Moja dobra znajoma, a nawet przyjaciółka, Liv Ullmann – tak można powiedzieć po przeczytaniu książki Ketila Bjørnstada „Liv Ullmann. Linie życia”. O wybitnej norweskiej aktorce napisał… muzyk jazzowy. I nie przypadkowo mężczyzna. Bo wątpię, aby w rozmowie z kobietą Liv była aż tak szczera, a niekiedy wręcz brawurowa.
Autor podejrzewa nawet, że aktorka od dawna, a może od zawsze, ma zdolność odczytywania myśli mężczyzn. Ale ci z nich, którzy się do niej zbliżyli, często popełniali ten sam błąd: szybko czuli się zbyt pewni siebie. I próbowali świecić jej światłem. Bo Liv to jasna kobieta. I wcale nie dlatego, że jest rudawą blondynką. „Linie życia” to rozmowy z Liv, refleksje Ketila, jakie w nim te wielogodzinne psychodramy wzbudziły, i – co najcenniejsze – obszerne fragmenty pamiętnika aktorki. Same rodzynki. Wspomnienia i anegdoty o wszystkich miłościach kochliwej Norweżki o szwedzkiej sławie i amerykańskich możliwościach. Prawdziwej, tętniącej życiem kobiety o tęczowej osobowości.
Liv jest tutaj szczera do bólu, szczegółowa w opisach i rozbrajająco poetycka – jak dziecko, które wierzy w swoje marzenia. Opowiada o swoim ciągłym szukaniu taty w kontaktach z mężczyznami, o radosnym starzeniu się. O tym, że śmierć będzie dla niej innym rodzajem snu. O tym, że jest dumna z własnej wrażliwości. O tym, że postanowiła definitywnie skończyć z rolą ofiary. I o tym, że we wszystkich swoich książkach – bo jest nie tylko aktorką, ale też pisarką, reżyserką i scenarzystką – starała się opisać, jak trudno jest kobiecie i mężczyźnie znaleźć zrozumienie. Dodaje jednak, że jak im się to uda, to związek dwojga ludzi jest jak nowa cywilizacja: ma własny język i prawa, które rozumieją tylko te dwie wtajemniczone osoby.
I w życiu Liv tak się właśnie działo. Spotykała i wiązała się z facetami, do których jej córka, byli mężowie, znajomi i przyjaciele mieli poważne zastrzeżenia. Mężczyźni ci pili, miewali rozmaite fobie, a mimo to czymś ją pociągali. I ona o tym otwarcie opowiada. Widać, że czerpie z życia garściami. Czasami jest przygnębiona, ale nie potrafi długo się dołować. Bo życie to pasjonująca i radosna podróż. I czytelnikowi „Linii życia” ta radość się udziela, a przebywanie w polu magnetycznym Liv jest jak kąpiel w chłodnej, krystalicznie czystej rzece w upalny dzień.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.