Raz w roku starsi i młodsi przebierają się za anioły i idą razem w przemarszu przez miasto. Dzięki temu Lanckorona stała się sławna, nie tylko zresztą w Polsce. A to wszystko zawdzięczają pewnej pani… z Wadowic.
To nie Renata Bukowska odkryła Lanckoronę, lecz Lanckorona ją. Najpierw był rysunek.
– W 1999 roku latem chodziłam na warsztaty z tańcem i wizualizacją. Mieliśmy też zajęcia plastyczne. Wzięłam kartkę i narysowałam: górkę, na niej domek otoczony płotem i sadem, krętą dróżkę i tęczę. Rysunek schowałam na pamiątkę i zapomniałam o nim – opowiada Renata. Potem był telefon. Renata mieszkała wówczas w Wadowicach i prowadziła z mężem Danielem sklep ze zdrową żywnością.
– Pewnego dnia zadzwoniła do nas zrozpaczona kobieta. Powiedziała, że sprzedaje gospodarstwo w okolicy Lanckorony i żebyśmy jej pomogli – może poprzez sklep – znaleźć kupca, bo poprzedni się wycofał, a ona siedzi na walizkach. Daniel pojechał zobaczyć to gospodarstwo i… wrócił oszołomiony miejscem, domem, miasteczkiem.
Droga do Tęczowego Wzgórza
Pochodząca spod Wadowic 43-letnia Renata Bukowska, dziś prezes Stowarzyszenia Na Bursztynowym Szlaku, długo szukała swojego miejsca. Pedagog z wykształcenia przez dziesięć lat pracowała w Jaszczurowej w domu dziecka, aż w pewnym momencie powiedziała: „Dość. Wystarczy”. Pociągała ją ekologia.
W 1999 roku w Krakowie spotkała młodą dziewczynę – Dominikę z Fundacji Partnerstwo dla Środowiska, która namówiła ją na napisanie pierwszego projektu. Był to projekt „Dni Ziemi w Wadowicach”. Impreza trwała tydzień i rozniosła się dużym echem.
Potem był telefon z wadowickiego urzędu z pytaniem, czy chciałaby na stałe zająć się edukacją ekologiczną. Bukowska zgodziła się, zapakowała do samochodu męża, dwie córki i przeniosła się do Wadowic. Stworzyła tam ośrodek edukacyjny i prowadziła projekt „Czysty świat”.
Przyjechałam do was i chcę tu działać, ale nie wiem konkretnie, jak, pomóżcie – powiedziała do mieszkańców Lanckorony Renata. I tak się zaczęło…
– Słuchajcie, przyjechałam do was i chcę tu działać, chcę coś robić, ale nie wiem konkretnie, co, pomóżcie. Była kawa, herbata, ciasto, ludzie się rozluźnili, zaczęli opowiadać o sobie, jeszcze nieufnie. I nagle okazało się, że te kobiety mają mnóstwo pomysłów, potrafią różne rzeczy, niektóre pokończyły szkoły, ale nic nie robią, bo nie wiedzą, jak ani gdzie to pokazać. Z początku nie mogły zrozumieć, że mogą tak po prostu mówić o swoich marzeniach, a co dopiero je zrealizować. Niektóre nawet się nie znały, mimo że mieszkały dom w dom! Tymczasem jedna haftowała, druga szyła, trzecia robiła piękne rzeczy z masy solnej, inna piekła chleb, ale trzymały to w domach.
– Te pierwsze spotkania były trudne. Ludzie nie wierzyli w żadne stowarzyszenia, fundacje… Jak mówiłam o pracy dla bezrobotnej młodzieży, to starsi komentowali: „Będą w miastach chodniki układać”. Bukowska musiała tłumaczyć, że ta młodzież ma wykształcenie i dlaczego ma chodniki układać, że tu, w gminie musi znaleźć pracę.
– Zachowywałam się na początku jak słoń w składzie porcelany, byłam zbyt nakręcona, zbyt zafascynowana. I chyba dzięki temu udało mi się przełamać fatum, stworzyć atmosferę energii, której tu brakowało. Te kobiety przestały czuć, że są same. Na kolejne spotkanie przyniosły serwetki, domowe wypieki, hafty, zdjęły ze ścian obrazy, które malowały…
– Zaczęłam podrzucać im pomysły, żeby ozdobiły te haftowane woreczki motywem lanckorońskim, uszyły torby. Padło pytanie: Po co właściwie my to robimy? Większość odpowiedziała, że dla siebie, ale część, że chciałaby z tego żyć. „Skoro tak, połączmy tradycję z kulturą i przedsiębiorczością.
~julin