Strona 1 z 2
Katia z Zakopanego kupiła dwa lata temu na pchlim targu obrazek. Nic wartościowego, ot, reprodukcja jakiejś akwarelki. Na niej dom, jezioro, las. Pewnego dnia usiadła zmęczona w fotelu i zdrzemnęła się. Wtedy usłyszała głos kobiety: "Zdejmij obrazek, zerwij z tyłu tekturę, a zobaczysz, co tam jest". Na wewnętrznej stronie starej tektury było przyklejonych osiem pożółkłych zdjęć tej samej kobiety, ułożonych od okresu panieńskiego po dojrzałość. Z jej stroju wynikało, że zrobiono je w latach 20. Czyżby duch tej kobiety odezwał się z zaświatów? Kim była? Jak poznać jej losy?
Od Marioli Gleń, która pracuje w krakowskim antykwariacie, niedaleko Rynku dowiedziałam się, że po wojnie zakładu już nie było i nikt o nim nie słyszał. A Pałac Spiski ma dzisiaj adres Rynek 34. Jak w tym wielkim świecie odnaleźć taką drobinę i to nieżyjącą? Jedyna nadzieja w jasnowidzach - pomyślałam. Fotografie powędrowały do wizjonerki Aidy. Powiedziała, że kobieta miała na imię Maria lub Barbara, była bezdzietna, łączyło ją coś bliższego z fotografem. Zmarła przedwcześnie na raka kobiecych narządów. Pragnie się pokazać światu, ale nie chce, by grzebano w jej życiorysie. Zdjęcia należy oddać do kościoła i opłacić mszę za duszę tej kobiety.
- Ale kto by się dobijał z tamtego świata bez powodu? - pomyślałam - trudno, trzeba zrobić seans spirytystyczny.
Widzenie Wandy
Zaprosiłam do siebie Wandę Ejsmond. Zamknęła oczy, mówi: - Na dwóch ostatnich zdjęciach ona jest już śmiertelnie chora, kobiece narządy, bardzo cierpi, ale też płuca, coś z płucami, ciężko oddycha, dusi się... Nazywa się... Barbara Starzewska... Starczewska lub podobnie. Pracowała u zamożnego lekarza, wdowca, zarządzała domem i miała nadzieję, że zostanie doktorową.
Na przeszkodzie stała jego córeczka. Barbara po cichu niszczyła ją psychicznie. Dziecko zmarło, ale kobieta nie została doktorową, bo doktor się rozchorował ze zgryzoty i zmarł. Niezadługo po nim zachorowała i ona. Umierała w szpitalu, do którego prowadziła brama-tunel, nad nią tympanon z kolorowym freskiem. W szpitalu pracowały szarytki. Na łożu śmierci nie wyznała księdzu tego najważniejszego grzechu. Dlatego nas niepokoi, chce się oczyścić. Zmarła w 1935 roku, leży na przyszpitalnym cmentarzu przy ulicy Brzozowskiej... Brzozowej... Podbrzezie... coś koło tego. Lekarz nazywał się Teodor Bryzgiel, Brazgier, Blauer... jakoś tak.
reklama
Przez Mysłowice do Krakowa Odwiedzam w Sosnowcu szamankę, Grażynę Wilczek. Jest pewna, że osoba z fotografii zmarła na płuca, była wcześniej w ciąży z żonatym mężczyzną, starszym, miała na imię chyba Barbara. Żyje jeszcze kobieta, która ją pamięta. Odwozi mnie na dworzec w Mysłowicach, mam pół godziny do odjazdu pociągu. Pytam nagle: - Może jest tu stary zakład fotograficzny? - Pewnie - odpowiada - pani Trochowej! Jedziemy! Wchodzimy do zakładu i jestem w innej epoce. Meble, rekwizyty i dekoracje jak w teatrze. Wszystko stare, inne. Jadwiga Trochowa założyła zakład wraz z mężem 64 lata temu. Nad ladą wisi napis: "Nasze zdjęcia przynoszą szczęście", a pani Jadwiga zaczyna opowieść o ludziach, którym zmieniło się życie z chwilą, gdy zrobili u niej fotkę. Ale to już temat na inny reportaż. - Niech pani odszuka w Krakowie zakład Gażyńskiej - radzi.
Gdy wreszcie, po wielu perypetiach, udaje mi się go odnaleźć, słyszę: - Pani Gażyńska wyjechała, wróci za miesiąc. Ale dowiaduję się tutaj o istnieniu innego, przedwojennego zakładu, który założył pan Paweł Bielec. Jadę tam i znowu jestem w innej epoce: "Zakład fotografii i malarstwa". Jedni zamawiali zdjęcie, inni malowany portret. Firmę prowadzi córka. Okazuje się, że tatuś był uczniem... Józefa Kuczyńskiego! Ten był nie byle kim - zakładał Cech Krakowskich Fotografów w roku 1910.
