Strona 1 z 2
Salvador Dali uważał się za geniusza i wybrańca losu. Był ekscentrykiem i nie uznawał autorytetów, lecz święcie wierzył w siłę przeznaczenia i Bożą Opatrzność.
Żaden współczesny twórca nawet nie zbliżył się do popularności i fortuny, które zdobył Salvador Dali. Jak sam mówił, nie malował tego, co człowiek widzi, czuje czy wymyśli, lecz to, co wynurza się z jego podświadomości i snów – płonące żyrafy, zwisające ze stołu miękkie zegary, fruwające tygrysy z karabinami... I tym podbił świat. „W wieku sześciu lat chciałem zostać kucharką. Gdy miałem siedem – Napoleonem. Odtąd moja ambicja nie przestawała rosnąć, podobnie jak moja mania wielkości” – tymi, dalekimi od skromności, słowami Dali rozpoczął swoją autobiografię. Nie było w nich ani krzty przesady. Jego ambicja, żądza sławy i szokowania rosły przez całe życie.
Drugiej części autobiografii nadał tytuł, który nie pozostawiał już najmniejszych wątpliwości, za kogo się uważa: „Dziennik geniusza”. A kiedy dożywszy sędziwego wieku 85 lat, przygotowywał się do odejścia z tego świata, zadbał o odpowiednią oprawę tego wydarzenia. W ostatniej woli zażyczył sobie pochówku w tunice ozdobionej koroną, insygniami markiza i wyhaftowaną spiralą DNA. Sterczące do góry wąsy, po których rozpoznawali go ludzie zupełnie nie interesujący się malarstwem, miały zostać nawoskowane i przyczernione, a ciało zabalsamowane w taki sposób, by przetrwało co najmniej 300 lat.
Malowanie snów
Dali nigdy nie wątpił, że jest wybrańcem Opatrzności. We wszystkim, co go spotykało, doszukiwał się znaków, które to potwierdzały. Pierwszym było samo jego imię – Salvador, co po hiszpańsku oznacza Zbawiciela. Gdy zdecydował się zostać artystą, często powtarzał, że urodził się, by wybawić współczesne malarstwo od „zarazy abstrakcjonizmu i innych plag”. Narażał się tym kolegom po fachu dowodzącym, że po pojawieniu się fotografii i filmu sztuka, która przedstawia rzeczywistość, straciła sens. Dali udowodnił, że jest inaczej. Na jego obrazach człowiek pozostaje człowiekiem, nawet gdy zamiast ciała ma szuflady, łabędzie są wciąż łabędziami, nawet gdy w lustrze wody odbijają się jako słonie. To szokowało, wywoływało zdziwienie, ale przyciągało uwagę i nikogo nie pozostawiało obojętnym. Na jego wystawy ciągnęły tłumy. Wszystkich intrygowało pytanie, skąd bierze tak szalone pomysły.
– Od dzieciństwa jestem obdarzony niezwykłą mocą – wyjaśniał dziennikarzom podczas triumfalnej podróży po Stanach Zjednoczonych. – Potrafię śnić na jawie i przenosić na płótno to, co w tych snach zobaczę. Nieliczni znajomi, którzy mieli okazję podpatrzeć go przy pracy, potwierdzali, że tak prawdopodobnie było. Całymi godzinami wpatrywał się w sztalugi, trzymając w nieruchomej dłoni pędzel, po czym nagle zaczynał malować. Szybko, pewnie, tak jakby jedynie pokrywał kolorami już istniejący szkic.
reklama
Dwóch Salvadorów Niezwykłe imię artysty kryło jednak bolesną tajemnicę. Pierwotnie nosił je jego starszy brat, który w wieku sześciu lat zmarł na zapalenie opon mózgowych. Rodzice bardzo to przeżyli, a kiedy doczekali się następnego syna, nazwali go tak samo. Salvador znał prawdę, a świadomość, że nosi imię zmarłego, budziła w nim lęk i uczucie, które określał jako „rozdwojenie samego siebie”
– Musiałem udowodnić sobie, że nie jestem Salvadorem umarłym, ale Salvadorem żywym – wspominał.
Okazało się to bardzo trudne i dopiero w wieku 60 lat odważył się namalować „Portret zmarłego brata”, co wreszcie uwolniło go od psychicznego ciężaru życia za dwóch. Pamięć o tragedii sprawiała, że rodzice drżeli o życie swego drugiego Salvadora i rozpieszczali go do granic możliwości. Ojca, zamożnego notariusza, było stać na zaspokajanie wszystkich jego kaprysów, matka zapewniała poczucie bezpieczeństwa i dbała o rozwój talentu. Jej przedwczesną śmierć odczytał jako kolejny znak.
– Wydało mi się to afrontem ze strony Przeznaczenia. Nie można było zrobić czegoś takiego ani jej, ani mnie. Moje serce wypełniły myśli o zemście – wspominał. Jak można zemścić się na losie? Najczęstszą odpowiedzią jest bunt przeciwko światu i wszystkiemu, w co się dotąd wierzyło. Ale Dali zawsze zachowywał się inaczej niż wszyscy. Postanowił zdobyć sławę, która uczyni jego nazwisko nieśmiertelnym i w ten sposób uchronić matkę od zapomnienia, na które próbowało ją skazać Przeznaczenie. Były to rojenia przybitego utratą najbliższej osoby 17-latka, jednak przyszłość pokazała, że potrafił je zamienić w rzeczywistość.
Zanim to się stało, musiał jednak ukończyć katolicką szkołę prowadzoną przez braci marianów i podjąć studia w Akademii Sztuk Pięknych w Madrycie. Jako uczeń nie wyróżniał się niczym, poza okazywanym na każdym kroku kolegom poczuciem wyższości. Jako student zachowywał się identycznie, tyle że z równie wyniosłą pogardą odnosił się do wykładowców. Uważał ich za nieudaczników, którzy nie rozumieją nowoczesnej sztuki.
Bluźnierca Gdy jeden z profesorów kazał studentom namalować Madonnę, Dali wybuchnął śmiechem, po czym wykonał obraz przedstawiający… wagę z dwiema szalkami. Nie pomogły wyjaśnienia, że doznał właśnie takiej wizji. Oskarżono go o bluźnierstwo i zawieszono w prawach studenta. Wrócił po roku, ale już kilka miesięcy później zorganizował bunt przeciwko nominacji pogardzanego przez siebie malarza na profesora akademii i został definitywnie relegowany. Ojciec, który wiązał z nim wielkie nadzieje, był zupełnie zrozpaczony. Syn uznał wyrzucenie z uczelni za powód do dumy. Ogłosił się męczennikiem i wyjechał zdobywać dalszą sławę do artystycznej stolicy ówczesnego świata – Paryża. Tam odnalazł trzeci i najważniejszy znak dany przez Przeznaczenie.
Rosyjska księżniczka W dzieciństwie zaprzyjaźniony z rodzicami nauczyciel zabawiał go, pokazując cud ówczesnej techniki. Był to prymitywny projektor, którzy rzucał na ekran zdjęcia i kolorowe obrazki. Małego Salvadora szczególnie urzekła scena przedstawiająca rosyjską dziewczynkę na saniach gonionych przez wilki.
– Otulona w białe futro uważnie mi się przyglądała – wspominał swoje ówczesne wrażenia – a jej onieśmielająco dumna mina chwytała mnie za serce. Nigdy tego obrazu nie zapomniał, wyobrażał sobie, że w czasie, gdy o nim myśli, gdzieś w dalekiej, zaśnieżonej Rosji nieznajoma dziewczynka marzy o chłopcu ze słonecznej Hiszpanii. W świecie dziecięcych fantazji trudno oddzielić bajkę od rzeczywistości, w świecie Dalego było to zupełnie niemożliwe. Dorastał w niezachwianej pewności, że przeznaczona właśnie dla niego rosyjska księżniczka istnieje naprawdę.
Minęło kilkanaście lat. Chociaż pozował na geniusza, niewiele osiągnął. Artystyczne elity Paryża zachwycały się w tym czasie innym Hiszpanem, który rewolucjonizował malarstwo – Pablem Picassem. Dali uchodził w ich oczach za nieszkodliwego, lekko szalonego dziwaka. Wspólny język znalazł jedynie z grupą malarzy i poetów, którzy nazywali siebie surrealistami. Tak jak on uważali, że zadaniem artysty jest przedstawianie tego, co kryje się w podświadomości człowieka – ukrytych pragnień, żądz, emocji i snów. Pewnego dnia surrealistyczny poeta Paul Éluard przedstawił mu swoją żonę. Dali patrzył jak oniemiały. To była ona!
dla zalogowanych użytkowników serwisu.