Ludzie czystej ziemi

Połączyła ich miłość. Do polskiej wsi. Do ludzi żyjących w zgodzie z rytmem ziemi. Właśnie dzięki tej ziemi i tym ludziom chłopska córka z Beskidów spotkała angielskiego arystokratę. Dziś Jadwiga Łopata i sir Julian Rose idą wspólną drogą.

Ludzie czystej ziemi

W Stryszowie w Beskidzie Makowskim można być świadkiem wielu nadzwyczajnych sytuacji. Można na przykład zobaczyć przy pracach polowych lorda, doradcę brytyjskiego księcia Karola w sprawach agrarnych. Machają do niego przyjaźnie okoliczni rolnicy. Tego lorda widują tu przecież często – i na polu, i w sklepiku. Widują go na wiejskich spotkaniach, gdzie od lat zapewnia ich, że to, co robią, dzięki żyznej i czystej ziemi jest słuszne, a przede wszystkim smaczne i zdrowe. Czasem sąsiedzi lorda dziwią się, że tak utytułowany pan zamieszkał jedną nogą na polskiej prowincji. Przecież tam daleko, na wyspach, czekają na niego setki hektarów ziemi, pałac i zaszczyty. Bywa, że sąsiedzi sir Juliana Rose’a snują na jego temat rozmaite domysły.

A księcia Karola też można było w Stryszowie zobaczyć. Następca brytyjskiego tronu pojawił się tu siedem lat temu. Po to, by zachwycić się tym, że w prosty i pomysłowy sposób, na biednej i zapomnianej polskiej wsi pewna uparta kobieta, właścicielka ekologicznej Słonecznikowej Farmy, połączyła tradycję z nowoczesnością. Że wyremontowała starą małopolską chałupę, a obok niej zbudowała tani i przyjazny naturze zasilany i ogrzewany energią słoneczną dom z gliny i słomy. Że mogła zrobić wiele innych imponujących rzeczy, bo po prostu chciała.

W Stryszowie można również natknąć się na pewnego profesora z Uniwersytetu Południowej Dakoty, który do ukrytej wśród pagórków Małopolski trafił, bo chciał zobaczyć, jak uprawia się ziemię tradycyjnie. Jak wiąże się snopki siana i jak zbiera z pola ziemniaki.

Można też przywitać się z Holly, studentką, która pod okiem wiejskich gospodyń ubijając polskie masło albo dojąc krowę, zarzeka się, że pobyt w Stryszowie całkowicie odmienił jej życie.
– Będę robić wszystko, by stworzyć taki swój Stryszów w moim kraju bez wsi, za oceanem – zapewnia dziewczyna. – Bo Stryszów to prawdziwe życie, a nie sztuczna namiastka.

W niezwykłej wiosce niedaleko Krakowa można wreszcie spotkać Jadwigę Łopatę, laureatkę prestiżowej Nagrody Goldmana (zwanej Ekologicznym Noblem), kobietę, która 15 lat temu właśnie w Stryszowie wyremontowała dom, a potem wokół niego stworzyła Ekocentrum i zieloną, pachnącą ziołami farmę. Miejsce, do którego zjeżdżają dziś ludzie z całego świata. Po to, by zobaczyć, jak kiedyś wyglądały wsie: angielskie, hiszpańskie, duńskie. Po to, by później włączyć się w ramach stworzonej właśnie w Stryszowie Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi we wspólną walkę o zachowanie jednego z najcenniejszych bogactw Europy. To bogactwo to pachnąca sianem, a czasem i gnojówką polska wieś.

Na takiej wsi Jadwiga urodziła się i wychowywała. Tak właśnie zapamiętała Bugaj, swoją rodzinną wieś z Małopolski, niedaleko Stryszowa, gdzie mieszka dziś. Zapamiętała ją jako miejsce, w którym wszystko miało sens. Ważna i konieczna była w niej każda istota. Ptak i koń, kura i dżdżownica. Wszystko doskonale się uzupełniało. Ludzie też.

– Ludzie współdziałali z naturą, czerpali z jej zasobów, ale robili to z szacunkiem i pokorą. Co więcej, współdziałali też z całą społecznością, w której istnieli – wspomina pani Jadwiga. – Każdy był istotną częścią całości. Ktoś piekł chleb, ktoś inny znał się na ziołach, jeszcze ktoś potrafił wszystkim naprawić buty.

W takiej wsi, gdy zachorowała matka, jej dziećmi opiekowały się sąsiadki. Gdy mężczyzna postanowił zbudować dom, pomagali mu sąsiedzi. Z takiej wsi, za namową rodziców, którzy chcieli zapewnić córce łatwiejsze życie, Jadwiga Łopata wyjechała najpierw do Krakowa. Ze smutkiem, bo zostawiała rodzinę, przyjaciół, smak pachnących wiatrem jabłek, wyrabianego w domu masła i sera, wypiekanego w domowym piecu chleba… Została matematykiem, by pracować jako informatyk w Fabryce Samochodów w Bielsku-Białej. Oswajała świat liczb, skomplikowanych systemów zero-jedynkowych, nowoczesności. I... chorowała jak nigdy dotąd.

– Brakowało mi powietrza i pożywienia. Takiego, które nie niszczy organizmu, ale go wzmacnia – wyjaśnia. Z czasem zaczęła mieć poczucie, że zarówno miasto, jak i liczby przytłaczają ją. Przestraszyła się jednak dopiero wtedy, gdy usłyszała od lekarzy, że jeśli nie zmieni trybu życia, może stracić wzrok.

W Stryszowie obok starej małopolskiej chałupy powstał ekologiczny dom z gliny i słomy...Wybrała zdrowe oczy. I ekologię, którą zarazili ją, jeszcze w Bielsku, ludzie związani z Pracownią na Rzecz Wszystkich Istot. Ekologię rozumianą jako harmonijne współistnienie człowieka z naturą. A takie właśnie harmonijne współistnienie wielu istot zapamiętała ze swojej wioski dzieciństwa. Los kilkakrotnie rzucał Jadwigę w różne dziwne miejsca. Przez pewien czas mieszkała w Holandii. Tam właśnie po raz pierwszy zobaczyła wsie, które nie były już wsiami, a jedynie konglomeratem wielkich, przemysłowych, zmechanizowanych plantacji.

– Ujrzałam osady bez życia, właściwie zupełnie wymarłe, w których chemia zabiła nie tylko chwasty, ale też całe bogactwo natury, kultury, wielowiekowej tradycji – dodaje Jadwiga. – Tam, gdzie kiedyś przywiązany od pokoleń do swojej ziemi chłop sadził wszystko, co potrzebne mu do życia, wyrosły hektary pomidorów na pestycydach. Wyrosły również tam, gdzie kiedyś były domy, poczta, szkoła, sklepiki.

zielona, pachnąca ziołami farma. Co ciekawe, właśnie w Holandii chłopska córka z Beskidów poznała najnowocześniejsze technologie, dzięki którym zabiera się naturze tyle, ile to konieczne. To w Holandii usłyszała po raz pierwszy, że wielkim skarbem Polski jest jej wieś. Tradycyjna, czasem konserwatywna, ale mocna w swoim wielowiekowym trwaniu. Dlatego właśnie Jadwiga wraz ze swoim dorastającym synem postanowiła wrócić w rodzinne strony. Miała głowę pełną pomysłów. Dzięki wytrwałości i uporowi udało jej się przekonać dziesiątki właścicieli podupadłych polskich farm, by nie wyprzedawali ojcowizny, lecz dorabiali w gospodarstwach, prowadząc ekoturystykę. By przypomnieli sobie, jak kiedyś uprawiali ziemię bez chemii. By pamiętali, że wciąż jeszcze są wytwórcami najsmaczniejszego jedzenia w Europie. O czym najlepiej wie pewien angielski arystokrata.

– Najpierw zakochałem się w polskim jedzeniu – uśmiecha się sir Julian Rose, smarując pajdę domowego chleba pachnącym domowym serem z ziołami. I po chwili dodaje, że zakochał się i w polskiej kobiecie. Z wzajemnością. Może kiedyś miałoby znaczenie, że on jest z Anglii, a ona z Polski, że on ma tytuły, a ona jest chłopką. Ale teraz?
– Połączyła nas ziemia, oboje lubimy się nad nią pochylać, oboje martwimy się o jej los – wyjaśnia Jadwiga Łopata.

Z pewnością połączył ich również upór typowy dla ludzi ziemi. I spokój, niewzruszoność, pewność, że muszą iść wspólną drogą. Że to jedyne wyjście, by Polska oparła się lansowanej od lat w innych częściach Europy wizji świata bez małych, tradycyjnych wiosek.

Jadwiga Łopata, właścicielka gospodarstwa i jej partner sir Julian Rose walczą o to, by miejsc takich jak Stryszów było na świecie jak najwięcej. W Stryszowie, pełnym dzikich kwiatów, ziół, dżdżownic i ptaków, ale też ekologicznych technologii, z Jadwigą Łopatą i Julianem Rose niełatwo się jednak spotkać. Bo może się zdarzyć, że akurat przebywają na wykładzie w Londynie (na jednym z takich wykładów się poznali) albo w Warszawie, gdzie razem z wieloma naukowcami, lekarzami, a nawet restauratorami i artystami głośno zaprotestują przeciw wprowadzaniu w Polsce przepisów, które tradycyjne polskie rolnictwo skażą na wymarcie. Przepisom, przez które w Polsce będzie można zniszczyć małe wiejskie poletka, za to na wielkich przestrzeniach uprawiać rośliny genetycznie modyfikowane (GMO).

– Rośliny, które zagrażają nie tylko rolnikom, ale zdrowiu nas wszystkich – zapewnia Jadwiga Łopata. Podobnie zapewniają ci, którzy od wielu miesięcy wspierają ekolożkę. A jest ich wielu. Jest kompozytor, laureat Oscara Jan A. Kaczmarek, który do akcji „Polska wolna od GMO” przystąpił pod koniec marca. Są muzycy, którzy chcą stworzyć największy bęben świata, by wybić na nim rytmy sławiące świat wolny od niebezpiecznych eksperymentów na roślinach. I na ludziach. I na organizmach, jakimi są ginące europejskie wioski. Właśnie w Europie, choćby w Hiszpanii, zdarzają się regiony, gdzie w starych osadach nie hulają już na wiejskich potańcówkach zaprzyjaźnieni ze sobą sąsiedzi, a hula jedynie wiatr.

– Najbardziej brakuje mi tych sąsiadów – zwierzył się niedawno mieszkańcom Stryszowa pewien francuski rolnik, który przyjechał do Małopolski, by ze zdziwieniem zobaczyć, że są ciągle miejsca w Europie, gdzie największym przyjacielem rolnika nie jest maszyna, ale życzliwy sąsiad. I koń. By zamieszkać na chwilę w miejscu, gdzie poprzestaje się na tym, co człowiek może wytworzyć dzięki pracy własnych rąk. Gdzie wciąż jest poczta, szkoła i sklep. I nadal, dzięki uporowi polskiej chłopki i angielskiego lorda, można być świadkiem wielu nadzwyczajnych zdarzeń i sytuacji. Gdzie wszystko ma swój sens. Ptak i koń, kura i dżdżownica. Wszystko doskonale się uzupełnia. Ludzie też.


Sonia Jelska

reklama
Źródło: Wróżka nr 7/2009
Tagi:
Komentarzy: 1
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl