, której nie zapomni do końca życia – uważa 34-letni informatyk Paweł Gogol, uczestnik Sylwestra po eskimosku w austriackich Alpach. Taka przygoda to idealna propozycja dla tych, którzy lubią delektować się ciszą, o co w nocy z 31 grudnia na 1 stycznia nie jest łatwo.
Świętowanie rozpoczyna się najczęściej wczesnym popołudniem. Wraz ze współbiesiadnikami i instruktorem trzeba przejść kilka lub kilkanaście kilometrów, by po dotarciu na miejsce w parę godzin wybudować ze śniegu miniaturę Pałacu Zimowego, a przynajmniej porządnej wielkości igloo. Nie chodzi o to, żeby móc w nim tańczyć i rozłożyć stół szwedzki. Wystarczy, by zmieścili się w środku wszyscy uczestnicy wyprawy i mogli wypić po kubku aromatycznego grzanego wina.
To wersja ekonomiczna dla tych, którzy od dzieciństwa mają słabość do Królowej Śniegu (bo przecież Sylwestra w igloo można zorganizować parę kilometrów od domu). Łowcy przygód o nieco grubszych portfelach powinni udać się do lapońskiej wioski Jukkasjärvi w północnej Szwecji, gdzie znajduje się słynny Ice Hotel.
Można wybrać nocleg w tradycyjnym pokoju albo zdecydować się na prawdziwą chłodnię, gdzie przez całą dobę temperatura nie przekracza minus pięć stopni Celsjusza. Dzięki temu goście mają do dyspozycji wyrzeźbione w lodzie meble, a za posłanie służy im łoże z lodu i śniegu, wyściełane skórami reniferów. Żeby fani niskich temperatur nie zamienili się w wielkie sople z czerwonymi nosami, obsługa hotelu wyposaża ich w specjalne termoizolacyjne śpiwory. Rano na rozgrzewkę proponują pobyt w fińskiej łaźni. Za nocleg w gigantycznej lodówce życzą sobie około 2 tys. złotych od pary.
Po zabawie sylwestrowej można wybrać się na zwiedzanie okolicy zaprzęgiem ciągniętym przez psy lub renifery, poszaleć na skuterach śnieżnych albo też pójść na ryby, łowione spod grubej na kilkadziesiąt centymetrów warstwy lodu.
Jeśli ktoś chce dowiedzieć się, co go czeka w niedalekiej przyszłości, może skorzystać z usług specjalisty. Współpracujący z lodowym hotelem szaman wróży, rozlewając roztopioną cynę na śnieg (my robimy coś podobnego w Andrzejki, używając pospolitej parafiny i miski z wodą).
Zimniej i odludniej niż w mroźnej Laponii może być już tylko na Antarktydzie. Żyje tam i pracuje zaledwie tysiąc badaczy, więc na jednego rezydenta kontynentu przypada 13 300 km kwadratowych. Gdyby w Polsce miało być tak pusto, nasz kraj zamieszkiwałoby 25 obywateli. Jeśli więc nie lubisz tłumów, za to niestraszne ci mrozy dochodzące do minus 80 stopni i silne wiatry, spróbuj napić się szampana pod nieprzyjaznym niebem Antarktydy.
Na świecie jest kilkadziesiąt biur podróży oferujących przywitanie Nowego Roku w najbardziej ekstremalnych warunkach panujących na Ziemi. Jednak na taką noworoczną krioterapię trzeba zgromadzić przynajmniej 40 tys. zł.
Dla tych, którzy chcieliby zmarznąć, ale dla odmiany w Afryce, jedno z polskich biur podróży przygotowało noworoczne zdobycie najwyższego szczytu Czarnego Lądu. Po zabawie sylwestrowej pod niebem Kenii i bezkrwawym safari uczestników wyprawy w pierwszych dniach 2010 roku czeka wejście na Kilimandżaro (5885 m n.p.m.). Okazja jest niezła, bo 100 lat temu, w marcu 1910 roku, na Dach Afryki wspiął się pierwszy Polak, zoolog i podróżnik Antoni Jakubski.
Jubileuszowa wyprawa kosztuje ponad 20 tys. zł. Trzeba słono zapłacić, ale też sporo się nachodzić. Za połowę tej sumy można nasycić się prawdziwą egzotyką, a do tego spędzić Sylwestra, leżąc do góry brzuchem pod rozłożystymi palmami na rozgrzanym piasku. Wystarczy wybrać kierunek Tajlandia, Sri Lanka, Dominikana lub Kuba.
Gorącą plażę proponuje też firma Royal Caribbean International, która jest właścicielem MS Oasis of the Seas – największego statku wycieczkowego świata. Ten pływający po Karaibach gigant (Oasis może pomieścić ponad 6 tys. pasażerów, których obsługuje licząca 2 tys. ludzi załoga) jest jak olbrzymie centrum rozrywki.
Można tu przegrać fortunę w kasynie, poszaleć w parku wodnym, a nawet popływać na desce surfingowej – umożliwia to specjalnie przystosowany dla miłośników tego sportu basen ze sztuczną falą. Na 16 pokładach statku do wydania paru groszy zapraszają sklepy, markowe butiki, drink bary, restauracje i salony spa.
Na jednym z pokładów ciągną się promenady z otaczającymi je plażami, na których można poprawić swoją opaleniznę, bo o temperaturę powietrza na przełomie roku w okolicach 25-28 stopni nietrudno. Dla spacerowiczów stworzono Central Park, czyli obsadzony prawdziwymi drzewami i krzewami skwer wielkości boiska piłkarskiego.
Rejs na Oasis of the Seas to propozycja dla miłośników centrów handlowych i zatłoczonych kurortów. Za wycieczkę po Karaibach Wschodnich obejmującą bal sylwestrowy trzeba zapłacić około 6500 zł od osoby (w najskromniejszej kajucie, do tego trzeba oczywiście doliczyć koszt biletów lotniczych z Polski na Florydę, skąd wyrusza w rejs pływające miasto). Dziesięć razy mniej kosztuje witanie Nowego Roku na Bałtyku, na pokładzie promu Stena Line. Jednak zamiast gorącej plaży, możemy liczyć co najwyżej na gorący antrykot wołowy. Albo eskalopki.
Miłośników ekstremalnego Sylwestra nie zadowala powierzchnia morza. W poszukiwaniu wyjątkowych chwil schodzą nawet kilkadziesiąt metrów poniżej jego poziomu. Nurkowie Marcin Zalewski i Piotr Stós 2010 rok przywitają w Egipcie, między innymi fotografując rafy koralowe.
Znacznie niżej znajdą się goście Uzdrowiska Kopalni Soli Bochnia. Od kilku lat w komorach XIII-wiecznej kopalni organizowany jest bal połączony z solidnym wyszynkiem, a wszystko to aż ćwierć kilometra pod ziemią. Organizatorzy kuszą nie tylko wyjątkowym otoczeniem, ale również bogatym menu (wśród wykwintnych dań schab faszerowany figą oraz roladki z sandacza i łososia w boczku na sosie z czerwonej cebuli). Noc w najstarszej polskiej kopalni uszczupla kieszeń o 369 złotych. Warto tyle zapłacić, jeśli ktoś nie znosi pokazów sztucznych ogni i seryjnie rozsyłanych rymowanych SMS-ów w stylu „Zdrowia i słodyczy w Nowym Roku Jarek z kotem życzy”.
Żeby móc pochwalić się niezwykłym Sylwestrem, ludzie jadą na bal maskowy do Wenecji, wynajmują apartamenty w hotelu SPA albo komnaty w zamku nad Loarą. Tłoczą się na Times Square w Nowym Jorku, pod Bramą Brandenburską albo na plaży Copacabana. Miłośnicy kolei wznoszą toast za lepszy rok w wynajętym pociągu, fani komunikacji miejskiej w starym tramwaju, a spadochroniarze okupują pokłady samolotów.
Niebawem przesiądziemy się na wahadłowce – masowe świętowanie Nowego Roku ponad ziemską atmosferą to, jak przekonują amerykańscy wizjonerzy, kwestia najbliższych dziesięcioleci. Jak dotąd Ziemię rozświetloną sztucznymi ogniami podziwiało kilkudziesięciu kosmonautów z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.
„Oglądanie fajerwerków w kolejnych strefach czasowych to jedno z najpiękniejszych doznań wizualnych w moim życiu” – opowiadał w wywiadzie Amerykanin Michael Foale, który przywitał w kosmosie 2004 rok. „Nie mogliśmy zaprosić gości na imprezę, więc żeby przez chwilę poczuć się jak na Ziemi, odwiedziliśmy się z Michaelem nawzajem w swoich pomieszczeniach” – wspominał sylwestrową noc w przestworzach Aleksy Kaleri.
Obecni na pokładzie stacji 1 stycznia 2008 roku Amerykanie Peggy Whitson i Daniel Tani oraz Rosjanin Jurij Malenczenka postanowili przywitać Nowy Rok trzykrotnie: zgodnie z czasem Greenwich, czasem w Houston, gdzie znajduje się centrum NASA, a także z czasem moskiewskim, gdzie ma swoją siedzibę rosyjska Agencja Kosmiczna.
Witali, ale nie wznosili toastów szampanem, bo na pokładzie stacji nie ma mowy o alkoholu. Tak więc również 51-letni Amerykanin Jeffrey Williams i 37-letni Maksim Wiktorowicz Surajew z Rosji, którzy krążą teraz wysoko nad naszymi głowami, mogą tylko pomarzyć o strzelającym korku i winie z bąbelkami. Nadejście zbliżającego się roku ufetują świeżymi owocami i dowiezionymi na pokład słodyczami. O tym, jak świętują, będziemy mogli przeczytać między innymi w serwisie Twitter.com. Zawdzięczamy to właśnie Williamsowi, który pod koniec października połączył się bezpośrednio z kosmosu z internetową witryną i dokonał pierwszego wpisu.
Noworocznych pozdrowień z okolic Księżyca czy Marsa wkrótce będzie coraz więcej. Amerykański potentat motelowy Robert Bigelow, właściciel firmy Bigelow Aerospace, zamierza otworzyć pierwszy w kosmosie hotel dla kosmicznych turystów. Bazy noclegowe w przestrzeni międzygwiezdnej planuje też firma Space Island Group. Do 2020 roku wyspę nie z tej Ziemi ma odwiedzić 20 tys. turystów. Według prognoz kosmicznych inwestorów, za mniej więcej dziesięć lat przelot do hotelu poza atmosferą będzie kosztował około 60 tys. dolarów. Niby majątek, ale trzeba pamiętać, że dziś kosmiczny turysta za taką przyjemność musi wyłożyć niebagatelne 20 milionów dolarów.
Być może dla naszych prawnuków międzygwiezdne party sylwestrowe nie będzie niczym szczególnym. Przyjemnie zobaczyć w telewizji, tuż po orędziu prezydenta, pokaz sztucznych ogni prosto z Księżyca. No i pamiętać o zrzuceniu paru zbędnych kilogramów. Jak co roku.
Tekst: Grzegorz Sobaszek
Fot. EK Pictures, Corbis, Reuters/Forum
dla zalogowanych użytkowników serwisu.