Zachłysnęła się miłością do drugiego człowieka. Każdego. Działała bezinteresownie i odważnie. Ubierała, karmiła, ogrzewała. Leczyła ból, odganiała strach, oswajała samotność. Przytulała. Dbała o pamięć i tożsamość. Ocalała życie. Działała zawsze i kompleksowo. Uratowała 2500 żydowskich dzieci. Irena Sendlerowa – Człowiek do zadań... ludzkich.
Jest 20 października 1943 roku. Trzecia nad ranem. Potworny huk wyrywa ze snu matkę Ireny Sendlerowej. Za moment budzi się ona sama. Doskonale wie, o co chodzi. Myśli tylko o jednym. Ukryć kartotekę. Ocalić „swoje dzieci”.
Dom otoczony jest przez gestapo. Rewizja trwa trzy godziny. Zrywanie podłóg, rozpruwanie kołder. „Kiedy gestapowcy kazali mi się ubierać, to, choć zabrzmi to może niewiarygodnie, ale poczułam się szczęśliwa, bo wiedziałam, że spis dzieci nie wpadł w ich ręce. Tak się spieszyłam, że wyszłam w rannych pantoflach, aby tylko ci zbrodniarze opuścili mój dom” – opisuje tamten świt Irena Sendlerowa.
Jest szósta. Zmęczeni demolowaniem mieszkania Niemcy drzemią w samochodzie jadącym w aleję Szucha. Ona wyznacza sobie w drodze dwa zadania. Pierwsze: zniszczyć kartkę ze spisem nazwisk dzieci, którym dzisiaj miała zanieść pieniądze – ma ją w kieszeni. Drugie: zrobić wszystko, żeby gestapowcy nie widzieli, że się boi, chociaż strach ściska jej gardło. Oba zadania wypełnia. Kartkę podartą na małe kawałki wyrzuca przez okno. O los dzieci może być więc spokojna, swojego nie zna...
Potem były tortury, połamane przez brutalnych oprawców nogi. Wreszcie wyrok śmierci. W drodze na stracenie, w ostatniej chwili, przekupując niemieckich strażników, stowarzyszenie „Żegota” (Rada Pomocy Żydom) wyrywa ją z rąk gestapo.
Niczego wielkiego nie dokonałam
Jeżeli bycie świętym oznacza absolutne oddanie sprawie, odwagę i altruizm, to ona spełnia wszystkie warunki – powie 63 lata później, w dniu 96. urodzin bohaterki, literaturoznawca Michał Głowiński. A skromna i nielubiąca rozgłosu starsza pani doda, że niczego wielkiego nie dokonała. Kiedy 16 lutego 2003 roku tygodnik „Wprost” podaje informację, że Stowarzyszenie Dzieci Holocaustu postanowiło zgłosić Irenę Sendler do Pokojowej Nagrody Nobla, ona sama mówi z goryczą tylko jedno: „Po Jedwabnem potrzebny jest bohater. Pamiętajcie, że nic bym sama nie zrobiła”.
reklama
Zawsze podkreślała, że wszystko zawdzięcza tradycjom rodzinnego domu. Ojciec, Stanisław Krzyżanowski, był lekarzem, społecznikiem, bardzo zaangażowanym w działalność niepodległościową. Prześladowany za udział w rewolucji 1905 roku, gdzie w czasie strajków szkolnych walczył w obronie praw studentów i za przynależność do Polskiej Partii Socjalistycznej.
Irenka była jedyną, ukochaną i, jak sama podkreślała, rozpieszczaną córką swoich rodziców. Ciotki, nauczycielki, które uczyły małą Irenkę, zwykły mawiać: „Co ty robisz, Stasiu, co z tego dziecka wyrośnie?”. Ojciec odpowiadał wtedy z uśmiechem: „Nie wiadomo, jak potoczy się życie naszej córeczki. Być może tak, że te pieszczoty będą jej najmilszymi wspomnieniami”. „Często, pamiętając, jak trudne miałam życie, myślę, że prorocze to były słowa” – powie po latach Irena Sendlerowa.
W 1927 roku, po zdaniu matury, wybiera prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Chociaż już wtedy, gdzieś w głębi, myśli o działalności społecznej. Po dwóch latach, zachęcona koniecznością studiowania jednocześnie z nowym kierunkiem pedagogiki, przenosi się na wydział humanistyczny o specjalności polonistyka.Swoją pierwszą pracę podejmuje w Sekcji Pomocy Matce i Dziecku, działającej przy Obywatelskim Komitecie Pomocy Społecznej. I to tam, u boku działaczki oświatowej Heleny Radlińskiej, zachłystuje się całkowicie... atmosferą ciepła, życzliwości, tolerancji i najzwyklejszej, bezinteresownej miłości do każdego napotkanego człowieka.
Odnajduje się w świecie jej bliskim, głównie dzięki sposobowi, w jaki została wychowana. Po pewnym czasie powierzone jej zostaje prowadzenie działu opieki nad matkami nieślubnych dzieci, których liczba wówczas ciągle rośnie. Niedługo później zostaje również instruktorką szkolącą nowo przyjęty do ośrodka personel.
Świecąca gwiazda Dawida 30 sierpnia 1939 roku odprowadza męża do pociągu. On jedzie na front. Ona, wracając do domu, myli przystanki tramwajowe. Zamiast na Woli, wysiada na Pradze. Ma złe przeczucia. Następnego dnia spotka się z przyjaciółką, Ewą Rechtman. O nią też bardzo się boi. Wiedza o prześladowaniach Żydów w hitlerowskich Niemczech jest już wtedy powszechna. „1 września o szóstej rano mama włączyła radio, usłyszałyśmy, że wojska niemieckie przekroczyły granicę Polski.
Z trudem zjadłam śniadanie i jeszcze szybciej niż zwykle pojechałam do pracy”, opowiadała po latach. Prezydent Stefan Starzyński wydaje trzy zasadnicze zarządzenia dla Wydziału Opieki Społecznej. Część pracowników oddelegowana będzie do organizowania oddziałów w terenie dla uciekającej ludności, pozostali zostaną w centrali. Należy zorganizować też wypłatę żonom żołnierzy. Kiedy 6 września Irena Sendlerowa widzi, jak członkowie ówczesnego rządu pakują walizki i opuszczają Warszawę, przeżywa prawdziwy szok. To nie jest zachowanie godne człowieka. Nie tak pojmuje człowieczeństwo.
Po podpisaniu kapitulacji natychmiast podejmuje działalność w PPS. Nie próżnuje. Jak zwykle ma wiele do zrobienia. Zajmuje się więc wszystkim. Roznosi pomoc pieniężną dla profesorów uniwersytetu, dociera do rodzin, których członkowie zostali uwięzieni czy zabici, dostarcza leki tym, którzy ukrywają się w lasach. Kiedy Niemcy nakazują władzom Zarządu Miejskiego zwolnić żydowskich pracowników oraz przestać udzielać pomocy żydowskiej biedocie, Irena Sendlerowa wraz z dziesięcioma zaufanymi osobami organizuje ośrodki terenowe – komórki pomocy Żydom.
Pierwszego grudnia 1939 roku wprowadzony zostaje obowiązek noszenia przez Żydów opasek z gwiazdą Dawida. A wydane 15 października 1941 roku przez generalnego gubernatora Hansa Franka zarządzenie zabrania im opuszczać getto, Polakom udzielać pomocy. Jednym i drugim za złamanie przepisów grozi śmierć.
Irena Sendlerowa z dumą i wyrazem solidarności codziennie zakłada na ramię gwiazdę Dawida. Fałszywe legitymacje pracownicze kolumny sanitarnej, której zadaniem było zwalczanie chorób zakaźnych, i przepustki wystawione na te dokumenty legalizowały jej wejście do getta do kwietnia 1943 roku. Jego bramy przekraczała kilka razy dziennie. Przenosiła szczepionki, lekarstwa, jedzenie, ubrania. Te ostatnie najczęściej na sobie. Była tak chuda, że nie dało się zauważyć, ile warstw ma na sobie. Przynosiła też ciepło, otuchę. Swoje serce.
