Pochwała ryzyka

Myślisz, że ryzyko to brak odpowiedzialności i bezmyślność? Nie zawsze. Z badań wynika, że i w pracy, i w miłości najlepiej spełniają się ci, którzy potrafią postawić wszystko na jedną kartę. Czy podjęcie ryzyka zawsze przynosi sukces?

Pochwała ryzyka Większość z nas ceni sobie pewność i bezpieczeństwo. Nic w tym dziwnego, że marzymy, by mieć pewną pracę, zgodny związek i żyć w bezpiecznej okolicy. Problem w tym, że często możemy to osiągnąć tylko wtedy, gdy zaryzykujemy utratę tego, co już mamy. Psycholodzy są zgodni: sukcesy osiągają ci, którzy podejmują takie wyzwania. Angażują się w przedsięwzięcia, w których wygrana nie jest podana na tacy, co gorsza, w których mogą stracić to, co mają. Ale mogą też wiele zyskać.

Trzy lata temu Marzena pracowała w gminnej bibliotece. 35-letnia filigranowa blondynka w okularach, kucyku i rozciągniętym swetrze wyglądała jak studentka. Lubiła dzieciaki, które przychodziły po nowe przygody Harry’ego Pottera i opowiadały jej o tym, co by zrobiły, gdyby znalazły zaczarowaną różdżkę. Lubiła emerytki, które zaczytywały się klasycznymi romansami Daphne du Maurier i wspominały swoje pierwsze miłości.

Nie lubiła swojej szefowej, ciągle zdenerwowanej, mówiącej podniesionym głosem i mającej pretensje do wszystkich: pracowników, że źle ułożyli książki, dzieci, że hałasują, starszych pań, że nie pamiętają nazwiska autora. A już najgorsze było to, że wyśmiewała wszystkie pomysły Marzeny: „Konkurs czarodziejów dla dzieci? Co za głupota!”, „Kółko teatralne w bibliotece? A po co nam dodatkowa robota?”.

Marzena nie lubiła też tego, że każdy jej dzień wyglądał tak samo: rano śniadanie razem z mamą, piechotą do pracy, tam osiem godzin, powrót na obiad, potem krzątanie się w domu lub ogródku, bo zawsze coś było do zrobienia, telewizja i o 22.00 do łóżka. W soboty sprzątała, piekła ciasto, bo w niedzielę przyjeżdżała do nich siostra z mężem i dziećmi, wieczorami spotykała się z koleżankami. Większość miała rodziny, więc Marzena przysłuchiwała się opowieściom o kupnie mieszkania, przedszkolach, kłótniach z partnerem. Sama mówiła: „U mnie po staremu”.

reklama

Trzy lata temu, w sobotę wieczorem, usłyszała od Ali, z którą znała się od liceum: – Mój znajomy otwiera szkołę społeczną i szuka kogoś, kto zajmie się świetlicą i biblioteką. Może zadzwonisz? Weź jego wizytówkę.

Marzena szybko wyszła, tłumacząc się bólem głowy. Ale tak naprawdę chciała być sama ze swoimi myślami. Co parę minut sprawdzała, czy w kieszeni ma wizytówkę. „Zadzwonię do niego w poniedziałek, umówię się na spotkanie i zobaczę, o co tam chodzi”, postanowiła. Przez pół nocy nie mogła zasnąć, wymyślając konkursy literackie dla pierwszoklasistów, zabawy w postaci z książek, metody na zachęcenie dzieci do czytania.

Gdy przy śniadaniu wspomniała mamie o swoich planach, ta popatrzyła na nią jak na wariatkę. – Czyś ty zwariowała? A to wiadomo, co wyjdzie z tą szkołą? I czy on cię nie oszuka? – straszyła córkę. – Tutaj masz pewny etat, co miesiąc pewną pensję – przestrzegała siostra. – Tutaj wiesz, czego się spodziewać, a tam co dostaniesz? Obietnice, że może to wyjdzie? A jak nie, to co? Zostaniesz na lodzie. Nie rób głupstwa, bardzo cię proszę!

Marzena nic nie odpowiedziała, ale wiedziała swoje. „Dość tego siedzenia jak mysz pod miotłą! Oszaleję, jak czegoś w życiu nie zmienię”, powtarzała sobie w myślach. W poniedziałek zadzwoniła do pana Adama. Mocny, męski głos powiedział: – Ala wspominała, że pani zadzwoni. Cieszę się, że tak szybko. Proponuję, żebyśmy spotkali się jutro i wszystko omówili.

Źródło: Wróżka nr 6/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl