Jeszcze w XVI wieku szacowny Uniwersytet Jagielloński słynął z kształcenia magów i alchemików. Prawdopodobnie tu studiowali najznakomitsi – a wśród nich Pan Twardowski i Faust.
Gdy w 1364 roku założono uniwersytet w Krakowie, w miejscu, gdzie obecnie stoi Collegium Maius, było małe żydowskie getto, powstałe prawdopodobnie jeszcze w XIII wieku. W mieście szeptano, że tamtejsza synagoga kryje skarby ze zburzonej świątyni jerozolimskiej. W nocy 1407 roku w spokojnym zazwyczaj Krakowie doszło do zamieszek. Powód był „standardowy” – rzekome rytualne morderstwo dokonane na chrześcijańskim noworodku. W wyniku rozruchów Żydów wypędzono, a synagogę zniszczono. Na jej miejscu powstał później jeden z pierwszych gmachów uniwersytetu – Kolegium Teologiczne. Pozostałe kamienice połączono w całość, tworząc dziedziniec uniwersytecki. Krakowska uczelnia szybko zyskała sławę i rozgłos w Europie. Studiowali tu wybitni uczeni, matematycy, astronomowie, medycy, ale także czarnoksiężnicy, często o dość szemranej reputacji.
Faust wśród sobie podobnych
Pierwszą znaną w świecie magii i alchemii postacią, która najprawdopodobniej bawiła na krakowskim uniwersytecie, był niejaki Johann Georg Faust. Niestworzone historie o wyczynach tego maga krążyły po Europie. Opowiadano, jak w Wenecji na oczach tłumu dał pokaz latania (ale został szybko ściągnięty na ziemię przez zazdrosnego diabła), jak rzucał uroki miłosne na panny i co powabniejszych młodzieńców i oczywiście – jak zaprzedał duszę szatanowi. Sam Faust umiejętnie podgrzewał atmosferę. Rozpowiadał na przykład, że cesarz Karol V zawdzięcza swoje sukcesy militarne wyłącznie jemu i jego „magicznej interwencji”! Nie wszystkim podobały się przechwałki Fausta. Oburzeni takim postępowaniem koledzy po fachu publicznie nazywali go „błaznem” i „oszustem”, a w 1532 roku władze Norymbergi oficjalnie zakazały wstępu do miasta „nekromancie i sodomicie doktorowi Faustusowi”.
Jest wysoce prawdopodobne, że właśnie wtedy Faust odwiedził słynący z tolerancji Uniwersytet Jagielloński. Brak wpisu immatrykulacyjnego o niczym nie przesądza. Johann Georg Faust uwielbiał nadawać sobie przeróżne tytuły, możliwe zatem, że figurował w spisie studentów pod innym nazwiskiem. Jeden z najbliższych współpracowników Lutra, Filip Melanchton, pisze: „Znałem pewnego człowieka o imieniu Faust z Kundling, miasteczka leżącego niedaleko mych stron rodzinnych. Wyuczył się on magii podczas studiów w Krakowie, gdzie sztuka ta była wytrwale uprawiana i gdzie prowadzono o niej publiczne wykłady”.
Na temat pobytu Fausta w Krakowie istnieją także relacje Johanna Wiera, ale sam Wier jest postacią równie tajemniczą i niezwykłą – zasłynął między innymi z wyliczenia wszystkich demonów i pogrupowania ich w legiony zrzeszające po 666 (rzecz jasna) osobników.
Jednak już w najstarszej książce na temat Fausta: „Historia von den D. Johann Fausten: Dem weitbeschreiten Zauberer und Schwarzkunstler” („Historia Doktora Fausta, czarownika i mistrza czarnej magii”), wydanej we Frankfurcie w 1587 roku, czytamy: „Faust udał się do Krakowa, do uniwersytetu sławnego podówczas z czarnoksięstwa, i tam znalazł sobie podobnych, którzy zajmowali się chaldejskimi, perskimi, arabskimi i greckimi słowami, figurami, znakami, przysięgami, zaklęciami i tym podobnymi czarnoksięstwami”. Możliwe więc, że to dzięki uzyskanym w Krakowie naukom Faust nauczał zakładania paktów czartowskich, krystalomancji (sztuki wróżenia z kryształów) oraz tego, jak podczas pertraktacji z szatanami osiągnąć osobiste korzyści.
