Strona 1 z 2
Lepienie Bogisha zawsze zaczyna od stóp albo dłoni. Ma wrażenie, że dzięki temu każdy anioł jest jedyny. Niepowtarzalny. Kto dotknie takiej stópki, zawsze potem po swojego anioła wraca.
Przeprowadziła się z bloku przy ul. Rajskiej w Łodzi do swojego raju na ziemi – małej wioski pod lasem. Villa Village, czyli wiejska willa, tak Bogisha nazwała sklep. Ale miejscowi nazwę zrozumieli po swojemu i poszła plotka, że to sklep Violetty Villas. Na pierwszy rzut oka nic niezwykłego: pawilon przy drodze z Łodzi do Poddębnic. Ale kiedy uważnie się przypatrzeć, nad półkami i w oknach można dostrzec ozdoby z piór i wstążek. A wycięte z kartonu anioły stróżują tu nawet nad opakowaniem gumy do żucia. Poza tym zwyczajny spożywczak: trochę mąki, kaszy i czekolady.
– Kiedy go otwierałam, starałam się o dotację z urzędu pracy – mówi Bogisha, 44-letnia kobieta o pięknych, przenikliwych oczach. – Przeżywałam ciężkie chwile, bo szukałam żyranta.
I wtedy wydało mi się, że widzę siedzące na drzewach za oknem anioły. Leniwie rozłożone na gałęziach śmiały się ze mnie, że się przejmuję. Jakby dawały mi znać, że wszystko w porządku. I rzeczywiście. Koleżanka podżyrowała kredyt, choć mąż bankowiec ostrzegał ją, żeby tego nie robiła.
Jak wyglądają anioły?
– Tak jak my – mówi Bogisha – tylko są bardziej zwiewne, lżejsze. Mają niezwykle wyraziste spojrzenia. Z tych ich oczu można wszystko wyczytać… Wszystko, co chcą powiedzieć. W sklepie Bogishy znalazłam się na zaproszenie jej córki. 24-letnia Kamila napisała w e-mailu do redakcji „Wróżki”, że jej matka jest osobą niezwykłą. Tworzy anioły, maluje anielskie obrazy. I pomaga ludziom. A jeszcze kilka lat temu sama potrzebowała pomocy.
Nie wierzyła w siebie, nie tworzyła, wstydziła się przyznać, że ma wyjątkowy dar widzenia świata duchowego. Dzięki aniołom i spotkaniu niezwykłych ludzi zmieniła swoje życie. Sprzedała mieszkanie w bloku w Łodzi, kupiła dom na wsi, wróciła do tworzenia. Bogisha naprawdę nazywa się Bogna Stępień, wszyscy mówią do niej Kaśka. Artystyczne imię wymyśliła jej córka: – Pasuje do mamy. Jest – jak ona – magiczne.
reklama
Dom ze spadzistym dachem Do domu Bogishy jedziemy wąską polną drogą wzdłuż lasu, a potem pomiędzy polami. W oknie małego domku ze spiczastym dachem stoi donica z kwiatami, nad nią kolorowe ozdoby z piór, obok podskakuje z radości biały pudel. Bogisha śmieje się, że po przeprowadzce na wieś nawet pies odżył. W mieście spał w koszyku wciśnięty w kąt pokoju, a tu szczeka, biega, pilnuje. Tyle tylko, że nie jest już taki biały jak dawniej, bo nawet gdyby go codziennie kąpać, to i tak za chwilę wyjdzie do ogrodu i wytarza się w ziemi, w liściach. W salonie dębowy stół, kredens i komoda. Dziergane na szydełku obrusy, duża kanapa. Przytulnie. Na sztalugach przy drzwiach na taras niezwykły obraz: przed domkiem ze spadzistym dachem drzemie niebieski anioł. W dłoniach trzyma tulipany i czerwoną książkę.
– Namalowałam ten obraz jeszcze w Łodzi. Opowiada o moim pragnieniu, by znaleźć taki dom i usiąść w słońcu na progu. I kiedy kilka miesięcy później przyjechałam tu na wieś, żeby zobaczyć dom wystawiony na sprzedaż, wiedziałam, że muszę go kupić. To był właśnie ten z mojego obrazu. W prawym górnym rogu płótna Bogisha wpisała wiersz: „kołyszemy, pochylamy, całujemy oddalamy Aniołowie. Nastrajamy, poprawiamy, otwieramy trudne bramy Aniołowie. Przebaczamy, istniejemy, Aniołowie, Usypiamy, miłujemy Aniołowie. Deszcz pijemy, nic nie jemy Aniołowie. Kwiaty w lustrach szafir niemy Aniołowie”.
– Kiedy tu przyjechałam, wyobraziłam sobie, jak to anioły na swoich skrzydłach przynoszą ten dom specjalnie dla mnie – wspomina. – I dlatego nie miałam wątpliwości, nie czułam lęku, kiedy się tu przeprowadzałam. Opisałam to tak: „Na ramionach aniołów przyleciał mój dom/ Jak skrzydła aniołów mocny i tęgi/ Cieplutki, bezpieczny, milutki/ Z ogniem w kominku/ Ciepłą zupą na piecu/ Z dymem z komina jak na dziecinnym obrazku”. W tym roku – dodaje – kiedy go namalowałam, córka zdawała dyplom. Śpiący anioł trzyma w ręku książkę w czerwonej okładce – ona wybrała taką właśnie okładkę na swoją pracę magisterską. Kiedy się o tym dowiedziałam, postanowiłam: nigdy nie sprzedam tego obrazu. Czy jest na nim anioł stróż Bogishy? Ona sama twierdzi, że nigdy nie zrobiła jego podobizny.
– Trzeba mieć tajemnice, bo wtedy człowiek czuje się pewniejszy, jakby w środku pełny. Mogę tylko powiedzieć, że mój anioł ma turkusowe skrzydła i jest bardzo mądry. Znamy się od dzieciństwa. Zawsze czułam jego obecność – mówi. – Ale najmniej wtedy, kiedy żyłam między pracą i domem, gdy mieszkałam w bloku z tyloma ludzi, że czułam się zduszona. Potrzebowałam znaleźć miejsce, w którym będzie przestrzeń, gdzie będą miała kontakt z tym, co czuję, będę mogła robić to, co dla mnie ważne. Mój anioł też potrzebował więcej przestrzeni, żeby móc się mną opiekować. I ta decyzja o przeprowadzce tu, na wieś, była nasza wspólna…
Anielskie stopy Dom Bogishy nie jest okazały. Ale widok z okna piękny: za niewielkim ogrodem otoczonym niskim płotkiem polana, a dalej las brzozowy.
– Widziałam, jak kiedyś anioły usiadły w kręgu, tam pod drzewami. A ja razem z nimi. Napisałam nawet wiersz: „Zasiedli przede mną anieli/
Jaialel ten mój od miłości najpierwszy/ Ten od szczerości najpotężniejszy/ I cały rząd zajęli mych oczu/ A ja pośrodku jak okruszek...”. Prawdziwych aniołów na brzozach za polaną ani na sosnach wzdłuż drogi nie dostrzegłam. Ale za to w ogrodzie przed domem Bogishy na niskich jabłonkach i śliwach jej córka Kamila pozawieszała anioły zrobione przez matkę. Przypominają trochę marionetki, lalki z indonezyjskiego teatru. Są niezwykłe. Każdy z nich ma też swoje imię.
– Na pierwszym drzewie siedzi Niegrzeczny Marcinek – objaśnia Bogisha. – Ma skrzydełka z drucików i piórek, fioletowo-czarny sweter i dżinsy z aplikacjami i kieszeniami. Najpiękniejsze ma jednak stopy: za duże, niezgrabne. Myślę, że anioły mają takie właśnie stopy, przerysowane, kościste – mówi Bogisha i dodaje, śmiejąc się: – Sama widziałam. Są duże, jakby to były buty, a nie stopy. Lepienie aniołów z papier mâché zaczynam zawsze od ich stóp albo dłoni. Mam wrażenie, że dzięki temu każdy z nich jest jedyny.
Niezwykłe są też twarze aniołów, bez trudu można z nich odczytać charakter, uczucia, a nawet nadzieje czy ambicje. Te ma na pewno Anielica Maryla. – To wielka artystka, dlatego ma taki zadarty nosek – śmieje się Bogisha. W zeszłym roku w galerii Carte Blanche w Łodzi Bogisha rozwiesiła swoje anioły wysoko pod sufitem. Te romantyczne jak Hortensja (sierota, nie ma dużych skrzydeł i wygląda jak kwiat, którego imię nosi), nowoczesne jak Glamour (kokietka w złoto-brokatowej sukni) i zawadiackie jak anioł z irokezem.
– Prawie żaden nie wrócił do domu. Kto tylko dotknął ich stópek, albo od razu anioła kupował, albo najdalej za trzy dni wracał i mówił, że powinien wziąć go do domu. To było tak – mówi Kamila, córka Bogishy – jakby nie ludzie wybierali anioły, ale anioły ludzi, którymi chcą się zaopiekować.
– Anioły żyją w równoległym do naszego świecie – uważa Bogisha. – Mają, jak my, różne zadania: opiekować się nami, dawać znaki… A kiedy jesteśmy w rozpaczy, bo zbyt racjonalnie podchodzimy do rzeczywistości, podpowiadać nam, co robić.
~Gość
sie kierowac,to wspaniale ze sa tacy ludzie jak pani
Bogisha;-)wszystkiego dobrego;-)
~Gość
on przyniesie:) Dziękuje Pani Bogisho, Magiczny artykuł...