Zaległy dług

Przytrafiają się nam w życiu różne dziwne historie, a potem długo nie możemy zrozumieć ich natury. Z biegiem czasu skłaniamy się do najprostszych wyjaśnień, takich jak zbieg okoliczności, przywidzenie lub zwykła pomyłka. Ja też jestem chyba gotowa uznać moją marokańską przygodę za coś w tym rodzaju. Ale zanim o niej opowiem, muszę jeszcze bardziej cofnąć się w czasie.

Miałam w podstawówce przyjaciółkę. Daria była cicha i nieśmiała. Zupełne przeciwieństwo swojej starszej siostry Mariny. Imiona dziewczyn nie były przypadkowe, ponieważ ich matka była Rosjanką. Ale nie „towarzyszką”, przeciwnie, białą arystokratką, żyjącą wspomnieniami o dawnym Petersburgu. Nie pozostawało to bez wpływu na życie jej polskiej rodziny. Pani Olga całymi dniami układała pasjanse albo zalewała się łzami, grając na gitarze stare rosyjskie romanse. Ojciec Mariny i Darii też był nie całkiem zwyczajny. Z zawodu architekt, tworzył dziwaczne projekty budowli i rozsyłał je na konkursy, także zagraniczne. Władza ludowa na wszelki wypadek nie dawała mu paszportu. Zakaz objął całą rodzinę.

Najbardziej dotkliwe było to dla Mariny. Jej za ciasno było nie tylko w domu, ale także w kraju. Nie widziała tu swojej przyszłości. Kiedyś pochwaliłam się, że mam ciotkę w Szwecji. Uczepiła się tego i w końcu poprosiła mnie, żebym namówiła ciotkę, by zaprosiła ją na wakacje. Było to o tyle kłopotliwe, że moja rodzina nie utrzymywała z ciotką kontaktów. Jednak choć mój ojciec ze swą siostrą Polą nawet nie korespondował, ja znałam jej adres. Po kolejnej prośbie Mariny zdecydowałam się do ciotki napisać. Poprosiłam ją o przysłanie zaproszenia dla Mariny i nadesłanie odpowiedzi na jej adres, żeby mój ojciec się nie dowiedział.

Ciotka spełniła moją prośbę i wyraziła nadzieję, że kiedyś się spotkamy. Marina była szczęśliwa. Jej rodzina także. No, może prócz Darii, która obawiała się, że nigdy siostry nie zobaczy. Ale Daria taka była, zawsze martwiła się na zapas. Tuż przed wyjazdem Marina, jak zwykle umalowana na Kleopatrę, to znaczy z tymi swoimi zielonymi oczami mocno obrysowanymi czarną kredką, powiedziała do mnie: „Mam u ciebie dług wdzięczności. Prędzej czy później, tu lub gdzie indziej, na pewno go spłacę”. Zapamiętałam jej słowa, bo wypowiedziała je jak na nią bardzo poważnie. Marina, tak jak przypuszczałam, nie wróciła po wakacjach do kraju. Żeby nie robić ciotce Poli kłopotów, po prostu ze Szwecji wyjechała.

reklama

Zanim jednak to zrobiła, wyszła za mąż za studiującego w Sztokholmie Meksykanina. Jako Marina Perez mogła teraz pojechać, gdzie chciała. I zrobiła to. Kartki od Mariny przychodziły z całego świata. Przyszła też wiadomość o urodzeniu córki Mariny – Anity. I to była ostatnia dobra wiadomość. Następna zawiadamiała, że Marina zmarła w Boliwii na miejscową chorobę zakaźną. Pani Olga, tak jak reszta rodziny, nie przyjmowała tego do wiadomości, dopóki nie postawiła kart. Wtedy się załamała. Kilka miesięcy później za zgodą męża Mariny sprowadziła do kraju jej córeczkę Anitę.

Często wspominałam Marinę. Zadręczałam się pytaniem, czy nie przyczyniłam się do tego, że spotkał ją taki los? Sama też zaczęłam jeździć po świecie. Już było wolno. Oczywiście odwiedziłam ciocię Polę. Potem przyszła kolej na południową Europę i wreszcie na Afrykę. Zaczęłam od Maroka. Namówiłam na wyprawę przyjaciół. W Marrakeszu wybraliśmy się na zakupy na bazar. Weszliśmy w labirynt uliczek oblepionych straganami. Chciałam kupić upominki dla rodziny. Zatrzymywałam się przed straganami z dywanami i ceramiką. W pewnej chwili straciłam z oczu przyjaciół. Przyspieszyłam kroku. Uliczki zdawały się takie same, a ja miałam wrażenie, że kręcę się wkoło. Minęły trzy godziny, a ja nie mogłam znaleźć wyjścia. Ludzi było coraz mniej, w końcu uliczki opustoszały. Przestraszyłam się, że nigdy stąd nie wyjdę. Zaczęłam biec.

Nagle zobaczyłam przed sobą kobietę w tradycyjnym stroju. Szła szybciej niż ja. Była moją jedyną nadzieją na odnalezienie wyjścia z tego labiryntu. Zawołałam: „Zaczekaj, pomóż mi”. I choć to było po polsku, zatrzymała się. Miała zakrytą twarz, ale nie oczy. Zobaczyłam zielone oczy Kleopatry obwiedzione czarną kredką. Powiedziała po francusku: dwa razy w prawo, a potem cały czas w lewo. Tyle rozumiałam. Byłam zdziwiona, że nie mówi po polsku, bo przecież nie miałam wątpliwości, że to jest… Marina. Kobieta zaczęła się oddalać, a wtedy usłyszałam słowa, których nie zrozumiałam: „dette arrieree”. Znalazłam drogę wyjścia i przerażonych przyjaciół. Tajemnicze francuskie słowa według słownika znaczyły: „zaległy dług”. Tak mogła powiedzieć tylko Marina! Przecież obiecała spłacić swój dług! „Teraz czy później, tu lub gdzie indziej”.

Po powrocie do kraju długo zastanawiałam się, czy opowiedzieć o tym Darii. Tylko czy mogłam po raz drugi zburzyć spokój tej rodziny? Jeśli to była Marina, sama mogła się ze swoimi bliskimi skontaktować. Ale to mógł być też przypadek, zbieg okoliczności albo moja chora wyobraźnia w chwili ogromnego stresu. Coraz częściej tak właśnie myślę.


Dorota K.

Źródło: Wróżka nr 3/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl