Moja mama od lat chorowała na astmę, ale tamtej zimy jej stan pogorszyło zapalenie płuc. Ojciec i ja staraliśmy się, żeby po powrocie ze szpitala mogła spokojnie dochodzić do siebie. Studiowałam i często nie było mnie w domu.
To tata robił zakupy, gotował i sprzątał. A także zdobywał dla mamy leki. Jeden z nich ojciec sprowadzał z Niemiec. Właśnie rano w Wigilię zeszłego roku dostał od kolegi wiadomość, że preparat do inhalacji przyjedzie pociągiem o 14, trzeba go tylko odebrać od konduktora. Sprawa się jednak skomplikowała i tata wrócił do domu dopiero około 18. I okazało się, że z tego wszystkiego zapomniał kupić choinkę. Mama była niepocieszona. Było za późno na szukanie drzewka po zamkniętych już targowiskach. Święta bez choinki? Wtedy zjawił się mój narzeczony. Nie był ulubieńcem rodziców, dlatego zawsze – by zdobyć ich sympatię – starał się załatwić to, co wydawało się niemożliwe. Tak było i tym razem.
Hubert oświadczył, że za godzinę wróci z choinką. I rzeczywiście – przyniósł małe, zrobione z gałązek świerka, ubrane w bombki i świeczki drzewko. Mama była szczęśliwa. Choinka stanęła w jej pokoju, na stoliku naprzeciwko jej łóżka. Święta przeszły spokojnie. Dwa dni później mama dostała wysokiej gorączki i trzeba było wezwać pogotowie. W szpitalu, gdy jej stan się poprawił, powiedziała, że od Wigilii dręczy ją pewien sen. Otóż przychodzi w nim do niej starszy nieznajomy mężczyzna i żąda, by oddała to, co do niego należy. Ale nie wiedziała, co miałoby to być.
Lekarz zdecydował, że prosto ze szpitala mama powinna pojechać do sanatorium. Ojciec miał jej towarzyszyć. Ku mojemu zdziwieniu mama prosiła, żeby do jej powrotu nie wyrzucać choinki, bo jeszcze się nią nie nacieszyła.
Po wyjeździe rodziców mieszkał ze mną Hubert. Pościeliłam mu w pokoju mamy, bo tej nocy musiałam uczyć się do egzaminu. Około drugiej usłyszałam jego krzyk. Zobaczyłam Huberta leżącego na podłodze i zwijającego się z bólu. Gdy doszedł do siebie, powiedział mi, że zanim dopadł go ten ból, miał okropny sen. Przyszedł do niego mężczyzna i zażądał zwrotu swojej własności.
Nagle Hubert wstał, jakby coś go olśniło, chwycił choinkę i mimo moich protestów wybiegł z domu. Wrócił i wyznał mi całą prawdę. Drzewko zabrał w Wigilię… z grobu jakiegoś człowieka. Teraz odnalazł grób i oddał choinkę...
Zastanawiałam się, co mam myśleć o okropnym postępku narzeczonego. Postanowiłam mu wybaczyć i o niczym nie mówić rodzicom, bo skreśliliby Huberta raz na zawsze. Teraz, gdy przeczytają tę „choinkową” historię, może będą mieli do mnie pretensje, ale ja postanowiłam opisać ją ku przestrodze wszystkich, którzy naruszają spokój zmarłych.
Katarzyna Z.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.