Strona 1 z 2
Puszcza Białowieska to nie tylko ostoja żubrów i innego zwierza, ale też miejsce pełne tajemnic i duchów przeszłości. Żeby je poznać, trzeba umieć patrzeć i uważnie słuchać.
– No, niech się pani przytuli – namawia Bazyli Skiepko i wyjmuje aparat fotograficzny. Waham się, w końcu mieszczuch ze mnie. – Co prawda to nie to samo co brzoza, ale ten dąb już tu stał, jak Jagiełło polował – mówi nasz przewodnik. Dąb rzeczywiście robi wrażenie. Trzeba by chyba ze czterech takich jak ja, żeby go objąć. Przytulam się w końcu. Jest ciepły, szorstki i ma moc. To się czuje.
Wraz z przewodnikiem, człowiekiem, który tu się urodził i tu prowadzi biuro turystyczne o wdzięcznej nazwie „Ryś”, panem Bazylim Skiepką przemierzam właśnie ostępy ostatniego skrawka puszczy, która niegdyś ciągnęła się przez całą Europę. Jesteśmy w Białowieży.
Pod wrażeniem ogromu i różnorodności tutejszej przyrody, mogę tylko zacytować Michaiła Michaiłowicza Osorgina, który w 1903 roku wizytował puszczę przed planowanym carskim polowaniem: „Mówiono mi wcześniej o pięknie Puszczy, ale i tak rzeczywistość przeszła moje oczekiwania.
Zdumiał mnie nie tyle ogrom lasu (…) ile różnorodność flory i fauny: jedziesz to wiekowym lasem świerkowym, to dębowym, to liściastym, typowym dla środkowej części Rosji. Przy tym cały czas przebiegają szosę zwierzęta, które zwykło się widzieć w ogrodach zoologicznych. Różnorodne gatunki: sarny, jelenie, dziki – nie mówiąc już o żubrach – spotykało się często, a one nieszczególnie płoszyły się widokiem powozów”.
Moc jest z nami
Ponad 100 lat później mam podobne odczucia co Osorgin. Naukowcy twierdzą, że puszcza jest niezwykle różnorodna. Najliczniejszą grupą roślin są tu naczyniowate, których naliczono 1070 gatunków. Samych mchów jest około 200 gatunków. Jako laikowi nic mi to nie mówi, ale nawet ja widzę, że ten las jest niezwykle bogaty i różnorodny. Okolica jest też nieco niesamowita. Puszcza Białowieska to nie tylko ostoja żubrów i innego zwierza, ale też miejsce pełne tajemnic i duchów przeszłości.
reklama
Malutki drogowskaz z napisem „miejsce mocy” jest z szosy Hajnówka-Białowieża ledwo widoczny. Wygodną ścieżką dochodzimy do kamieni ułożonych wśród przedziwnych wielopniowych drzew. Przeważają dęby.
– Proszę nie chodzić po kamieniach – głos pana Bazylego ginie w krzykach dzieci. Trzeba je przywołać do porządku.
– Dlaczego nie? – pytają.
– Nie wiemy, czym są te kamienie – tłumaczy przewodnik. – Są to w każdym razie miejsca kultu prasłowian, lepiej po nich nie deptać – dodaje.
Potem wyjmuje z kieszeni kawałek nitki i wiesza na nim pierścionek. Wyciąga dłoń nad kamień. Po chwili wahadełko zaczyna się poruszać.
– Proszę – zachęca – może państwo też spróbują.
Próbujemy. Działa.
Już na pierwszy rzut oka widać, że miejsce jest niezwykłe – wokół roślinność nadzwyczajnie bujna, a drzewa przybierają dziwaczne kształty. Najpiękniej jest tu wiosną, gdy las przykrywa gruby dywan drobnych kwiatków. Pan Bazyli zna je wszystkie po imieniu. Oto zawilce gajowe, zdrojówki rutewkowate i mnóstwo innych. Zatrzymujemy się przez chwilę przy kamieniach, pozwalając sobie zaczerpnąć mocy przed dalszą wędrówką.
Z żubra łopatka Przyjechaliśmy tropić żubry. Wstajemy przed świtem. Bazyli Skiepko jak zawsze punktualny. Wczoraj w nocy prowadził wycieczkę na podglądanie sów, a już o piątej rano jest gotów znów wyruszyć do lasu. Wędrujemy za nim i dzięki jego komentarzom odkrywamy tajemnice puszczy. Tu trzeba umieć patrzeć i słuchać. Jest cicho i zimno. Teraz, wczesną wiosną, gdy nagie gałęzie nie zasłaniają widoku, łatwiej jest wypatrzyć jakieś zwierzę.
– Trawa na łąkach już ruszyła, a runo w lesie jeszcze nie – tłumaczy Bazyli – dlatego o świcie można spotkać żubry pasące się nawet blisko gospodarstw.
Przewodnik mówi bardzo cicho i uważnie wpatruje się w ziemię.
– O – wskazuje jakieś dołki w błocie – to świeży ślad, szły tędy – mówi.
A jednak tego dnia nie dane nam było spotkać żubra. Chodziliśmy po lesie kilka godzin i nic.
– Niektórzy ludzie nie rozumieją, że ja tych żubrów tu nie trzymam na łańcuchu – śmieje się Bazyli. – Taka jest natura, czasem się ma szczęście, a czasem nie.
Brniemy przez las, w okolicach polany, na której postawiono karmniki. Żubry dokarmiane są przez całą zimę. Wtedy oczywiście najłatwiej je zobaczyć. Ale i teraz, wiosną, tu przychodzą.
W pewnej chwili trafiamy na prawie kompletny szkielet.
– Może wilki – zastanawia się pan Bazyli – a może padł ze starości.
Bierzemy na pamiątkę bardzo zgrabną, objedzoną przez mrówki łopatkę. Mój synek pokaże ją później w szkole na lekcji przyrody, wywołując panikę nauczycielki.
– Tylko raz spotkałem wilka – opowiada, zagadnięty, przewodnik. – To było wtedy, kiedy malowałam znaki szlaku. Wówczas pracowałem jeszcze w PTTK i wracałem rowerem o zmroku. Nagle patrzę, a wilk wyłazi, staje na środku szosy i patrzy na mnie. Ja na niego staram się nie patrzeć, zwalniam i myślę, że jeśli to zwiadowca, to kiepsko będzie. Ale to był chyba samotnik. Popatrzył i pobiegł w las. I tyle go widziałem, tylko raz, przez tyle lat łażenia po puszczy – kończy Bazyli.
Żubry spotykamy zupełnie niespodziewanie, tuż przy szosie. Pasą się jakieś 50 metrów od nas. Byk i dwie krowy. Wyglądają pięknie. To są zupełnie inne żubry niż te, które można zobaczyć w pobliskim Rezerwacie Pokazowym. Inne, bo ich podglądaniu towarzyszą zupełnie inne emocje.
Efekty wsobnego chowu Do Rezerwatu Pokazowego wybieramy się także z panem Bazylim. Opowiada o dziejach żubra od prawie całkowitej zagłady do stopniowej reintrodukcji w naturalnym środowisku. Kiedy ludzie zorientowali się, że żubrów już prawie nie ma, było w zasadzie za późno. Naukowcy uważają, że aby przetrwał gatunek, potrzeba co najmniej 50 osobników. Aż tylu żubrów nie było, dlatego też te, które teraz mamy, są obciążone wieloma słabościami wynikającymi z chowu wsobnego. Są na przykład zupełnie nieodporne na choroby bydła. Z lęku, że stracimy wszystkie żubry w epidemii jakiejś pryszczycy, stado hodowlane jest oddzielone od tego, które mogą oglądać ludzie.
Ale Rezerwat Pokazowy rozczarowuje – żubry stoją lub leżą osowiałe daleko od ogrodzenia. Na wolności były bliżej! Na szczęście na sąsiednim wybiegu nie lada atrakcja – locha właśnie urodziła młode. Pasiaste warchlaczki biegają niesfornie tu i ówdzie mimo gniewnego pochrząkiwania matki.
W pewnym momencie któryś z dorosłych dzików w zagrodzie zrobił coś, czego nie powinien robić i locha zaszarżowała zdenerwowana. Uciekł z podkulonym ogonem. Matka bardzo energicznie wezwała młode i widać tym razem było w jej głosie coś, co sprawiło, że przybiegły bez ociągania i ułożyły się do karmienia.
– Widzicie – mówi pan Bazyli – taka właśnie jest natura, nawet w rezerwacie nigdy do końca nie wiadomo, co się zobaczy.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.