Przeprowadzić „na stronę życia” Fragment wydanej przez Armię Krajową w grudniu 1942 roku broszury „Likwidacja getta warszawskiego” brzmiał: „Wczoraj zarządzono, aby wszystkie żydowskie dzieci stawiły się na Umschlagplatzu”. „Moje najbardziej dramatyczne przeżycia wojenne, jak tortury na Pawiaku, w gestapo w alei Szucha, umierająca młodzież w szpitalu powstańczym, w którym byłam pielęgniarką, nie zrobiły na mnie takiego wrażenia, jak widok pochodu Korczaka z dziećmi idącymi spokojnie na spotkanie śmierci”, opowiada Irena Sendlerowa.
Działała z ukrycia do końca wojny. Pomagając, dbała o każdy gest, szczegół. Najmniej dbała zawsze o siebie.
Matka dzieci Holocaustu w czasie okupacji wyprowadziła z getta 2500 maluchów. Wyrabiała fałszywe dokumenty, szukała zaufanych rodzin. Potem trzeba było już tylko przeprowadzić takie dziecko „na stronę życia”. Sposoby były różne. Często przerażające. Jolanta, bo takim pseudonimem posługiwała się Irena Sendlerowa, przechodziła z dziećmi w nocy przez gmach sądu. To była najłatwiejsza z dróg, jakie pokonywała. Czasami wywoziła je wozami strażackimi, sanitarkami. Inne wynosiła w workach, pudłach. Niemowlęta usypiała i chowała w specjalne kosze z otworami. Przewożono je potem w ambulansach, którymi dostarczano do getta środki dezynfekcyjne.
W taki właśnie sposób uratowano sześciomiesięczną Elżbietę Ficowską.
– Moje życie zawdzięczam Bogu, moim żydowskim Rodzicom, mojej polskiej Mamie i Irenie Sendlerowej. Na ogół ludzie nie dziwią się, że żyją, ja też się nie dziwię – powiedziała, odbierając w 2003 roku w imieniu swojej Trzeciej Matki Nagrodę im. Jana Karskiego. – Na szczęście byli wtedy Sprawiedliwi, dzięki którym świat nie zginął – dodała ze wzruszeniem.
Matka dzieci Holocaustu
Irena Sendlerowa uratowała życie tysią-com dzieci. Zadbała również o ich tożsamość. Dane każdego dziecka, w dwóch kopiach, zakopywała w słoikach pod ziemią. Tak, aby ocaleni mogli znać swoje korzenie. Prawdziwe nazwiska. Dbała o wszystko. O każdy gest, szczegół. Zawsze najmniej dbała o siebie.
W 1943 roku po odbiciu przez „Żegotę” i wkrótce potem, jak przeczytała na obwieszczeniach rozwieszanych w miejscach publicznych o wykonanej na niej egzekucji... powróciła do swojej misji. Działa z ukrycia do końca wojny. Tuż po niej, zgodnie ze zwyczajem, postawiła przed sobą kolejne trudne zadanie.
Odkopała „słoiki pamięci” i przystąpiła do ustalania, gdzie znajdują się uratowane przez nią dzieci. Chciała zwrócić je rodzinom. Ale rodzin już przeważnie nie było... Dlatego dla wielu z nich to ona do ostatnich dni swojego życia pozostała Matką. Jako leciwa staruszka służyła im radą, cieszyła się ich sukcesami, pamiętała o wszystkich uroczystościach dzieci i wnuków swoich podopiecznych. Matka dzieci Holocaustu. Irena Sendlerowa.
Karolina Morelowska
Korzystałam z książki Anny Mieszkowskiej „Dzieci Ireny Sendlerowej”.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.