Kiedy naprawdę kochasz - nie wstydź się tego powiedzieć. Gdy coś Cię złości - okaż swój gniew. Skrywane emocje niszczą nas. Wyrażone szczerze - mają uzdrawiającą siłę.
Kingę i Roberta poznałam jakiś czas temu na przyjęciu u znajomych. Nie wiedziałam, że są małżeństwem, sądziłam nawet, że to obcy dla siebie ludzie. Kiedy ktoś, wskazując na Roberta, zapytał Kingę: "Co ten twój mąż taki zasępiony?", z wrażenia odebrało mi mowę. Jak to mąż? Kinga i Robert przez cały wieczór nie zamienili ze sobą ani słowa! Gdy on na chwilę wyszedł do drugiego pokoju, ona szepnęła mi z przejęciem: "Nie zrozum mnie źle.
Mój mąż to w sumie dobry człowiek. Tylko zamknięty w sobie, ja nigdy nie wiem, co on właściwie czuje. Zupełnie jakbym wzięła ślub ze ścianą". Ilekroć ich spotykałam, zawsze byłam świadkiem jakichś jej docinków. A on niezmiennie milczał. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że kompletnie do siebie nie pasują. I że pod fasadą spokoju Robert ukrywa bombę z opóźnionym zapłonem, która tylko patrzeć jak wybuchnie. Potem dowiedziałam się, że nie mieszkają już razem. Bomba wybuchła. Któregoś dnia poleciały talerze i Kinga z rozbitą głową trafiła do szpitala.
Góra lodowa odpływa
Robert przez lata tłumił gniew. Tym samym zamieniał wszystkie swoje uczucia w górę lodową. Bo tak to właśnie działa. W końcu nie wytrzymał. Góra lodowa pękła z hukiem. Kiedy długo tłumimy w sobie złość, na ogół kończy się to wielkim wybuchem. Moc rażenia takiego odsuniętego w czasie wyładowania dlatego jest tak wielka, że "odkładane na później" emocje ulegają wyolbrzymieniu. Robert złapał za talerze nie dlatego, że tego dnia Kinga zrobiła coś, czego nie robiła wcześniej. To on już nie wytrzymał napięcia.
Gdyby Robert pozwolił sobie wcześniej na małe, oczyszczające "wojny domowe", najprawdopodobniej w ogóle nie doszłoby do takiej awantury. Lecz on chował w sobie złość, nie odpowiadał na zaczepki, sam przed sobą nie przyznawał się, że to go rani, boli i wścieka. Robert nie chciał czuć tego, co naprawdę czuł, nie akceptował swojego gniewu. Był jak ściana. Zimna ściana lodu. Podczas spotkań z terapeutą ze zdumieniem odkrył, że jego gniew blokował wyrażanie wszelkich innych emocji, także tych radosnych. Nie da się bowiem odrzucić jednego uczucia i oczekiwać, że będziemy głęboko odczuwać inne. Na szczęście mechanizm ten działa także w drugą stronę.
reklama
Jeśli wyrzucimy na przykład z siebie gniew, okaże się, że potrafimy okazywać także emocje pozytywne, takie jak radość czy zadowolenie. Któregoś wieczoru Robert zadzwonił do Kingi i bez cienia wstydu, że właśnie przyznaje się do słabości, wypalił: "Dłużej bez ciebie nie wytrzymam!". Wcześniej obydwoje co innego czuli, a co innego okazywali. On miał żal do żony o to, że go krytykuje, ale zamiast jej o tym powiedzieć, zamykał się w sobie.
Gdy od czasu do czasu rozpierała go radość, bo przecież miał na swoim koncie wiele sukcesów zawodowych, zamiast podzielić się nimi z żoną, szedł z kolegami na piwo. Ona w głębi duszy kochała swego męża, ale czepiała się drobiazgów, bo sądziła, że w ten sposób wyraża swoją troskę. Ich związek uratowała terapia i miłość. Od niedawna znów są razem. Wiedzą już, że zarówno miłość, jak i gniew domagają się ujawnienia. Przekonali się na własnej skórze, że wyrażanie emocji ma moc uzdrawiającą.
Niebezpieczne hamowanie Kiedy tłumimy emocje, odbija się to fatalnie na naszym samopoczuciu, ale cierpi na tym nie tylko psychika, robimy też krzywdę własnemu ciału. Amerykański psycholog, profesor James W. Pennebaker, twierdzi, że powstrzymywanie się od uzewnętrzniania emocji jest zagrożeniem dla zdrowia, bo osłabia naturalne mechanizmy obronne. Pod koniec lat 70. XX wieku naukowcy z Uniwersytetu Yale rozpoczęli badania, które udowodniły, że poziom cholesterolu i ciśnienie krwi są zdecydowanie wyższe u ludzi tłumiących w sobie emocje niż u tych reagujących spontanicznie. O wiele częściej zapadają oni na poważne choroby układu sercowo-naczyniowego, które prowadzą do zawału. Znane są też badania potwierdzające, że kobiety tłumiące myśli i emocje są znacznie bardziej narażone na raka piersi niż te, które otwarcie wyrażają zarówno radość, jak i złość.
