Zapach jest drogowskazem. Jeśli dobrze odczytamy potrzeby ciała i duszy, a później właściwie go dobierzemy, nasze życie będzie pełniejsze i szczęśliwsze – wierzy Stanisława Missala, właścicielka sieci perfumerii Quality.
Ambra, piżmo, srebrne kadzidło, róża… – wylicza cicho. Ma na sobie czarną sukienkę i perły, czerwona szminka jest idealnie dobrana. Jej oczy się śmieją.
– I jeszcze odrobina cywetu – mruga do mnie. – Niech pani powącha.
Czuję na ręce smugę zapachu. Zniewalający. – Co to jest? – pytam.
– To Gold – słyszę. – Zapach, który powstał z miłości do życia – oświadcza tak uroczyście, jakby właśnie zdradziła mi tajemnicę kamienia filozoficznego. Mówię jej to, a ona potwierdza: – Po części tak jest. Prawdziwy zapach, głęboki, skomplikowany, rodzi się z prawdy, miłości, pasji. Żaden rzemieślnik, nawet wyjątkowo zdolny, nie wymyśli perfum, które dotkną serca. To może zrobić tylko prawdziwy artysta. I Golda stworzył ktoś taki. Nazywa się Guy Robert, jest Francuzem.
Mirra, kadzidło i złoto
Siedzimy w perfumerii. Słucham niezwykłej historii Golda: ponad 120 naturalnych esencji zapachowych, osiem lat pracy w laboratorium. Wiara, że się uda. A później wędrówka po kosmetycznych koncernach. I ich niedowierzanie, że dziś jeszcze można stworzyć tak bogaty zapach. Za drogi, zbyt doskonały. Gold wędruje do szuflady.
Dwa lata później do Paryża przyjeżdża człowiek, który szuka niezwykłego zapachu. Wśród najlepszych nosów ogłasza konkurs. To szansa dla Golda. I zapach wygrywa. Zleceniodawcą okazuje się szejk Omanu. W składzie perfum jedna tylko rzecz zostaje zmieniona: zwykłe kadzidło na srebrne. Robert nie miał do niego dostępu, bo rośnie ono tylko w królewskich ogrodach. Mirra, kadzidło i złoto, królewskie symbole, to myśli przewodnie zapachu. Gold dostaje też królewską oprawę: szejk flakony zamawia u złotników królowej Elżbiety. Gold, zapach stworzony z miłości do życia, podbija świat.
reklama
Ta opowieść jest przesłaniem: rób to, co kochasz, a sukces przyjdzie sam. Patrzę niemal z nabożeństwem na królewski flakon. Inaczej wąchamy zapach, jeśli wiemy, co się za nim kryje. A co się kryje w innych? Biorę do ręki Cuir de Russie. Męski, wyrazisty, niemal zwierzęcy. Podobno inspiracją do jego stworzenia był zapach kozackich butów. Kiedy poprzednim razem odwiedziłam perfumerię, syn Stanisławy, Michał Missala, opowiedział mi o pewnym mężczyźnie, który po godzinnym przeszukiwaniu półek wybrał w końcu Cuir de Russie, zapach podróżnika i zdobywcy. Nie pasował do jego najnowszego garnituru od Armaniego i gładkiej cery. Ale pasował do jego pragnień.
Dwa miesiące później znów wpadł do Quality. Tym razem po pędzel do golenia z prawdziwego włosia. Wyglądał zupełnie inaczej: wymięta koszula, w oczach ogień, na policzkach trzydniowy zarost.
– Tak mnie jakoś wzięło – rzucił na powitanie do Stanisławy. – Zawsze chciałem zobaczyć mongolskie stepy. Jadę pojutrze. W firmie się zdziwili. A ten zapach, który u was kupiłem, jest świetny. Tak mi z nim jakoś lekko. Stanisława tylko się uśmiechnęła. Tak wygląda człowiek, który dzięki zapachowi odnalazł i spełnił swoje marzenie.
Zapach cię ukryje – To nie herezja – mówi. – Zapach może kreować nasze życie. Dzięki niemu wzrastamy, budujemy się od środka, zmieniamy. Dobrze się czujemy, również fizycznie. Jeśli perfumy na nas „leżą” niczym idealnie skrojona sukienka, mamy wrażenie, że wszystko lepiej się układa, a my jesteśmy na właściwym miejscu o właściwej porze. A jeśli wybierzemy coś, co do nas nie pasuje? Stanisława chwilę szuka porównania. – Zły zapach jest jak metka ze sztucznego włókna – mówi w końcu. – Drapie, uwiera. W końcu musimy to ubranie z siebie zdjąć, żeby lepiej się poczuć.