John Dee – angielski szpieg
Z akt krakowskiej uczelni wynika niezbicie, że w 1584 roku w Collegium bawił inny znany mag – angielski okultysta, niejaki John Dee. Ten wybitny uczony, poliglota, matematyk, alchemik, podejrzewany przez Kościół o czarnoksięstwo, był naczelnym astrologiem królowej Elżbiety I. Prowadził badania nad perpetuum mobile, słynął z efektownych pokazów na dworze królewskim. Na jednym z nich wypuścił mechanicznego skarabeusza, czym wzbudził panikę i popłoch wśród dworzan. Do historii przeszły seanse, podczas których wraz ze swym współpracownikiem Edwardem Kelleyem, znanym w Europie alchemikiem oraz krystalomantą, rozmawiał z aniołami. Kelley grał rolę medium, przez które miały przemawiać te niematerialne istoty.
Co ciekawe, to właśnie za namową aniołów (oraz spotkanego w Anglii wpływowego wojewody Olbrachta Łaskiego) Dee wybrał się do Polski. Inna hipoteza zakłada, że ten zausznik Elżbiety I został wysłany w tournée po Europie wyłącznie w celu… szpiegowania szlachty i monarchów, którym prezentował swoje niezwykłe talenta. Niestety albo na szczęście, król Stefan Batory nie był miłośnikiem „wiedzy tajemnej” i skutecznie oparł się żądaniom wywołanego przez Dee anioła Uriela, który udzielił mu kilku precyzyjnych rad w kwestii polityki. Wkrótce potem król umarł, a magiczny duet powrócił nagabywać jego następcę. I tym razem skończyło się na jednorazowej audiencji – Zygmunt III Waza był dla panów bardzo uprzejmy, ale nie zaufał im ani na chwilkę. Stało się tak głównie za sprawą listu, który władca otrzymał kilka miesięcy wcześniej prosto z Watykanu. List ów zawierał ostrzeżenie przed „parającym się grzeszną nekromancją” Johnem Dee.
Twardowski – narzędzie intrygantów
Barbara z Radzwiłłów, najukochańsza żona króla Zygmunta Augusta, zmarła 5 maja 1551 roku. Monarcha był zrozpaczony. Podania głoszą, że kochał Radziwiłłównę do szaleństwa, więc gdy odeszła, chwytał się wszelkich sposobów, by choć na chwilę ujrzeć ją znowu. Według relacji nadwornego lekarza Zygmunta Augusta, doktora Joachima Possla, właśnie z tego powodu król zapraszał na dwór przedziwne osoby. W 1551 roku na przykład pojawił się tam niejaki Pan Twardowski, który twierdził, że potrafi sprowadzić ducha Barbary. Postawił jednak warunki. W czasie seansu przywoływania ducha król miał zachować całkowitą ciszę i spokój i pod żadnym pozorem nie zmieniać swej siedzącej pozycji. W razie złamania reguły jego zdrowie, a nawet życie miałoby być zagrożone. Twardowski spełnił swoją obietnicę. Zygmuntowi Augustowi ukazała się mara, podobno niezwykle smutna.
Possel pisze: „Mało brakło, a króla nie można by zatrzymać i rzuciłby się na jej łono i zapragnąłby słodkich uścisków, gdyby Twardowski króla nie odciągnął i zatrzymał na krześle, aż mara zniknęła”. Kim był ów tajemniczy nekromanta? Legendy stawiają sprawę jasno – był to Pan Twardowski, polski szlachcic, co zaprzedał duszę diabłu, o mało nie stracił jej w karczmie „Rzym”, ale wykpił się, zwiał i po dziś dzień siedzi na księżycu. Prawda jest jednak mniej fantastyczna. Twardowski bowiem tak naprawdę był Niemcem i nazywał się Lorents Dhur. Przybył na polski dwór, mając nadzieję na karierę u boku monarchy, który słynął z zainteresowań alchemiczno-magicznych.
Dhur spolszczył swoje nazwisko (pochodzące od łacińskiego słowa durus, czyli „twardy”) na Twardowski. Niestety, szybko stał się narzędziem w rękach potężnego rodu Mniszchów, którzy pragnęli przejąć kontrolę nad Zygmuntem Augustem. Słynny seans z duchem Barbary (w rzeczywistości pod zmarłą podszyła się „podstawiona” przez Mniszchów Barbara Giżanka, którą potem podsunięto królowi jako kochankę) był ich pomysłem. Twardowski zadbał tylko o magiczną aurę i „efekty specjalne”.
Niestety, po śmierci króla mag przestał być potrzebny. Mniszchowie bez skrupułów pozbyli się niewygodnego świadka swoich intryg. Twardowskiego zamordowano w 1573 roku, a żeby nikt nie miał ochoty szukać sprawców zbrodni, natychmiast puszczono w obieg plotki o pakcie z szatanem, cyrografie i uprowadzeniu do piekła. Za to duch Barbary podobno do dziś ukazuje się nocami na zamku, przechadzając się po komnatach królewskich i katedrze. Znika, gdy zapieje pierwszy kur.
Maciej Pietrzyk
dla zalogowanych użytkowników serwisu.