Strona 1 z 2
Janusz zaszył się w leśnej głuszy – tu, w drewnianym domku, żyje w zgodzie z naturą. Iza spędza czas w drodze między Warszawą a Nowym Jorkiem i podpowiada innym, jak być eko. Mira sprząta świat. Dróg jest wiele, każdy może znaleźć własną. Rzecz jasna – zieloną.
Ekolog Janusz Korbel zaszył się w głuszy Puszczy Białowieskiej, by odnaleźć dla siebie kawałek „zielonego” nieba. Dosyć miał hałasu „diabelskiej” cywilizacji i podszeptów bożka zwanego rozbuchaną konsumpcją. Tutaj, w drewnianym domu, żyje skromnie, bez wielu wygód, otwarty na kontakt z Naturą. Skromnie – czyli... ekologicznie. Tak, by swoją osobą nie burzyć odwiecznego porządku świata, ale temu światu dać trochę odetchnąć. Kupuje głównie produkty wytworzone tu, gdzie mieszka, i to tylko wtedy, gdy są mu naprawdę potrzebne. Pisze scenariusze filmów pokazujących, jak istotna jest w lesie rola starych, zniszczonych drzew, które są domem dla wielu leśnych organizmów oraz artykuły i książki, w których podsuwa architektom koncepcje „architektury żywej”, pozwalającej na współistnienie lasu i miasta.
Aktorka i tancerka Iza Miko, wiodąca kosmopolityczne życie między Nowym Jorkiem a Warszawą, postanowiła wykorzystać swoją popularność, by powiedzieć innym, „jak mieszkać, być i żyć eko”. Dlatego założyła fundację EkoMiko, wspierającą działania związane z ochroną środowiska. Jeden z projektów, jaki właśnie realizuje we współpracy z portalem sybil.pl, polega na sprzedaży toreb wykonanych ze zużytych banerów filmowych. Na wysypisku śmieci rozkład takich plakatów trwałby 500 lat.
– Czemu ich nie wykorzystać ponownie? – pyta Iza.
O takich działaniach gwiazda opowiada w wideo-blogu, prowadzonym na portalu ekomiko.pl. Dzieli się eko-nowinkami, podpatrzonymi w czasie zagranicznych podróży. Namawia, by przyłączyć się do... eko-gangu, który ma w planach „zawładnąć całą Planetą”. Jeden cel, dwie drogi. A każda z tych dróg służy realizacji trendu na styl życia, które można określić przedrostkiem „eko”. „Eko” rozprzestrzenia się niczym wirus. Czy warto dać się nim zarazić?
reklama
Eko-fioł Objawy zwykle wyglądają podobnie: niechęć do zbędnych opakowań, oszczędne korzystanie z energii i wody, pełna gotowość, by każdą wolną chwilę spędzić „w pięknych okolicznościach przyrody”. Zarażonych „zielonym wirusem” można rozpoznać choćby po zabieranej na zakupy własnej torbie czy… odgłosach zgniatanej tuż po wypiciu napoju aluminiowej puszki, by po chwili wylądowała ona w recyklingowym kontenerze. „Naprawiamy Ziemię, zaczynając od siebie” – to hasło przewodnie portalu Izy Miko. Wszyscy, którzy korzystają z jego zasobów, mogą wzmocnić tym samym swoje eko-ego, przenieść się na „eko-stronę mocy” – czytamy we wstępie. Aktorka przyznaje publicznie, że ma „eko-fioła”.
– Kiedyś myślałam, że aby poczuć się zaangażowaną w walkę o środowisko, powinnam przynajmniej przykuć się do jakiegoś drzewa i zaprotestować przeciwko budowie: elektrowni, trasy szybkiego ruchu czy mostu. Dziś wiem, że nie ma nic bardziej mylnego. Poza tym – wolę wspinać się po drzewach, niż do nich przykuwać, a nawet mała zmiana przyzwyczajeń może być bezcenna – deklaruje.
I pokazuje, jak niewiele trzeba, by wykorzystać na przykład niepotrzebne gazety, które zamiast trafić na wysypisko śmieci, mogą być... eko-opakowaniami na świąteczne prezenty dla najbliższych. Naprzeciw potrzebom życia, w którym istotne miejsce zajmuje dbałość o środowisko, wychodzą producenci gadżetów, artykułów spożywczych, ubrań, zabawek czy kosmetyków. Większa część produktów z etykietką „eko” jest znacznie droższa od ich konwencjonalnych odpowiedników, na przykład cena kremu pielęgnacyjnego z eko-atestem potrafi być wyższa nawet o kilkadziesiąt procent. Ekologiczny styl życia ma więc swoją wersję „VIP” i przez wiele osób z pierwszych stron gazet bywa realizowany na zakupach.
Są jednak i tacy, którzy zwyczajnie chcą być ze środowiskiem za pan brat, zamiast polować na nowe trendy, choćby i „ekologiczne”.
– Nie mówię o sobie, że żyję „ekologicznie” – żyję tak, jak lubię, a lubię z dala od wielu rzeczy – opowiada Janusz Korbel.
Ponieważ jedną z większych ekologicznych bolączek współczesnego świata jest ilość produkowanych odpadów, on – zamiast kupować produkty „eko” – stara się kupować jak najmniej. Niedawno ktoś bliski dał mu w prezencie przenośną ładowarkę na baterie słoneczne.
– Że niby do laptopa, do telefonu czy iPoda – tłumaczy. – Z laptopem do lasu nie chodzę, do mojego starego telefonu nie pasuje, a iPoda nie mam, poza tym ładuje się osiem godzin i może uszkodzić sprzęt. To ja wolę podłączyć się do sieci!
Ładowarka była w dużym pudełku, miała kilkanaście różnych plastikowych wyjść na poszczególne wtyczki, każda w plastikowej torebce.
– Mogę przyczepić je sobie do kapelusza i zrobić z tym zdjęcie – byłby to niezły obrazek ilustrujący głupotę ekologicznych technologii – żartuje ekolog.
Janusz nie szuka eko-nowinek, dzięki temu ma sporo czasu na cieszenie się tym, co piękne dookoła, nawet rąbiąc drewno.
– Jestem hedonistą – śmieje się, zasiadając w gumowcach i kapeluszu pod wiekowym dębem w Puszczy Białowieskiej. – Mam ogromny przywilej spędzać wiele godzin w raju, czyli w obszarze ochrony ścisłej ostatniego pierwotnego lasu Europy. Wystarczy wsiąść na rower i za dziesięć minut jestem za bramą cudownego lasu – rozmarza się.
Inne życie Na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat pragnienie życia blisko Natury stało się udziałem bardzo wielu ludzi, którzy urodzili się i wychowali w mieście. W ten sposób rozwinął się nurt eko-wiosek, zakładanych zwykle przez grupki przyjaciół kupujących za bezcen kawałek ziemi i zaczynających na wsi życie od nowa, zgodnie z zasadami szacunku dla środowiska i siebie nawzajem. Takie społeczności funkcjonują na przykład na południu Europy: we Włoszech czy Hiszpanii, a ich mieszkańcy budują ekologiczne domy, zajmują się produkcją zdrowej żywności, rozwojem alternatywnej medycyny, pozyskują alternatywne źródła energii i podejmują próby utylizacji ścieków.
W takich miejscach zwykle ludzie świadczą sobie rozmaite usługi, dzielą się posiadaną wiedzą i umiejętnościami, wykorzystują też przyrodniczy i kulturowy potencjał swojej okolicy czy zamiłowanie do sztuki, dzięki czemu szybko stają się atrakcją turystyczną. Niektóre eko-wioski stały się samowystarczalne – ich mieszkańcy do zupełnego minimum ograniczyli kupowanie czegokolwiek czy wizyty w mieście. W kilku, jak na przykład w szkockiej osadzie Findhorn, stworzono nawet własną walutę i podstawy alternatywnej ekonomii.
We włoskiej eko-wiosce Damanhur, utworzonej 30 lat temu, z powodzeniem funkcjonuje waluta zwana credito. Wprowadzono ją, by przywrócić pieniądzowi jego pierwotne znaczenie – środka wymiany pomiędzy stronami transakcji, opartej na zaufaniu (stąd nazwa waluty). Jak twierdzą włoscy eko-osadnicy, pieniądz nie jest celem samym w sobie, a jedynie narzędziem służącym wymianie między ludźmi wyznającymi wspólne wartości. Obecnie credito jest używana nawet poza granicami eko-wioski i zyskała akceptację setki firm. Waluta jest wymienialna obustronnie na euro w stosunku 1 : 1, a można tego dokonywać na przykład w sieci specjalnych automatów. Chociaż na całym świecie istnieje całkiem sporo eko-osad, w Polsce mamy zaledwie kilka alternatywnych społeczności, na przykład w Dąbrówce czy Wolimierzu.
Na coraz większą skalę rozwija się u nas za to nurt eko-agroturystyki, czyli sieć gospodarstw, których właściciele, zrzeszeni w takich organizacjach, jak na przykład ECAT-POLAND, wyznają wartości związane z szacunkiem dla przyrody i chętnie goszczą u siebie „letniaków” podzielających ich poglądy. Tym, którzy przyjadą do nich „na kwaterę”, chętnie opowiadają, jak na uprawę ziemi otrzymać atest ekologiczny, uczą też, jak zbierać zioła, piec chleb, wyrabiać masło czy twaróg, by takie proste, a zapomniane umiejętności przywieźć ze sobą z ekologicznych wakacji. Dla tych, którzy swój urlop chcieliby spędzić ekologicznie i wraz ze świeżym powietrzem „łyknąć” trochę wiedzy na przykład z zakresu ekologicznych technologii, dobrym pomysłem będzie odwiedzanie miejsc, gdzie takim technologiom udało się zadomowić.
Znakomitym przykładem jest wyspa Samsö, znajdująca się w samym sercu Danii, gdzie elementami krajobrazu są turbiny wiatrowe, panele słoneczne czy kotłownie na biomasę. Mieszkańcy wyspy założyli sobie, że w ciągu dziesięciu lat całkowicie zredukują emisję do atmosfery dwutlenku węgla. Po ich polach jeżdżą traktory na olej z własnej produkcji – ten sam, którego używają w kuchni. Mieszkańcy Samsö próbują być całkowicie samowystarczalni, motywując to w trochę egoistyczny sposób. Przyznają, że zależy im po prostu, by ich dzieci doceniły to, co mają tutaj, zamiast przy pierwszej sposobności uciekać do dużych miast.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.