Ona wie, że kiedy do perfumerii przychodzi ktoś w poszukiwaniu nowego zapachu, to tak naprawdę poszukuje zmiany sytuacji. Podświadomie szuka czułości, miłości, ciepła rodzinnego, energii do działania. Tego, czego w tym momencie potrzebuje najbardziej.
– Bo zapach może nas ukierunkować, otworzyć oczy, dodać odwagi – przekonuje. – Możemy się też za nim… schować. Tak jak to zrobił jeden z moich klientów. Pierwszy raz przyszedł do mnie kilka lat temu. Przyjechał z Pomorza. W jednej z warszawskich firm dostał wymarzoną kierowniczą posadę. Nieśmiały, trochę nawet jeszcze dziecinny. Widać było, że boi się nowej pracy, nie wie, co go czeka. Chciał kupić zapach. Prosty, dość banalny. Nie mogłam na to pozwolić! Gdyby go użył, inni wyczuliby jego słabość.
„Niech mi pan zaufa – powiedziałam wtedy do niego poważnie – sama dla pana coś wybiorę”. I dałam mu perfumy dojrzałego, pewnego siebie mężczyzny. Wziął je. Co jakiś czas wracał i znów ja dobierałam dla niego zapach. Zmienił się, wydoroślał. Odniósł sukces. Założył własną firmę. Aż pewnego razu, kiedy przyszedł, oznajmiłam: „Mam dla pana dobrą wiadomość. Od dziś może pan już sam wybierać dla siebie zapachy!”. Śmiał się. I wybrał. Z tej samej półki. Mocny, dojrzały. W takim zapachu wzrastał i przy takim pozostał. Dotykam gładkiej chłodnej butelki o zapachu róż i pralinek. To Rose Praline. Jedno naciśnięcie atomizera i nie trzeba jeść podwieczorku. Zmysły nakarmione. Ale Stasia Missala podsuwa mi własnoręcznie upieczone ciasteczko. Nie jestem wyjątkiem. Tak częstuje wielu klientów.
– Ekskluzywna perfumeria i ciasteczka domowej roboty? – dziwię się, ale ona tłumaczy: – Chcę, żeby każdy, kto do nas wejdzie, dobrze się poczuł. Żeby na chwilę zapomniał o tym, co go trapi, stał się kimś wyjątkowym.
– Luksus i bezpieczeństwo w jednym – podsumowuję, wąchając jednocześnie podsunięty pod nos Jatamansi, jeden z niszowych zapachów Amouage, wizytówki perfumerii Quality.
– Z tym zapachem wiąże się historia – wspomina Stasia. – Przyszła do nas kobieta. Chciała wybrać którąś z mocnych, wyrazistych kompozycji Amouage. Ale ja czułam, że w tym czasie nie powinna tego robić. Podeszłam do niej i najłagodniej jak umiałam, powiedziałam: „Proszę teraz nie kupować niczego mocnego. Może wybierze pani Jatamansi. To czysty zapach, organiczny... Przerwała mi. „Czy widać, że mam raka?” – spytała przestraszona. Zrobiło mi się przykro, bo pani wyglądała ślicznie. Naświetlania miały dopiero się zacząć. Ale ja wyczułam, że nie powinna w czasie leczenia zakłócać swojej aury niczym intensywnym. Wyszła spłoszona. Nie wróciła już. Ale to jedyny taki przypadek. Inni wracają. Zaprzyjaźniają się. Bo Stasia Missala nie tylko bezbłędnie potrafi każdemu dobrać perfumy, ale wyczuwa, kiedy ktoś wcale nie przychodzi po zapach, tylko po pomoc.
– Było tuż przed zamknięciem sklepu – wspomina. – Wszedł pan i poprosił o jakieś perfumy. Byłam zdecydowana. „Zapach zostawimy na później – powiedziałam do niego. – Teraz musimy porozmawiać”.
Mężczyzna chciał popełnić samobójstwo. Ten wieczór, w którym kupował perfumy, miał być ostatnim. Długo rozmawialiśmy. Wrócił następnego dnia. I znów. Jakoś udało mu się rozwiązać problemy. Dziś jesteśmy przyjaciółmi. Czasem mówi: „Jak to dobrze, że mnie wtedy nie wypuściłaś! Nie wiem, gdzie byłbym dzisiaj, ale wiem, ile cudownych rzeczy by mnie ominęło!”.
