VOO DOO w służbie kobiety

Historia Marie Laveau, ciemnoskórej królowej voodoo, przez wiele lat była tylko częścią atrakcji turystycznych Nowego Orleanu. Do czasu, gdy na scenę wkroczyła Jewell Parker Rhodes. W jej powieści Marie ożyła raz jeszcze. A wszystko zaczęło się od… książki kucharskiej.

VOO DOO w służbie kobiety Grobowiec jest duży i ma kształt prostopadłościanu, z drzwiami od strony frontowej. Stoi pośród innych podobnych mu na cmentarzu św. Ludwika numer 1 w Nowym Orleanie. Na tym grobie zawsze leżą świeże kwiaty. Rzadko trafiają się dni, gdy nikt tu nie przychodzi. Ludzie modlą się, zostawiają drobne monety i paciorki. Niektórzy wykonują tajemnicze gesty: pukają w drzwi grobowca, obchodzą bryłę w koło, mamrocąc pod nosem. Inni – mimo że jest to zabronione – wydrapują w kamieniu znaki krzyża.

Część osób zjawia się tu z ciekawości, część z głębokiej potrzeby ducha, zatroskanego problemami w pracy czy miłości. Łączy ich jedno – przybywają do miejsca, gdzie pochowana jest najsłynniejsza królowa nowoorleańskiego voodoo – Marie Laveau. Choć od jej śmierci minęło ponad sto lat, tajemnicza kobieta ciągle sprawuje swoisty rząd dusz w Nowym Orleanie. Masz miłosny problem? Przyjdź do królowej Marie. Pragniesz władzy i zaszczytów? Ona ci pomoże.

Jewell Parker Rhodes, urodzona w Pittsburgu w 1954 roku pisarka, nie przypuszczała, że Marie Laveau odmieni również jej życie. Gdy była studentką, w jej ręce wpadła książka z przepisami kuchni kreolskiej. W niej – dwa zdania o Marie Laveau. Dwa zdania, które zmieniły życie dziewczyny. Nigdy wcześniej o niej nie słyszała, nigdy nie była w Nowym Orleanie, ale postać królowej voodoo wywarła na niej piorunujące wrażenie. Zaczęła czytać na jej temat wszystko, co mogła znaleźć.

– Marie symbolizuje siłę, zmysłowość i żywotność – opowiada Jewell. – Kluczem jest silna osobowość, dzięki której można głośno powiedzieć: oto jestem. Kapłanka voodoo ma szczególny kontakt z duchowością, taką, która czyni życie cudownym i sprawia, że nie boimy się tego, co nastąpi potem. Jewell postanowiła napisać o Marie Laveau powieść.

reklama

Sekrety fryzjerki

Kim w rzeczywistości była królowa voodoo? W żyłach Marie Laveau płynęła krew białych, Afrykańczyków i Indian. Czasem twierdziła, że jest owocem romansu arystokraty z kolorową kobietą. Współcześni opisywali ją jako wysoką i szczupłą, o brązowej skórze i czarnych, kręconych włosach. Przez sporą cześć życia zajmowała się domem swojego męża Charlesa Laveau. Ten jednak pewnego dnia zniknął bez śladu. Marie musiała znaleźć sobie pracę. Została fryzjerką – całkiem zresztą dobrą – i wkrótce zaczęto ją wzywać do wpływowych domów w mieście.

Tam, w damskich buduarach, klientki Marie powierzały jej swoje sekrety. Mówiły o kłopotach z mężem, miłostkach i romansach, tajemnicach przeszłości. Prosiły o radę. Marie podpowiadała. I gromadziła informacje o swoich klientach. To właśnie one stały się podstawą jej późniejszej sławy jako królowej voodoo. Tajemnicza religia – dziwna mieszanka pierwotnych wierzeń Afrykańczyków i katolicyzmu – od dawna bowiem przyciągała czarnoskórych mieszkańców miasta. Teraz miała działać i na białych.

Religia, mistyka, biznes

Voodoo pojawiło się w Nowym Orleanie wraz z przybyciem niewolników. Pierwsze oficjalne notatki na ten temat pojawiły się w dokumentach z 1782 roku. Gubernator miasta nazwiskiem Galvez pisał, że „ci czarni nazbyt oddają się praktykom voodoo, wystawiając na szwank bezpieczeństwo obywateli”. Trudno powiedzieć, co dokładnie miał na myśli gubernator, ale sprawa była na tyle poważna, że miał zamiar zakazać przywożenia ciemnoskórych niewolników do Nowego Orleanu. Niedługo potem dwie kolejne rebelie niewolników wstrząsnęły Haiti. Francuscy plantatorzy uciekli z wyspy, zabierając swój żywy towar do Nowego Orleanu. Kult voodoo stał się najważniejszym wyznaniem miasta. Czarnoskórzy tłumnie uczestniczyli w rytuałach opętania, zażywali tajemnicze proszki, które wprawiały ich w ekstazę. Osiągali kontakt z duchami przodków oraz pomniejszymi bóstwami.

Najsłynniejsze rytuały voodoo odprawiała właśnie Marie Laveau. Nieodłącznym towarzyszem spotkań z duchami był wąż o imieniu Zombie. Niewolnicy i ludzie wolni zbierali się wieczorami w wyznaczonym miejscu, by popatrzeć, jak Marie tańczy z Zombie na ramionach. W ten sposób wchodziła w trans. Ludzie, patrząc na nią, wpadali w podobny. Pito, jedzono, tańczono i kochano się. Wkrótce rytuały i orgie odbywały się nieomal codziennie.

W końcu rada miejska wydała zakaz spotkań tego typu w inny dzień niż niedziela i w innych niż wyznaczone miejscach. Dokument mówił o „tańcach, które biali obserwują z rozbawieniem, jako wygłupy czarnych”, jednak w rzeczywistości blisko jedna trzecia biorących udział w rytuałach ludzi miała jasną skórę. Zapewne duża w tym zasługa samej Marie, która do ceremonii wprowadziła wiele elementów katolickich, między innymi postaci świętych i święconą wodę. Voodoo przestawało być religią kolorowych, stawało się wyznaniem wszystkich.

Niemały wpływ na taki stan rzeczy miał fakt, że Marie… zaczęła zapraszać dziennikarzy, by uczestniczyli w obrzędach. Co więcej, szukający pomocy czy też po prostu sensacji ludzie musieli płacić za udział w seansie. Owa opłata obowiązywała jednak wyłącznie białych obywateli. Tym oto sposobem voodoo po raz pierwszy stało się biznesem. Sława Marie i potęgi jej magii rosła.

Ludzie wszystkich klas i pochodzenia tłoczyli się przed wejściem do jej niewielkiego domu, by zyskać poradę miłosną czy biznesową lub nabyć magiczny proszek. Miejscowi notable płacili tysiące dolarów, by wygrać najbliższe wybory i – jeśli wierzyć przekazom – wygrywali. Kiedy jednak w mieście wybuchła epidemia cholery, królowa voodoo pierwsza wyszła na ulice, by nieść bezinteresowną pomoc. Gdy po jakimś czasie choroba wróciła, sama rada miasta poprosiła Marie o interwencję. Marie wyszła ponownie za mąż i doczekała się czternaściorga dzieci. Wśród nich była córka, również o imieniu Marie. To ona miała przejąć schedę po matce. Została – jak matka – fryzjerką w bogatych domach, gdzie – jak ona – zbierała najintymniejsze informacje.

W wyobraźni wielu osób z tamtych czasów obie Marie zlały się w jedną. Gdy starsza zmarła w 1881 roku, niektórzy uznali, że jej duch przewędrował do ciała córki. Gazety Nowego Orleanu wychwalały zmarłą, opisując ją jako osobę „piękną” i wyrażając nadzieję, że córka pójdzie w ślady matki. Nie została jednak tak znaną królową, jak starsza Marie, główne zyski czerpała zaś z baru i domu schadzek przy słynnej Bourbon Street.

