Wydawałoby się,że skoro już komuś udało się zostać świętym, nic nie może tego zmienić. Niestety, okazuje się, że aby świętym pozostać, trzeba mieć… trochę szczęścia. Szczególnie jeśli na ten honor nie do końca się zasłużyło.
Członkowie komisji watykańskiej kongregacji do spraw świętych z zaciekawieniem przyglądali się ekipie montującej w ich siedzibie sporych rozmiarów mózg elektronowy (jak nazywano komputery pod koniec lat 60.). Większość z nich nie popierała owego „modernistycznego” pomysłu, ale zdawali sobie sprawę, że nie mają innego wyjścia. Na wniosek II Soboru Watykańskiego mieli przejrzeć i uporządkować poczet świętych Kościoła katolickiego i przy okazji zweryfikować podstawy, na jakich dotychczasowi święci dostali się do tak prestiżowego grona. Zamysł użycia do tego celu komputera wywołał wprawdzie mnóstwo złośliwych komentarzy, jednak nikt nie miał zamiaru podważać decyzji papieża Pawła VI (1963-1978), który popierał taką formę pracy. Nikt też nie był w stanie zaproponować lepszego sposobu przeczesania i porównania ogromu materiałów spoczywającego w watykańskich archiwach.
Przez pierwsze tysiąc lat istnienia Kościoła żadne reguły nie określały, na jakiej podstawie można zostać świętym. U samych początków chrześcijaństwa za świętych uznawano wszystkich, którzy ponieśli męczeńską śmierć. W średniowieczu – ludzi, którzy cieszyli się szacunkiem i o których życiu, już po ich śmierci, zaczynały krążyć legendy. Nikt nie zawracał sobie wtedy głowy weryfikowaniem tego, co o nich opowiadano i dochodzeniem, co jest prawdą, a co nie. Właściwie każdy biskup, każdy ksiądz z lokalnej parafii mógł ogłosić świętym miejscowego bohatera i wpisać go do kalendarza liturgicznego.
Do gwałtownego przyrostu liczby świętych przyczynił się też zwyczaj, na mocy którego poszczególne parafie mogły wejść w posiadanie ziemi należącej do kogoś, kto został wyniesiony na ołtarze. Poczet świętych powiększał się też gwałtownie w okresie, kiedy wzrastało zapotrzebowanie na relikwie. Jak grzyby po deszczu pojawiali się święci patroni klasztorów i zakonów, opiekunowie zawodów, czynności czy też strażnicy chroniący przed wyjątkowo złośliwymi chorobami. Trudno było bowiem prosić świętego Augustyna o opiekę nad owcami, trzeba było do tego celu powołać kogoś niższego rangą.
reklama
Około X wieku poczet świętych liczył już sobie ponad 25 tysięcy ludzi. Wielu z nich nosiło te same imiona, wielu wyniesiono na ołtarze za te same zasługi. Bywało też, że dwóch świętych o tych samych imionach reprezentowało dwie skrajne postawy. Oto święta Pelagia, nawrócona ladacznica z V wieku, stała w kalendarzu liturgicznym obok świętej Pelagii z Antiochii, która oddała życie w obronie swojego dziewictwa. Nawet wierni nie byli pewni, która z nich jest ich opiekunką. W 993 roku biskup Augsburga Liutolf przedstawił współuczestnikom Synodu Rzymskiego żywot swojego poprzednika Udalryka, wnosząc o uznanie go za świętego. Papież Jan XV wydał wtedy dokument, który uważany jest za pierwszą bullę kanonizacyjną.
Od tego czasu zaczął się powolny proces przejmowania spraw dotyczących orzekania o świętości przez papieży. Proces ten nabrał tempa w chwili, kiedy papież Aleksander III w 1179 roku dowiedział się, że wśród licznych czczonych w Szwecji świętych Olafów jest też zwykły hulaka i pijaczyna, przy którego grobie zbierają się ludzie w oczekiwaniu na cud. Zirytowany papież oznajmił, że ogłaszanie kultu świętych leży tylko w kompetencji Stolicy Apostolskiej. Musiało jednak minąć jeszcze kilka wieków, by w 1634 roku Urban VIII definitywnie położył kres wszelkim wątpliwościom, ogłaszając w jednej ze swych bulli, że prawo uznawania zmarłych za świętych należy jedynie do Watykanu.
Od tej chwili liczba świętych przestała gwałtownie wzrastać. Nadal jednak nie było sposobu, by ustalić, który ze świętych jest naprawdę święty, a który na aureolę nie zasłużył. Tym bardziej, że następcy Urbana VIII szybko się zorientowali, iż wynoszenie świętych na ołtarze i strącanie ich stamtąd jest wyśmienitym instrumentem politycznym. Ofiarą takich rozgrywek stał się między innymi święty Jerzy, którego pozycja jako patrona Anglii zależała od tego, jakie były aktualne stosunki między Anglią a Watykanem. Raz wspinał się na ołtarze, raz spadał z nich z hukiem. Nic dziwnego, że Paweł VI postanowił szeregi świętych uporządkować. Powołana przez niego komisja ustaliła kryteria, jakie musi spełniać święty, następnie stworzono specjalny program komputerowy, który miał dokonać selekcji. Kiedy program wykonał już to zadanie, doszło do, jak nazwała to włoska prasa, prawdziwej rzezi świętych.
Święty Jerzy, który akurat był na ołtarzu (za sprawą Piusa XII), znowu musiał się z niego zabierać. Kroczyła za nim święta Małgorzata z Cascii, opiekunka studentów, święty Wawrzyniec – bibliotekarz i święta Dorota, która jeszcze w czasach cesarskich chciała nawrócić żołnierza gwardii, prowadzącego ją na arenę Koloseum w paszcze lwów. Ze świętością musiał się pożegnać także jeden ze świętych Ambrożych oraz święty Izydor, ten, którego woły same uprawiały rolę, gdy on szedł się modlić. Spotkało to też jednego ze świętych Mikołajów, kilka świętych Barbar i nawet świętego Januarego, patrona Neapolu.
Tego samego, którego krew przechowywana w ampułce w miejscowym kościele, dwa razy do roku w obecności tłumu wiernych zmienia postać ze stałej na płynną. Na całą tę smętną kolumnę patrzył zapewne z góry święty Szymon Słupnik, który został uznany przez komisję za człowieka cierpiącego na katatonię i chorego psychicznie. Pochód strąconych przez elektroniczny mózg świętych liczył ponad 400 imion. Jak można było przewidzieć, wyniki prac komisji wywołały ogromną falę protestów na całym świecie. Wierni wcale nie mieli zamiaru rezygnować ze świętych, do których się przez setki lat przyzwyczaili i których darzyli niesłabnącym szacunkiem.
Trudno się dziwić, że nie pokochano komisji, skoro to szacowne grono nawet świętemu Walentemu nie darowało, uznawszy najwyraźniej, że miłość się sama obroni. Protesty wielu wiernych, którzy po prostu odmówili zarzucenia kultu „wytypowanych przez komputer”, zmusiły Watykan do kolejnej zmiany w podejściu do świętych. Zgodzono się, by 60 z tych, którzy nie przeszli przez weryfikację, wróciło na ołtarze, ale odebrano im sławę międzynarodową, przyzwalając jedynie na lokalne kulty. Tym sposobem odzyskali oni część dawnej chwały. Nadal jednak nie mogą być pewni swej pozycji, bo proces „wyłapywania” fałszywych świętych wcale się nie zakończył (na przykład Jan Paweł II wykreślił z listy aż 40 osób).
Watykan, dążąc do tego, by jak najbardziej naukowo podejść do historii Kościoła, ciągle zaostrza kryteria świętości. Przyszłym świętym stawiane są coraz wyższe wymagania. Obecnie około 4250 kandydatów czeka na rozpatrzenie swoich spraw kanonizacyjnych. I chyba przyjdzie im jeszcze długo stać w tej kolejce, gdyż, jak stwierdził jeden z papieskich urzędników: „dziś kryteria są tak ostre, że nawet nasz Pan miałby trudności, by im sprostać”.
Jerzy Gracz Około X wieku poczet katolickich świętych liczył już sobie mniej więcej 25 tysięcy osób.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.