Uleczone przez miłość - Mamo, walcz! - powtarzała Marianna, gdy jej matka poważnie zachorowała, z każdym dniem coraz bardziej poddając się chorobie. Nigdy nie miały dobrego kontaktu. Matka była osobą oschłą, wymagającą, Marianna nie pamięta, żeby w dzieciństwie brała ją na kolana, przytulała. Nigdy też nie podnosiła głosu, wystarczyło lodowate spojrzenie, żeby Marianna czuła się ukarana, i to bardzo dotkliwie.
- Nienawidziłam jej, choć oczywiście okazywałam szacunek i posłuszeństwo - mówi Marianna. - Kiedy jednak zachorowała, zobaczyłam, jak ukrywa swoje cierpienie i jaka w gruncie rzeczy jest bezradna. Poczułam wtedy taki niepowstrzymany przypływ miłości, że zaczęłam się do niej tulić, głaskać ją, przemawiać jak do dziecka, a nawet krzyczeć, tak, odważyłam się krzyczeć na matkę, żeby przestała umierać, a zaczęła żyć. Dla mnie, jeśli nie chce dla siebie. I wtedy w nas obu coś się przełamało. Pękła jakaś skorupa. Tuliłyśmy się do siebie, płakałyśmy i śmiały się, jak nigdy wcześniej.
Okazało się, że mama potrafi okazać mi swoją miłość, a ja wcale nie czuję nienawiści. Lekarze dziwili się, "jaki mocny organizm, jak ładnie walczy", ale nie dawali jej wielkich szans. A jednak zwalczyła chorobę. Mówi, że to ja ją uzdrowiłam. A ja tylko pomogłam jej wydobyć się z tego emocjonalnego zatrzaśnięcia. I sama czuję się uleczona. Obie jesteśmy dzisiaj innymi osobami.
Magiczny instynkt Na szczęście uzdrawiająca siła wyrażania emocji na co dzień wcale nie musi przejawiać się aż tak dramatycznie. Wielu osobom pierwotny, zdrowy, instynkt każe natychmiast wyrzucać z siebie wszystko, co im siedzi na wątrobie. To właśnie oni potrafią wrzasnąć, walnąć pięścią w stół, wygarnąć komuś prosto w oczy, nie zastanawiając się, czy wypada albo co ludzie powiedzą. Nie chcą nosić w sobie urazy, bo ona uwiera, nie pozwala skupić się na tym, co ważne i cieszyć się życiem. A pierwotny instynkt na pierwszym miejscu stawia radość życia. Obdarzeni nim ludzie chętnie się śmieją, tańczą, przytulają, całują, nie wstydzą się miłosnych wyznań, są radośni. Takie zachowania to gotowy przepis na życie w harmonii z samym sobą.
Nic więcej nie trzeba. Jeśli gdzieś po drodze zgubiliśmy swój pierwotny instynkt, koniecznie musimy go odnaleźć. Można o pomoc poprosić terapeutę, ale warto spróbować samemu. Od czego zacząć? Na początek warto odważyć się mówić o swoich emocjach. Do siebie, do lustra, do przyjaciółki albo do zupełnie obcej osoby spotkanej w pociągu czy na wczasach. Być może pójdzie nam łatwiej, gdy zaczniemy o swoich powstrzymywanych uczuciach pisać, w formie listu, notatek, pamiętnika, opowiadania. Profesor Pennebaker zachęca: "Przeżycie, jakim jest zrzucenie z siebie ciężaru powstrzymywanych do tej pory myśli i uczuć, sprawia wrażenie czegoś magicznego, niemal mistycznego".
Tekst: Ewa Lubomska, Korzystałam z książek: "Emocjonalna niedostępność" B.C. Collinsa (Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne),
"Księga gniewu" T. I. Rubina (REBIS), "Otwórz się" Jamesa W. Pennebakera (media rodzina),
ilustr.: Smok
JAK NAUCZYĆ SIĘ OKAZYWAĆ EMOCJE: 1. Nazwij swoje uczucia. Zamiast ogólników typu "czuję się strasznie", zacznij od czasownika "jestem..." (na przykład: smutna, zła, rozczarowana).
2. Stań przed lustrem i powiedz głośno to, czego boisz się komuś powiedzieć.
3. Zapisz to, co czujesz, i przeczytaj swoje słowa na głos.
4. Gdy ogarnie Cię wściekłość, nie broń się przed tym uczuciem i okaż je.
5. Ćwicz, oddychaj przeponą, chodź na długie spacery.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.