Volvo i synowie W pewną sobotę do perfumerii weszła kobieta. Czarny kostium, dobrze dobrana torebka. A w oczach niepewność. Szukała zapachu dla mężczyzny.
– Sama nie wiem, jak to się stało – opowiada Stasia – że usłyszałam swój głos: „Do tego volvo najlepsze będzie czarne Polo. I proszę się nie martwić, synowie panią zaakceptują”. Kobieta spojrzała na nią zdziwiona. – „Skąd pani wie, że to volvo? I o tym, że to synowie?”.
– Powiedziałam wtedy zgodnie z prawdą, że nie wiem – przyznaje trochę bezradnie Stasia Missala. – Ale skoro tak zrobiłam, to znaczy, że musiałam. Klientka kupiła Polo. – To prawda, mój przyszły mąż jeździ volvo. A ja nie wiedziałam, czy jego nastoletni synowie mnie polubią. Teraz już się nie boję – roześmiała się. I powiedziała, że jeszcze wpadnie. Po zapach. I po radę. Bo radzą się wszyscy. Mężczyźni łatwiej wyznają, że szukają miłości. Ale też, że chcieliby kupić afrodyzjak, zapach, dzięki któremu wszystkie kobiety będą się za nimi oglądały.
– Na takie żądanie biorę z półki czarny flakon Green Irish firmy Creed – śmieje się Stasia. – Wiem, że ten zapach pachnie świetnie na 80 procentach mężczyzn. I uwodzi kobiety, to pewne.
Kobiety nie są tak gotowe do zwierzeń o poszukiwaniu drugiej połowy. Boją się. Czasem wstydzą. Ale jedna z nich przyszła tuż przed świętami.
– Niech mi pani da taki zapach, dzięki któremu nie będę już samotnie spędzać następnej Wigilii – powiedziała cicho.
– Dam, ale proszę przyjść i powiedzieć, że nie jest pani już sama. To było przed tymi świętami. Czekam na nią.
Stasia uwielbia sytuacje, kiedy młodzi chłopcy przychodzą z wymiętą karteczką. Czytając z niej, przekonują, że chcą kupić taki i taki zapach.
– Patrzę na nich i mówię, że to niemożliwe, żeby ich dziewczyna mogła tego używać. I że dam inny, znacznie lepszy. „Ale proszę pani, ona mnie zabije, jeśli kupię jej coś innego!” – słyszę wtedy.
– I co pani robi? – pytam, wąchając najnowszy zapach Amouage, Ubar. Na moment zastygam z zachwytu.
– Mówię, żeby kupili na moją odpowiedzialność. A jeśli nie będzie chciała, przyjmę zapach z powrotem.
– Zwrócili kiedyś? – chcę wiedzieć.
– Nigdy. Ale wpadali, żeby podziękować. Że się bardzo podobał. Dziewczyna szczęśliwa. I oni też!
Nakarmić duszę Ubar pachnie na moim przedramieniu zupełnie niebiańsko. Czuję, jakbym się zapadła w morze kwiatów. Ciepłych i miękkich.
Nie wiem, czy pokazać Stanisławie moje ulubione perfumy. A co tam! Pokażę. Wyjmuję z torby ukochane Chloe.
Stasia kiwa głową: – Ten kierunek – zgadza się. – Ale głębsze, wielopoziomowe. Pani dusza jest bogatsza od tej kompozycji. Trzeba ją nakarmić.
Ale ja wciąż nie rozumiem. – Skąd pani wie, jakie perfumy będą pasowały do kogoś, kogo pani nie widzi? Przecież nie wie pani nic o dziewczynach chłopców z wymiętymi karteczkami?
– Owszem, wiem – mówi. – Nie wiem skąd, ale wiem. Patrzę na chłopca, oceniam jego wrażliwość. Poprzez niego widzę też ją i wiem, jaki zapach powinna nosić.
– A jeśli ona go nie zechce? – drążę.
– To może on powinien poszukać innej? – śmieje się, pół żartem, pół serio.
Ale zupełnie serio Stanisława marzy o stworzeniu własnego zapachu.
– Jeszcze nie teraz – zamyśla się.
– Będę gotowa za kilka lat. Przeniosę do flakonu zapach niebiańskiej łąki. Byłam na niej w stanie śmierci klinicznej. I jestem wdzięczna za dar pamięci. Bo wciąż czuję go w sobie. I chcę się tym podzielić.
Tekst: Sonia Ross
Fot.: Jerzy Gnatowski
~Gość
Faktycznie wywiad pasuje do charakteru pisma,tylko czy postać Pani
Missali wykreowana w nim jest prawdziwa???