Ale te światy w jakiś dziwny sposób ze sobą współistnieją. Z jednej strony coraz więcej mówi się o śmierci, bólu, o akcjach integrujących ludzi zdrowych z chorymi, z drugiej strony pęcznieje ciągle ten świat sztucznej młodości, gładkości przyjemnej dla oka. Nieprawdziwej do granic śmieszności. Zapytałam kiedyś Marylę Rodowicz, dlaczego aż tak bardzo każe retuszować swoje zdjęcia. Odpowiedziała mi bez zastanowienia: „Bo jestem próżna”.
M.S.: Bo to też jest chyba jakiś rodzaj presji. Jak wszyscy, to wszyscy. Ciężko się wyłamać, kiedy w konsekwencji mam wyglądać gorzej niż koleżanki.
A.S.: A ja myślę, że Maryla Rodowicz bardzo dobrze to ujęła. Mimo przełamywania wszelkich barier, drodze ku autentyczności, starość nie jest medialna. Nic na to nie poradzimy.
D.L.: Ale są już kraje, gdzie wprowadza się systemy naprawcze. Bo dzisiaj już wiemy, ile szkody wyrządził ten kult piękna i młodości. Anoreksje, bulimie, zapaści psychiczne, samobójstwa.
A.S.: Może i tak, może i pojawiają się tęższe kobiety na wybiegach, starsze twarze w kampaniach reklamowych firm kosmetycznych, ale byłabym jednak pesymistką w tej kwestii. W kulturze masowej potrzeba wielkich zmian, żeby uzyskać jakiś wymierny efekt. Małe dziewczynki wychowywane są na głupich pisemkach, idiotycznych programach rozrywkowych straszących miałkością i blichtrem popkultury. I systemy naprawcze na niewiele się tu zdadzą. A poza tym co ma być przeciwwagą?
Ale z drugiej strony coś niby drgnęło. Zaczęło się na przykład mówić o tym, że atrakcyjna jest kobieta dojrzała. W każdym razie ta już siebie świadoma. Świadoma swoich możliwości i ograniczeń, i swoich potrzeb. Kiedyś starszy mężczyzna był mędrcem, kobieta – nie istniała, schodziła na margines społecznego życia. Dzisiaj bywa doceniana, mimo ciągłego kultywowania młodości.
M.S.: Chociaż teoretycznie te podejścia się wykluczają. Ale myślę, że niestety w kwestii kultu młodości jesteśmy już trochę niechlubnym wyjątkiem. Na Zachodzie, we Francji, w Stanach Zjednoczonych, przynajmniej w stacjach telewizyjnych czy radiowych szanuje się starsze pokolenie. Barbara Walters ma przecież ponad 80 lat i ciągle istnieje. I wcale nie ma buzi czterdziestolatki, ma za to wiele do powiedzenia. U nas, być może dlatego, że te stacje zaczęły powstawać kilkanaście lat temu, widzimy same młode twarze. Nikomu nie przyszło do głowy, żeby, być może tracąc odrobinę na doznaniach estetycznych widza, sięgać jednak po cenne doświadczenie.
H.M.: Albo chociaż zapytać tego widza, co wybiera. Co prawda myślę, że to my sami dajemy siebie czasami szufladkować według wieku czy wyglądu. Dajemy się przyporządkowywać do jakiejś kategorii, odbierając sobie jednocześnie możliwość startowania w innej. Czy ktoś zwraca uwagę na to, jak wygląda Cesaria Evora? Nie sądzę. Ale dlaczego? Bo ona zawsze swoją postawą potrafiła pokazać, że jest ponad wszelkimi podziałami, szufladkami. Także muzycznie. Bo tak jak trendy jest wstrzyknąć sobie botoks, tak trendy jest ulegać muzycznym nowościom. Nauczyłam się słuchać swojej intuicji. Ona naprawdę podpowiada. Również jak przyjmować upływający czas z godnością.
Kult wiecznej młodości jest tak naprawdę obrazem silnego lęku przed śmiercią. Taki Danse macabre, tylko na odwrót…
M.S.: Kiedyś zapytałam moją bardzo już wtedy leciwą babcię, czy ja też będę tak wyglądać. Miałam kilka lat i bardzo nie podobały mi się jej zmarszczki. Odpowiedziała, że ona też za nimi nie przepada, ale wie, że nie ma na to wpływu. I dodała, że też tak będę kiedyś wyglądać, ale wtedy nadal będzie niebo, będą piękne drzewa i będę mogła patrzeć na nie tymi samymi oczami, co teraz. Zapamiętałam to sobie dokładnie. Dzisiaj, kiedy wstaję rano i patrzę w lustro z dużym niezadowoleniem, idę do pokoju i wyglądam przez okno...
D.L.: Ale dzieci rzeczywiście nie lubią starości. Pamiętam, jak bardzo zależało nam, żeby nasza trzyletnia córeczka poznała swoją 90-letnią prababcię. Marysia strasznie się bała. Płakała. Wtedy też zresztą przeżyłam coś niezwykłego. One były niesamowicie do siebie podobne. Tylko jedna maleńka i gładka, na początku swojej drogi, druga kurcząca się, pomarszczona, u jej schyłku. Szokujące, wzruszające. I dające wiele do myślenie w kwestii przemijania.
A.S.: Takim smutnym doświadczeniem o czasie i przemijaniu było dla mnie właśnie to rozmijanie się z dziadkami. Byłam związana z moim dziadkiem. Czułam, że bardzo go potrzebuję, a widziałam, jak odchodzi. I wiedziałam, że nie mam na to rady.
Pierwsze spotkanie z nieuchronnością.
M.S.: Potem przeżywamy to znowu, z rodzicami, ale już bardziej zdajemy sobie sprawę z nieuchronności. I być może, paradoksalnie, łatwiej ją akceptujemy.
Czy z czasem uczymy się też akceptować siebie samą? Czy to proces, który w pewnym momencie jest zakończony, czy kobieta musi akceptować siebie codziennie od nowa?
H.M.: Codziennie od nowa? To by oznaczało, że życie jest ciągłą męczarnią.
D.L.: Czasami trzeba spojrzeć na siebie łagodnym okiem.
Z wiekiem chociaż trochę łatwiej nam to przychodzi?
M.S.: Chyba tak, bo trochę mniej stajemy się wobec siebie wymagające. Pamiętam, że kiedyś wszystko miałam za małe, za duże, za wąskie, za szerokie.
H.M.: Każda z nas przez to przechodzi, a czas pozwala nam zrobić z tego atut. Rozchwianie zmieniamy umiejętnie w kokieterię. Siła dojrzałej kobiecości.
D.L.: Ale najpierw trzeba, niestety, w tę kobiecość wejść. I może to jest pewne nadużycie, ale powiem, że startujemy trochę z pozycji „bezpłciowości”. I często, aby przyjąć te wszystkie rzeczy, które się w nas dzieją, potrzebna jest pomoc. Mądra. Uczenie się siebie w codziennie zmieniającym się ciele jest trudne.
A.S.: Ale myślę, że na szczęście przychodzi jednak w życiu taki moment, kiedy akceptacja zaczyna przeważać nad nieakceptacją. Może nie gwałtownie i totalnie, ale przewaga się pojawia. Może to łączy się też z asertywnością. Bardzo piękna jest idea amerykańskich myślicieli transcendentalistów – „self-reliance”, takiego polegania na sobie. W każdym znaczeniu. Kwestii wewnętrznych: własnej filozofii, własnej religii i tych zewnętrznych: naszej powierzchowności, wyglądu.
I czas nam tu nie przeszkadza, przeciwnie – jest naszym sprzymierzeńcem.
M.S.: Jak śpiewali Rolling Stonesi: „Time is on my side”.
Do pewnego momentu z nim walczymy, aż okazuje się, że jest po naszej stronie.
A.S.: I może nie zachwycamy się swoją cielesnością, ale zaczynamy czerpać z niewyczerpanych zasobów naszego wnętrza. Przecież najwięksi mistrzowie to ludzie starsi. Genialne są ostatnie tomiki poetów. Czas jest bogactwem.
M.S.: Znalazłam się kiedyś na przyjęciu w Hollywood. Odbywało się w pięknej willi obrzydliwie bogatych producentów filmowych. Prawie w ogóle nie było tam młodych ludzi. Wszystkie panie miały ponaciągane twarze, powstrzykiwane w nie różne wynalazki. Natomiast te głowy osadzone były na korpusach starych kobiet. I tego nie dało się zatuszować. Nawet mając w twarzy, rękach i wszystkim tony botoksu, postura, sposób poruszania się zdradzają wiek. To było wstrząsające. Pomyślałam: Boże, jak dobrze, że to zobaczyłam, bo to przestroga. Taka lampka: nie przekracza się ograniczeń natury, nie wolno! To było coś przeraźliwie karykaturalnego.
Hollywood nie przyjmuje do wiadomości mądrości Rolling Stonesów, a Panie? Czy rozmawiam teraz z kobietami, które czują, że czas jest po naszej stronie?
A.S.: Tak, bo przemijanie jest elementem samoświadomości. Nie ma jednego bez drugiego. Albo się kupuje w pakiecie, albo nie. Ja kupiłam.
D.L.: Tak. Nie da się tkwić w iluzji.
H.M.: Tak. Odwołam się do początku naszej rozmowy, wspomniałyśmy powiedzenie: żeby mieć 20 lat mniej i tę wiedzę, co dzisiaj. Skoro zgodnie uznałyśmy, że wiek i cielesność schodzą na dalszy plan, to znaczy, że mamy wszystko!
M.S.: Tak! Ja nawet wiem dokładnie, kiedy to się stało. Kiedy wyrzucano mnie z radia, bo już tam niby swoje przeżyłam. Pomyślałam sobie: Jak to? Teraz? Z takim doświadczeniem? Nie dam się, bo to właśnie teraz czas jest tak naprawdę po mojej stronie!
Karolina Morelowska, Elżbieta Socharska
Jerzy Gnatowski
Za udostępnienie miejsca na sesję fotograficzną dziękujemy restauracji Biosfeera; www.biosfeera.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.