Bolesny policzek

Historia Marie Laveau wywarła na Jewell Parker Rhodes niezwykłe wrażenie.
– Marie zawładnęła mną – wspomina.
– Moją powieść pisałam tylko w nocy, bo wtedy czułam, że Marie jest blisko mnie.
Pojawiała się nawet w moich snach, a ja wierzę w sny. Cały czas próbowałam dowiedzieć się, jak to jest być kobietą o wielkiej duchowości w świecie, który ją odrzuca.
Obsesja pisarki stawała się coraz silniejsza. Nie była w stanie skończyć swojej powieści. Rozpadł się jej związek, straciła pracę na uniwersytecie – profesor stwierdził, że voodoo i historia Marie nie są odpowiednim tematem naukowych rozważań. Popadła w depresję i przez cztery następne lata nie napisała ani słowa.

– Poczułam się odrzucona – mówi Jewell. – Uczucie to towarzyszyło mi zresztą od dziecka, gdy rodzice rozwiedli się, a ja wychowywałam się u babci.
Jednak to właśnie nauki babci pomogły dziewczynie wrócić do pisania. Ernestyna – tak miała na imię starsza pani – była wdową po pastorze, co nie przeszkadzało jej kultywować tradycji voodoo. Wpoiła wnuczce wiarę w potęgę snów, nauczyła ją ich interpretacji.
– Kazała mi mieć się na baczności i uważnie przyglądać się otoczeniu, w którym aż roi się od zwiastunów i zakamuflowanych wskazówek. Opowiadała mi niesamowite historie, na przykład o ciotce, która przywołała ducha swojej zmarłej matki, aby podpowiedział jej właściwe numery loteryjne.

Wezwana w tak banalnej sprawie nieboszczka zbeształa córkę i wymierzyła jej policzek, po którym ślad utrzymywał się długie miesiące. Bo rzeczy materialne to błahostka niewarta uwagi duchów. Liczy się tylko dusza i jej rozterki. To dzięki babci zdałam sobie sprawę z tego, muszę skończyć książkę, aby uzdrowić swoje życie. Proces pisania był niezwykły: bolesny, pełen zwątpień, a jednocześnie szalenie rozwijający. Historia Marie Laveau to, zdaniem Jewell, historia wszystkich mądrych kobiet żyjących w świecie, który je tłamsi i alienuje. Wszystkich, które muszą walczyć o uznanie, które chcą potwierdzić swoją wartość. Tak jak Marie, jak Jewell, jej babcia i miliony innych. Okazuje się, że voodoo może być w tym bardzo pomocne.

– W tradycji katolickiej Ewa obraziła Boga, sięgając po zakazaną wiedzę – argumentuje Jewell – ale według wierzeń voodoo wiedza zawsze jest dobrem, więc czyn Ewy nie był naganny. Każda kobieta ma prawo się uczyć. W każdej z nas tkwi potencjał sprawiania cudów. I ja, i ty, i ona, wszystkie możemy chodzić po wodzie, wystarczy tylko uwierzyć. Dzięki pisaniu książki o Marie dojrzałam i stałam się kobietą.

Chociaż babcia Jewell odeszła ponad dwadzieścia lat temu, Jewell rozmawia z nią codziennie. Zgodnie ze starą tradycją afroamerykańską zmarli nigdy nie opuszczają swoich bliskich, ale krążą w ich pobliżu, gotowi w razie potrzeby służyć radą albo… wymierzyć zasłużoną karę.

Jednak pisarka nie musi chyba obawiać się reprymendy z zaświatów. W ciągu piętnastu lat, które minęły od wydania tej pierwszej, przełomowej w jej życiu książki, Jewell poświęciła wiele czasu na zgłębianie tajemnic voodoo, notowanie wspomnień o babci i pisanie kolejnych, cieszących się wielką popularnością powieści.


Tekst: Stanisław Gieżyński

Źródło: Wróżka nr 1/2009
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl