Poznali się w Warszawie. Zakochali – na Syberii. Dzieci wychowywali w Anglii. Kiedy wrócili do Polski, mieli właściwie tylko furgonetkę i pewność, że muszą znaleźć dom.
Właściwie cała ich droga to wielka podróż. Darek miał kilkanaście lat, kiedy postanowił, że w małym miasteczku nie chce przeczekać całego życia i pojechał grać w tych wielkich – Wrocławiu i Warszawie.
– Pamiętny rok 1985, piękny czas – wspomina – czuło się już w powietrzu, że nadciąga wolność, ale rozmowy wciąż były kontrolowane. Dla Izy, rodowitej warszawianki, podróż rozpoczęła się, kiedy znalazła pracę w amerykańskiej agencji zajmującej się pomocą żywnościową dla regionów dotkniętych głodem. Darka poznała w Warszawie, na imprezie u znajomych.
– Witam cię, Słoneczko – powiedziała wtedy, bo Darek nosił włosy długie i rude. Jak prawdziwy rockandrollowiec. Nie zaiskrzyło za pierwszym razem.
Ziemia pełna niepokoju
Wkrótce los splótł ich drogi jeszcze raz. W AID Siberia, dokąd trafili, ponieważ oboje mówili doskonale po rosyjsku i angielsku. Wyjechali do Moskwy i Leningradu, żeby przygotować operację pomocy żywnościowej dla Syberii.
– A po kilkunastu latach wróciliśmy do Europy z trójką dzieci – uśmiecha się Iza. – Kupiliśmy furgonetkę, przerobiliśmy na samochód kempingowy i ruszyliśmy. Mieszkaliśmy w Szwajcarii i w Anglii. W czasach, kiedy nie było to takie łatwe jak dziś. Ale po wszystkim, cośmy przeżyli, nie moglibyśmy po prostu pójść do pracy w biurze od 8 do 16. Darek grał koncerty w całej Europie. Iza tłumaczyła. I mogliby tak trwać, ale pewnego dnia po kilkunastu latach w drodze postanowili znaleźć dom.
– Właściwie to ja zapragnęłam domu. Nasze dzieci najpierw nauczyły się mówić po angielsku, potem po polsku. Zapragnęłam gniazda – wyjaśnia Iza.
Radosna, piękna, pełna tego spokoju, który można mieć, gdy odnajdzie się własne miejsce. Takie, w którym jest ogród pełen śliwek, góry za oknem, ściany z kamienia i drewna, kawał historii wokół, a w powietrzu – muzyka. Ale nie od razu tak było…
Dom potrzebował wiary i nadziei. Odbudowali go, dając jedno i drugie.
Właśnie przez tę gitarę życie Darka Chajutina stało się niezwykłe. Zamiast do liceum poszedł do cieplickiej Szkoły Rzemiosł Artystycznych, bo tam się nosiło długie włosy i słuchało dobrej muzyki. I tam działało najwięcej zespołów. Do klasy chodził z trzema perkusistami. Muzyka stała się jego zawodem. Grał nawet w jedynym zachodnim zespole, jaki wystąpił w Ułan Bator. O mało nie zawrócili ich z granicy, kiedy okazało się, że tłumacz, który miał załatwić wizy, potrafił powiedzieć tylko „o, yes”.
– Z papierami wszystko załatwione? – pytali przez telefon.
– O, yes – odpowiadał pan Olum Belek. Na koncert dotarli w ostatniej chwili dwupłatowym kukuruźnikiem.
Ludzie całą duszą
Pierwsza Moskwa, którą Iza i Darek zobaczyli, była jeszcze daleko do otwarcia na Zachód. To była magiczna Moskwa. Jak z książek Rybakowa. Zobaczyli też Leningrad z tą na poły wiejską atmosferą, za którą dziś w Sankt Petersburgu wszyscy tęsknią, ale której odbudować w nowobogackim świecie już nie sposób. Zobaczyli, jak otwierają pierwszego McDonalds’a. I jak pryska mit Zachodu, kiedy pracujący tam ludzie musieli po zakończeniu zmiany wyrzucać tony jedzenia. A w domu czekały głodne rodziny…
– Syberia była jak „dziki wschód”. Nietknięta. Dziewicza. Pełna dobrej energii. Zima po –50 i lato takie, że wegetacja nadąża dwukrotnie – opowiada Darek. – I ludzie, którzy troszczą się o siebie naprawdę. Nie na niby.
– Rózia, najmłodsza, rodziła się w czerwcu. Było +40. Bogdan, średni, w lutym. Było –35. Sebastian, najstarszy, urodził się w Warszawie. Amerykanie nie zgodzili się, żeby Iza rodziła w Nowosybirsku. Przewieźli ją samolotem do Moskwy, stąd do domu. Darek nawet nie wiedział, pracował nad Bajkałem. Dotarcie do żony zabrało mu „zwykłym trybem” tylko tydzień…
– Jeśli zimą zapomnisz czapki, każdy przechodzień załamie nad tobą ręce i weźmie do miejsca, gdzie możesz się ogrzać – wyjaśnia Iza. – Zresztą to suchy klimat, więc jeśli temperatura nie spadnie poniżej –30, jest przyjemnie. Problemy zaczynają się dopiero potem.
Zamieszkali w Akademgorodku koło Nowosybirska, w miejscu, gdzie działa 17 instytutów naukowych. Przyjechali zorganizować pomoc żywnościową, ale musieli zacząć od tego, żeby zdobyć przynajmniej kartki na jaja, żeby sami mieli co jeść. Spod lady, w najlepszym hotelu, udawało się czasem kupić pół kiełbasy. Tłumaczyli po 10 spotkań dziennie. Nocami posyłali do USA raporty.
Modem w Akademgorodku działał tylko o 2 nad ranem. Ale studio nagraniowe wyposażone było tak, że najlepszy wówczas w Polsce Izabelin nie miał z nim szans.Kiedy Zinajda Grigoriewna, wicemer Nowosybirska, kobieta na stanowisku, zaprosiła ich na urodziny, przekonali się, że mieszka w maleńkich dwóch pokojach w zwykłym bloku. Żeby wyprawić urodziny, oszczędzała kartki na żywność.
– Więc na urodzinowym stole miała wszystko – mówi Iza. – Potem okazało się, że podała wszystko, co miała.
Gienadij Zacharowicz, dyrektor szpitala, zrobił wszystko, żeby Iza mogła Bogdana bezpiecznie urodzić w Nowosybirsku. Był luty. Darek kupił drugi akumulator i olej, który nie zamarza. Pojechali. Co godzinę wychodził ze szpitala, żeby na dziesięć minut odpalić silnik. Poród trwał trzy godziny. Nigdy wcześniej w Rosji mąż nie uczestniczył w narodzinach dziecka. To było zupełnie niespodziewane, ale lekarze pozwolili. Przez te trzy godziny samochód zamarzł na kość…
– Tacy są ludzie w Syberii. Nie są powierzchowni. Są ludźmi całą duszą. I takiego miejsca szukaliśmy dla siebie, kiedyśmy wrócili. Ja świat pojmuję intuicyjnie. Intuicja pozwala rozpoznać atmosferę miejsca – wyjaśnia Iza. – Jeździliśmy od wsi do wsi, szukając miejsca z dobrą atmosferą. Sprawdzając, co robią ludzie. Czy stoją pod budką z piwem, czy patrzą prosto w oczy…Obejrzeli mnóstwo domów. Ładnych i brzydkich. Zniszczonych i takich, co wciąż trwają.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.