Niestety, tatuś ma już 97 lat i wielu rzeczy nie pamięta. Za to córka bardzo uprzejma, zadzwoniła do cechu, do muzeum fotografii i innych starych zakładów. Udało się ustalić, że pamięć po Józefie Kuczyńskim pielęgnuje jego syn, ale nikt nie wie, gdzie mieszka. Znowu urwany trop. Wsiadam w taksówkę i objeżdżam wszystkie stare szpitale krakowskie: do żadnego nie prowadzi brama-tunel z mozaiką w tympanonie. - A szarytki przed wojną były w każdym szpitalu - mówi pan taksówkarz.
Jadę na największy cmentarz krakowski, Rakowicki. Mówię paniom zza lady, że szukam ludzi o nazwisku Starzewska, Starczewska lub coś koło tego... a także Brazgier, Blauer... Niestety, żadna z osób, o które pytam, nie leży na tym cmentarzu. Wyszukano wszystkich nieboszczyków o imieniu Teodor i Barbara, ponieważ były to niezwykle rzadkie imiona w przedwojennym Krakowie. Nie leżą tacy również na Podgórzu, ani na cmentarzu żydowskim. Trzeba jednak powiedzieć na korzyść Wandy Ejsmond, że na cmentarz żydowski prowadzi ulica, która powstała z połączenia dwóch mniejszych: Brzozowej z Podbrzeziem.
Objeżdżam oddziały Archiwum Akt Dawnych. Sprawdzam spisy ludności od roku 1920 (starsze już nie istnieją), przedwojenne książki telefoniczne, spisy lekarzy. Nagle pani archiwistka przynosi mi spis absolwentów Uniwersytetu Jagiellońskiego z przełomu wieków. Figuruje tam Teodor Blauer (!), urodzony w Kamionce Strumiłowej, który rozpoczął studia lekarskie na UJ w roku 1885. Jednak i ten trop się urywa, bo gdzie szukać dalej?
Tysiące Kuczyńskich Według słownika współczesnych nazwisk polskich, w naszym kraju żyje około piętnastu tysięcy ludzi o nazwisku Kuczyński. Najwięcej w dużych miastach. Wieczorem w hotelu siadam nad książką telefoniczną, wznoszę oczy w sufit i mówię: - Baśka pomóż, bo inaczej to wiesz... Wydzwoniłam kilkadziesiąt numerów, każdemu tłumaczę od początku, kogo i dlaczego szukam. W końcu odbiera kobieta: - Syn pana Kuczyńskiego od dawna już nie żyje, ja jestem wdową po nim!
Otóż Józef synów miał trzech. Żaden nie żyje, ale ten, który po nim pielęgnował pamiątki, to Andrzej. Wdowa po nim to właśnie Zofia... Mam szczęście! Pani Zofia przyjmuje mnie w małej kuchni. Jest raz grzeczna, raz nieuprzejma, czuję, że coś tu nie gra. Ze skąpych słów wyłania się postać Józefa Kuczyńskiego. Należał do krakowskiej bohemy, przyjaźnił się z Malczewskim, Wyczółkowskim, Dunikowskim, sam malował i bywał ich modelem. W tamtych czasach fotografia była siostrą malarstwa, zajmowali się nią artyści. Na początku wieku założył zakład w Pałacu Spiskim. Wynajmował 7-pokojowe mieszkanie na ostatnim piętrze, miało szklany sufit. Robił zdjęcia malarskie, tylko przy świetle naturalnym. Fotografował znanych artystów i polityków: Solską, Piłsudskiego i księcia Sapiehę.
Był drogi. Barbara musiała być zamożną osobą, jeśli korzystała z jego usług. Dwie ostatnie fotografie, gdzie była już chora, robiła w tańszym zakładzie, co poznać po parasolce. To był stały rekwizyt pewnego fotografa niedaleko Rynku. Tuż przed pierwszą wojną Józef ożenił się z najpiękniejszą krakowianką, Wandą Paoli. Pół miasta się w niej kochało. To była wielka miłość. Urodziła mu rok po roku trzech synów. Zabrała ją w roku 1918 grypa hiszpanka. Józef tak szalał z rozpaczy, że trzeba było go pilnować, aby nie popełnił samobójstwa. Po raz drugi się już nie ożenił.
Oglądam Wandę na zdjęciach: rzeczywiście uroda niepospolita. Ciemne włosy, a oczy jak u Madonny, spływające w dół... Gdy pani Zofia poznała przyszłego teścia, tuż przed wojną, w jego mieszkaniu wszędzie stały zdjęcia ukochanej żony.
- Niemożliwe, żeby mogło go coś łączyć z Barbarą - mówi. - W 1941 roku Niemcy zabrali mu zakład, bo nie chciał wywiesić zdjęcia Hitlera. Zmarł 10 lat później. Gdy zbierałam się do wyjścia, pani Zofia zniknęła w głębi mieszkania i wkrótce pojawiła się z dwoma rosłymi, krótko ostrzyżonymi mężczyznami. Wyjęli plakietki:
- Policja. Dokumenty proszę... Trzy lata temu panią Zofię okradły złodziejki, więc zastawiła na mnie pułapkę. Bywa i tak w naszym fachu.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.