Zdarzenie w Konstantynopolu

Korzystanie z porad wróżbitów jest przez Kościół uważane za grzech. Tak samo było przed wiekami, jednak dawni chrześcijanie mieli swoje sposoby na omijanie tej niewygodnej zasady.

Zdarzenie w Konstantynopolu W nocy z 23 na 24 czerwca złodzieje włamali się do pewnego domu w Konstantynopolu. Najpewniej wiedzieli, że w noc przed świętem Jana Chrzciciela nie zastaną tu nikogo, gdyż właściciel, człowiek pobożny, do rana będzie śpiewał hymny w jednym ze stołecznych kościołów. Po powrocie chórzysta nie zauważył nic podejrzanego i spokojnie poszedł spać. Dopiero obudziwszy się, spostrzegł, że został ograbiony. Historia jak tysiące innych. I choć nie została zaczerpnięta z kroniki kryminalnej stambulskiego dziennika, tylko z siódmowiecznego zbioru cudów św. Artemiosa, do tego momentu nie widać w niej nic szczególnego.

W Konstantynopolu były wprawdzie wówczas pewne siły policyjne, ale zajmowały się raczej tłumieniem burd niż prowadzeniem dochodzeń. Ofiara kradzieży zdana była więc na siebie i swoich bliskich. Dlatego też nasz bohater najpierw zwrócił się o pomoc do sąsiadów. I tu opowieść zaczyna być ciekawa: Sąsiedzi odpowiedzieli mu, że nic o tym nie wiedzą. Kiedy zobaczyli, że lamentuje, iż został nagi, poradzili mu, by udał się do kościoła świętego Pantelejmona i powiedzieli, że tam znajdzie kogoś, kto wskaże mu złodzieja. W tym czasie w licznych kościołach było bowiem wielu opętanych przez demony. Człowiek ów, chwilowo pocieszony tymi słowami, poszedł do świętego Pantelejmona; ale kiedy usłyszał krzyki opętanego, powiedział do siebie: „Oto opuszczam Boga i zbliżam się do demonów. Ogałacam i gubię własną duszę”. I wrócił do domu (Cuda św. Artemiosa 18).

Autor relacji uspokaja dalej, że ostatecznie wszystko skończyło się szczęśliwie. Pobożność chórzysty została wynagrodzona. Tożsamość złodziei ujawniono bowiem dzięki mocy relikwii św. Artemiosa, którego sanktuarium znane było z cudów, choć specjalizowało się w leczeniu przepukliny, nie w identyfikacji rabusiów. Pomysł, by wykorzystywać w śledztwie ludzi określanych jako opętani, dzisiejszy czytelnik może – delikatnie mówiąc – uznać za nietypowy. A jednak praktyka ta była jedną z kilku metod używanych w starożytności i wczesnym średniowieczu przez chrześcijan pragnących zdobyć wiedzę o tym, co się wydarzyło bądź wydarzy w przyszłości.

reklama

Podręczny zestaw wróżbiarski

W świecie pogańskim metody takie były dość powszechne. Do najlepiej znanych należy zasięganie rady w sanktuariach wróżbiarskich, z których największą sławą cieszyły się Delfy i Dodona. W pierwszym przepowiedni udzielała wprowadzona w trans wieszczka, której słowa poddawane były następnie literackiej obróbce przez personel świątyni; w drugim odpowiedź na pytanie otrzymywało się od kapłanów odczytujących ją z szumu liści dębu. Obydwie wyrocznie odwiedzane były przez mieszkańców wszystkich zakątków świata śródziemnomorskiego, ale ten, kto nie miał czasu ani środków na daleką podróż, mógł prawie zawsze znaleźć podobne sanktuarium w swojej okolicy. Na ogół nie korzystał jednak z metod wspomnianych wyżej – były one czasochłonne, wymagały przygotowania i udziału specjalistów.

Procedurą dostępną dla wszystkich było natomiast rzucanie losów, dzięki którym uzyskiwano nie tyle wiedzę o tym, co się wydarzy, ale pozytywną bądź negatywną odpowiedź na pytanie, czy podjęcie danych działań przyniesie dobre skutki. „Czy mam się ożenić?”, pytał mężczyzna odwiedzający wyrocznię i uzależniał decyzję od tego, czy bóg odpowie „tak”, czy „nie”. Takie losy rzucano nie tylko w świątyniach; istniały również podręczne zestawy wróżbiarskie przeznaczone do użytku domowego.

Innym sposobem poznania przyszłości było skorzystanie z usług magów – najlepszą reputację mieli Egipcjanie i Chaldejczycy, uważani za znawców astrologii. Można też było zawierzyć snom, które albo interpretowano samodzielnie, z pomocą sennika, albo powierzano to zadanie ekspertowi. Choć w literaturze antycznej spotykamy krytykę i drwiny z wiary we wróżby, to zdecydowana większość społeczeństwa, nie wyłączając wykształconych elit, traktowała takie zabiegi z całą powagą.

Inteligentne demony

Chrześcijaństwo od początku swojego istnienia miało do wróżbiarstwa stosunek wrogi. Po części wynikało to z przekonania, że człowiek w ogóle nie powinien szukać zakrytej przed nim wiedzy o przyszłości doczesnej, po części było rezultatem silnego skojarzenia wróżbiarstwa z religiami pogańskimi. W przekonaniu chrześcijan religie te nie były zaś wzywaniem bytów nieistniejących; były kultem istot całkowicie realnych – złych i przebiegłych demonów. Autorzy kościelni wielokrotnie starali się przekonać swoich czytelników, że pogańskie wróżbiarstwo bywa zawodne, ale uważali, że pewnej skuteczności odmówić mu nie sposób. Wierzyli bowiem, że przyszłość znana jest wprawdzie tylko Bogu, ale demony, istoty inteligentniejsze, szybsze i bardziej długowieczne od ludzi, dysponują szeroką wiedzą o tym, co już się wydarzyło i z dużą dozą prawdopodobieństwa mogą przewidzieć to, co się dopiero wydarzy. Sądzili, że to właśnie złe duchy odpowiedzialne są za działanie pogańskich wyroczni, do których starają się przyciągnąć ludzi, by uczynić z nich swoich czcicieli. W późnoantycznych kazaniach wezwania do porzucenia wróżbiarstwa powtarzane są wielokrotnie, co świadczy o tym, że ich skuteczność była mizerna.

Na początku V wieku św. Augustyn pisał, że wielu jego wiernych stosowało się do napomnień, ale tylko do momentu, gdy w ich życiu pojawiły się jakieś kłopoty – wtedy na wyścigi biegli do znanych specjalistów. Ten sam autor wspomina jednak także innych ludzi, którzy wprawdzie pragnęli poznać przyszłość równie gorąco, jak ich pogańscy przodkowie, ale też chcieli pozostać dobrymi chrześcijanami i starali się znaleźć metody wróżbiarskie akceptowalne dla Kościoła. Niewątpliwie najpopularniejszą wśród nich było wróżenie z Biblii, mogące przybierać różne formy. Najprostszą było otwieranie Pisma na chybił trafił i traktowanie pierwszych napotkanych słów jako wróżby.

Ponieważ jednak nierzadko trudno było dopatrzyć się związku między uzyskaną tak odpowiedzią a dręczącym człowieka pytaniem (jak na przykład z opisu szat arcykapłana wywnioskować, czy należy wyruszyć w zaplanowaną podróż?), zaczęto wytwarzać kodeksy biblijne, w których na marginesach obok świętego tekstu zapisywano szczegółowe odpowiedzi na konkretne pytania, wybierane najprawdopodobniej przez rzut kostką. Innym sposobem była schrystianizowana praktyka ciągnięcia losów. Należało napisać na papirusie pytanie (na przykład „czy mam kupić wołu?”) oraz dwie odpowiedzi – pozytywną i negatywną, po czym złożyć obie kartki w sanktuarium, przy relikwiach jednego z męczenników. Wierzono, że wyboru właściwej odpowiedzi dokonywał sam święty – obecny jednocześnie w Niebie (a tym samym mający udział we wszechwiedzy Boga) i w swoich doczesnych szczątkach.

Skutecznie i pobożnie

Metoda, z której skorzystać chciał okradziony chórzysta z Konstantynopola, była bardziej skomplikowana. Źródłem informacji miał być opętany, przez którego usta przemawia demon. Bohater opowieści i jego sąsiedzi nie wątpili, że demony wiedzą, kto dokonał kradzieży (jest to wszak wiedza o przeszłości, a nie przyszłości). Problem polegał na skłonieniu ich do wyjawienia prawdy. Dlatego właśnie konsultacja musiała odbyć się w sanktuarium świętego, którego moc – ta sama moc, która uzdrawiała chorych – zmusi złe duchy do zdradzenia posiadanej wiedzy. Opisana praktyka mogła uchodzić za jednocześnie skuteczną i pobożną. I jeśli autor cytowanego tekstu nie podzielał tej opinii, wychwalając bohatera, który ostatecznie zrezygnował z konsultacji, uznając, że z demonami lepiej nie zadawać się, nawet mając asystę świętych, to wielu chrześcijan korzystało z podobnych metod z czystym sumieniem – na chwałę świętego, dla upokorzenia demonów i dla schwytania złoczyńców.


Robert Wiśniewski

Źródło: Wróżka nr 1/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl