Piotr Dolny z Sosnowca, 30-latek z porażeniem mózgowym, narodził się na nowo dzięki… internetowi. – Moje życie stało się pełniejsze. Wydoroślałem, poznałem wspaniałych ludzi – opowiada. – I wiem, że mam jeszcze coś do zrobienia. Będę pomagał takim jak ja.
Jest 22 grudnia 2002 roku. Piotr Dolny, rocznik 1979, siada rano do komputera i wysyła pierwszego maila z prośbą o pomoc. Chce zebrać pieniądze na porządny lekki wózek inwalidzki. Mercedes w klasie wózków. Tego dnia udaje mu się rozesłać sto maili do firm. Jest optymistą. Sądzi, że akcja „Wózek” potrwa miesiąc, góra dwa i będzie po sprawie. Sumę 13 tys. złotych zbiera… 18 miesięcy. Pomagają głównie osoby prywatne, które same niewiele mają. Przelewy na kwoty 20-50 zł. Jest jeden z dopiskiem „pomagam” – na 1,90 zł. Piotr ceni go szczególnie.
Firmy nie chcą wpłacać na prywatne konto. Jest daleko od OK. Nie ma kolorów i radości, jak przy takich akcjach w telewizji. Piotr zamiera na całe dnie, tygodnie. Nie wytrzymuje napięcia, chwilami wydaje mu się, że robi coś niewłaściwego, że powinien się wycofać i spędzić resztę życia na wersalce w dziesięciopiętrowym bloku z wielkiej płyty, w którym mieszka z rodzicami, w zaciemnionym pokoju, wpatrując się w sufit. Ale z wózkiem się udaje. Więc Piotr idzie za ciosem. Marzy: kupię mieszkanie. A z czasem: zbuduję dom.
Łukasz tworzy mu profesjonalną stronę internetową. Pomagają Basia, Ewelina, Kuba, Waldek. Nikomu oprócz nich i najbliższych przyjaciół o tym marzeniu nie mówi. Rozpoczyna kolejną akcję: „Samodzielność”. Znów wysyła maile. Tym razem około tysiąca dziennie. Odpowiedź przychodzi na co osiemsetny list. Czasami są to obelgi. „Żebraku, jak się nie wstydzisz? Wykorzystujesz swoje kalectwo i chorobę rodziców”. Powtarza wtedy sobie: „Nie sztuką jest być kimś, sztuką jest być nikim, a mimo to pozostać sobą. Mam misję do wykonania. Więc będę mailował nadal. I będę dziękował za każdy grosz”.
Piszą rodzice dzieci niepełnosprawnych. Że rozumieją. Pisze dziesięciolatek: „Twoja akcja bardzo mi się podoba, ale nie mogę ci pomóc, trzymam kciuki za powodzenie”. Płyną wyrazy wsparcia bez konkretów, to znaczy bez przelewu na choćby złotówkę. Sumę potrzebną na zakup działki Piotr gromadzi trzy lata. Idzie na to jego pensja, pomoc rodziców i to, co przysyłają ludzie. Jego pełnomocnikiem przy zakupie działki zostaje Beata poznana na Gadu-Gadu. W Zduńskiej Woli znajduje grunt, załatwia formalności. Ludzie znów zarzucają Piotrowi: „Wysługujesz się innymi, wykorzystujesz”. Ale on nie byłby w stanie jeździć tak daleko po każdy papier, pieczątkę, znaczek skarbowy. Beata umawia notariusza, Piotr jedzie tylko podpisać umowę.
Dom
Pod koniec tego roku w małym mieście, w którym zakochał się w czasie spaceru po parku, przy ulicy Podleśnej ma powstać w stanie surowym pokazowy dom dla człowieka niepełnosprawnego. Miasto leży niemal w środku Polski.
– Przyjaciele pochodzą z różnych stron kraju, każdy więc będzie miał do mnie taki sam kawał drogi – myśli Piotr. W domu będzie łazienka przystosowana dla potrzeb osoby niepełnosprawnej, podjazdy, gładka jak papier kostka w obejściu, żeby gospodarz mógł się swobodnie poruszać pod swoim kawałkiem nieba. Wierzy, że się uda. A jak Piotr już tam zamieszka, sam bez niczyjej pomocy będzie mógł zrobić wszystko przy sobie. Taki to będzie dom. A w nim powstanie fundacja i Piotr będzie pomagał takim jak on. Niepełnosprawnym walczącym o godne życie, o to, żeby nie być marginesem społeczeństwa albo po śmierci opiekunów nie wylądować w domu pomocy społecznej. I jeszcze być może otworzy terenowy punkt pomocy psychologicznej dla kobiet po przejściach, po rozwodach, rozbitych i pokaleczonych. Zatrudni psychologów. Wszystko musi być po kolei.
– Wydaje mi się, że rozumiem kobiety i ich problemy. Mimo młodego wieku paru pomogłem, a nawet kto wie, czy w dwóch przypadkach nie uratowałem życia...
Ewelina Gebert, jedna z przyjaciółek poznanych przez internet: – Piotr jest poczciwy, dobry i wrażliwy. Ze swoim uśmiechem, niekiedy naiwnością i bezgraniczną ufnością w ludzką dobroć. Jeszcze nie widziałam go poważnie zagniewanego. Trudne sytuacje stara się obrócić w żart lub odstawić na bok, by móc je przemyśleć i ocenić na chłodno. Uczciwy. Skrupulatnie prowadzi swoją „małą księgowość”. Jego uczciwość dotyczy przede wszystkim sfery ponadmaterialnej: „Zawsze prosto mówiłem o uczuciach, zawsze nazywałem rzeczy po imieniu – powtarza. Chcecie mnie poznać, otworzę się przed wami. Często płaczę – nie wstydzę się tego. Jeśli czuję ból w sercu, znaczy, że żyję”.
Wózek
Liceum kończy, ucząc się indywidualnie w domu. Ma 21 lat i wielkie marzenie o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych na ozdrowieńczy zabieg. Przeżył już trzy zabiegi na nogi. Ostatni, gdy miał 15 lat, skończył się porażką. Ordynator: „Operacja się nie udała, nie mamy do siebie pretensji”. Ale Piotr pretensje ma. Wcześniej poruszał się przy meblach, teraz jest całkowicie uziemiony. Załamany. Podupada psychicznie i fizycznie. Jak światło w tunelu świta mu klinika w Chicago. Ale jest już za późno. Takie zabiegi robi się dzieciom od 3 do15 lat. Pani doktor mówi: – Piotr, twój pociąg już odjechał. Możesz, oczywiście, się starać. Ale musisz mieć 100 tys. dolarów na dzień dobry. Więc lepiej spraw sobie porządny wózek i naucz się żyć. „Naucz się żyć” – to jest wyzwanie. Bo Piotr nie umie żyć. Rodzice izolują go od świata, od problemów. Jest jak dziecko we mgle. Życia uczy go internet, który wcześniej znał z kafejek i z telewizji.
– Którejś nocy we śnie przyszło do mnie olśnienie: muszę przestać się bawić czatami, grami. Internet muszę wykorzystać do zrobienia czegoś dobrego. Kiedyś w markecie na zakupach, na lekkim wózku inwalidzkim podjechał do mnie 50-letni pan. Zapytał, czy nie chciałbym mieć takiego sprzętu. Jasne, że chciałem. Wyśniłem akcję „Wózek”.
Mama chora, ojciec po wylewie. Nawet pies ma padaczkę. Kaleka rodzina. Piotr wie, że jeżeli w przyszłości będzie mógł na kogoś liczyć, to na siebie. Wysyła te tysiąc maili dziennie i marzy. Marząc, poznaje ludzi dobrych i chętnych do pomocy. Jak Adam Ulko, młody menedżer z Warszawy, który z reguły nie odpowiada na maile proszalne. Irytują go, bo parę razy sprawdził ich prawdziwość i okazywały się głupim żartem zrobionym koleżance albo bezmyślnym żerowaniem na ludzkiej naiwności.
Sam nie wie, dlaczego Piotrowi odpowiedział. Zapytał: „Wierzysz, że w ten sposób uzyskasz pomoc?”. Wywiązała się między nimi dyskusja na temat akcji „Wózek”. Piotr słał skany zdjęć, dokumentów. Na końcu swój numer telefonu. Adam pomyślał: „Każdy ma prawo do szczęścia, do marzeń i ich realizacji. Tylko drogi bywają różne. Piotr wybrał taką. Ma ogromny zapał i wiarę. Pomogę mu”.
W sensie materialnym przelewa nieznaczną kwotę. Ale staje się kimś ważniejszym – starszym bratem, mimo że prawie w wieku Piotra, powiernikiem, dobrym duchem. Jego znajomi szepczą: „Piotr wykorzystuje twoją pozycję i znajomości. Co by było, gdybyś ty stanął na ulicy i zaczął żebrać na samochód?”. Adam myśli: „Żebrałbym, jeśli uznałbym, że taka droga jest dla mnie dobra”. Nie ulega podszeptom. Pomaga Piotrowi do dziś. I nie żałuje.
– Gdy się poznaliśmy, Piotr był jak mały chłopiec. Nie kontaktował się z ludźmi, nie znał życia. Dziś serce mi rośnie, kiedy widzę, jak staje się samodzielny i coraz pewniejszy swego. Dorasta i to największa moja radość. Sam musi załatwiać pewne sprawy. Celowo wystawiam go na próby, bo widzę, ile osiąga. Nie będę mu mówił, co ma robić, budując dom. On musi przez to przejść sam. Liczę, że się nie zawiodę. Na tym od lat polega nasza symbioza.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.