Jeszcze kilka lat temu Świnoujście było miastem na końcu świata. Dziś stolica krainy 44 wysp stała się największym ośrodkiem turystycznym pomiędzy Stralsundem a Kołobrzegiem.
Kiedyś kończyły się tu drogi i szyny. Pociągi docierały do brzegów Świny i na tym koniec. Na drugą stronę miasta płynął prom. Przez granicę można było iść tylko piechotą, wstępu do lasu bronili czerwonoarmiści, brzeg Zalewu Szczecińskiego zarastał tatarakiem. I niewiele było do roboty poza leżeniem na plaży i wędrówkami po dziurawej promenadzie ze smażoną flądrą z papierowej tacki. Prawdziwą promenadę, tę, która słynęła w Europie z eleganckiej, filigranowej, neoklasycznej architektury zmieniły w perzynę sowieckie buldożery. Nową miasto może się pochwalić dziś. Nie przypomina ona klimatem kurortów tuż po niemieckiej stronie granicy.
Przypomina te hiszpańskie i francuskie znad Morza Śródziemnego.
– Nasza architektura to ciekawe zagadnienie – podkreśla artysta plastyk Andrzej Pawełczyk. – Chodzimy po ulicach, placach, alejach i nawet nie zdajemy sobie sprawy, że to przestrzeń, którą przed wielu, wielu laty wytyczyli ludzie, którzy inaczej myśleli. W innym języku tęsknili, pragnęli, marzyli.
Przestrzeń Świnoujścia, tutejszy genius loci nie jest polska. Jest kulturowo odmienna. Ale choć po wojnie zawładnęli miastem Rosjanie, a potem Polacy, poczucie odmienności nie minęło. Świnoujścianie o mieście mówią „nasza strona”, o reszcie Polski, a nawet reszcie świata „tamta strona”. „Nasza” ma ściśle określone granice – sięga do brzegów Świny. „Tamta” jest nieskończona. Widać nocą jej światła, ale nie widać końca. Powiadają, że jest okrągła i jeśli iść wystarczająco długo, obejdzie się świat dookoła i dotrze znowu do „naszej”, tylko z drugiego brzegu. Bo drugi brzeg, choć niemiecki, nie należy do „drugiej” strony. Należy do „naszej”.
Najbardziej charakterystyczny symbol Świnoujścia to Wiatrak.
Właściwie wcale nie jest wiatrakiem,
tylko znakiem nawigacyjnym wskazującym wejście do portu.
Tutaj trzeba spróbować Fischbrötschen – bułki z marynowaną na sto sposobów rybą, największym bałtyckim przysmakiem, którego my jakoś nie potrafimy zaszczepić u siebie. Powrót spacerem przez cztery promenady… Miejsca, w których na początku lata Roman Polański kręcił swój najnowszy film z Pierce’em Brosnanem. Jeśli mamy dość spacerów albo raczej jeśli mamy ochotę na odrobinę morskiej przygody – z każdego molo odbija statek wprost do centrum Świnoujścia. Jeśli komuś mało – może się wyprawić na dno oceanu.
W Peenemünde przy nabrzeżu czeka na zwiedzających prawdziwa… radziecka atomowa łódź podwodna. Można zajrzeć do wszystkich pomieszczeń, a efekty typu światło i dźwięk sprawiają, że nietrudno poczuć się tak, jakby się brało udział w „Polowaniu na Czerwony Październik”. W Stralsundzie zaś w olbrzymich akwariach „Ozeaneum” można na ży- wo oglądać morskie stworzenia. A w ostatniej sali położyć się na specjalnym łożu i zobaczyć nad głową największe zwierzęta świata: płetwala błękitnego, humbaka, kaszalota i orkę.
W głąb wyspy warto wybrać się po to, żeby zwiedzić kilka wczesnośredniowiecznych świątyń.
– Kościółki to pamiątka po drugiej wyprawie Ottona z Bambergu na Pomorze – wyjaśnia pastor Friedrich von Kymmel, który uczy się mówić po polsku, odkąd zamieszkał na wyspie.
– W czasie jego misji wyspiarze przyjęli chrzest i zbudowali kościoły w miejscach, gdzie wówczas mieszkali, całkiem spory kawałek od morza.
Być może dlatego, że stamtąd nadciągały okręty wikingów?
Kościoły przetrwały w średniowiecznym kształcie z wyjątkiem jednego – w Mellenthinie, gdzie stał zamek szlachecki, świątynia została w XVII wieku rozbudowana. Dostała też bogate barokowe wyposażenie. W porównaniu z resztą Europy chrześcijaństwo na wyspach jest stosunkowo… młode.
– Wciąż można tu zobaczyć, jak w czasie choroby dziecka matka pochyla się nad nim i dmucha, żeby odpędzić złe uroki – uśmiecha się pastor. – Coś z pogańskich zabobonów jeszcze chowa się po kątach domów. Ludzie z wysp są inni niż reszta Niemców. Bardziej skryci. Małomówni. Nieskorzy do uzewnętrznienia emocji. Co nie znaczy, że nie przeżywają ich gwałtownie.
Duchy z wysp
Świnoujście ma swoje sekrety, swoje afery i swoje duchy. Przynajmniej dwa. W Parku Zdrojowym (znakomite dzieło królewskiego architekta ogrodów Piotra Lenne) snuje się we mgle ponura mara Johanna Mohra, którego smutne dzieje poruszały serca romantycznej Europy.
Johann zdobył sławę bohatera w czasie wojen napoleońskich, ale zapłacił za to koszmarami, które pchnęły go w alkoholizm i hazard, a w końcu zaprowadziły przed sąd. Dzisiejsi badacze skłonni są przypuszczać, że ani on, ani jego młoda żona nie maczali palców w zabójstwie bogatej świnoujskiej kupcowej i jej pięknej siostrzenicy.
Sąd nie miał jednak litości. Nie miał jej także król, choć w czasie bitwy pod Jeną obiecał Mohrowi swoją łaskę. Kat poczekał jeszcze, aż w więzieniu żona Mohra urodzi syna, bo nie chciał łamać kołem ciężarnej kobiety. W dniu kaźni okazał łaskę kobiecie i zanim połamał jej kości, najpierw zgruchotał czaszkę. Dla Johanna nie miał litości. Łamał go skrupulatnie, kość po kości. Stary żołnierz do ostatniej chwili wołał, że jest niewinny, a kata, sędziego i pana burmistrza słał do wszystkich diabłów. I wszyscy wkrótce pomarli.
Król, który nie miał pewności, czy skazano właściwego człowieka, tego samego 1829 roku zawiesił publiczne tortury. Świnoujska egzekucja była ostatnią w Europie przez łamanie kołem. Mohrów pochowano na terenie, gdzie dziś jest parkowa strzelnica. Przed wojną mieszkańcy unikali tego miejsca jak ognia. Przed kilku laty powiesił się tam młody marynarz. Miejsce jest uznawane za przeklęte.
Drugiego ducha, Julię, spotkać można w twierdzy, w Forcie Gerharda – najważniejszej świnoujskiej atrakcji turystycznej. Nieszczęsny komendant twierdzy zakochał się w pięknej pannie. Bez wzajemności. Wydawał się jej za mało romantyczny. Kiedyś więc upił się w portowej tawernie, wszedł na piętro do gabinetu i strzelił sobie w głowę z pistoletu o długiej lufie. Czaszkę rozłupał, krwią się zalał i omdlał. Gdy go tylko docucili, wyskoczył oknem prosto na twardy jak kobiece serce forteczny bruk... I tylko nogi połamał. Pełzł wtedy ku fosie pośród swoich frajtrów oniemiałych z przerażenia, rzucił się w wodę i już nie wypłynął. Dziewczyna dopiero teraz pojęła, jaka to była miłość. W rozpaczy skoczyła za nim.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.