Kiedyś na biurku Mirosława Mazura, znawcy i konsultanta feng shui, zadzwonił telefon. Klientka płakała w słuchawkę, że cały świat zwalił jej się właśnie na głowę. Straciła pracę, z mężem wszystko się poplątało. Mirosław rzucił wszystko, pojechał ją ratować.
Zaproponował jej przestawienie łóżka, biurka i regału, na którym stało akwarium, zablokowanie energii w łazience i wytapetowanie jednego pokoju. Wyznaczył na te zabiegi trzy miesiące. Gdy odwiedził ją niespodziewanie po dwóch, nie było zrobione nic, za to pani Krysia wciąż płakała nad swym losem. Następną wizytę - miesiąc później - wolał już zapowiedzieć. Miał wrażenie, że znalazł się w oku cyklonu: mąż właśnie pakował się i wyprowadzał do innej kobiety, co parę minut dzwonił telefon i ktoś oferował Krysi doskonale płatną pracę...
Gdy pan domu wreszcie zniknął z jej życia (tak, jak chciała - raz na zawsze), wyszło na jaw, że zmiany, których miała dokonać w trzy miesiące, zrobiła w trzy dni, oczywiście tuż przed kolejną wizytą Mirka. Uwolniła tym samym taką siłę, że zdarzenia wybuchały jedno po drugim jak granaty.
W feng shui nie można nic przyspieszyć, robić na siłę ani na skróty. Każdy szczegół ma kolosalne znaczenie. Mirosław opowiada o producencie talerzy, których średnica wynosiła 31 centymetrów. Nikt nie chciał ich kupować, fabryka plajtowała. Właściciel firmy poprosił Mazura o opinię. Ten przeanalizował daty urodzenia właściciela i członków zarządu, datę założenia spółki, pomnożył to przez "fengshuiowe" współczynniki i doradził: - Róbcie talerze o średnicy 21,5 centymetra, będą się sprzedawać znakomicie... Wdrożyli ten pomysł natychmiast, firma coraz lepiej prosperuje.
Kryształowy chłopak
Gdy Mirek miał 14 lat, zmarł ojciec - na pylicę, zawodową chorobę kamieniarzy. Zrozpaczony dzieciak pytał księży:
- Dlaczego?
- Bóg dał, Bóg wziął - odpowiadali, a on nie rozumiał, co to znaczy...
Inaczej myślał, inaczej czuł, dostrzegał w ludziach i w przyrodzie osobliwe szczegóły, których nie widzieli inni, dużo czasu poświęcał na czytanie i myślenie. Gdy niedługo po śmierci ojca zachorowała mama, trafili razem z bratem do domu dziecka. Tam poznał drugi biegun życia: bójki, wyzwiska, dopominanie się siłą o swoje. Gdyby trzeba było, i dziś by umiał komuś przylać...
reklama
Miał 16 lat, gdy zaczął bywać w klubie "Osa" - na warszawskich Stegnach. Spotykali się tam ludzie zainteresowani wiedzą tajemną. Można było posłuchać wykładów, podyskutować, zadać pytania, które nurtowały Mirka od śmierci ojca. Któregoś dnia, podczas spotkania na temat bioterapii, wykładowca tłumaczył, iż energię innym mogą przekazywać tylko ludzie czyści, "kryształowi". - Jak ten chłopiec - wskazał na Mirosława i poprosił, by stanął na środku sali. - On powinien się zająć bioterapią.
Chłonął każdą informację dotyczącą wiedzy tajemnej, uzdrawiania, UFO, lecz aby wyrwać się z domu dziecka, trzeba było zarabiać pieniądze. Poszedł więc Mirek do zawodówki cukierniczej, ukończył ją na piątkę. Do dziś nauka przychodzi mu niezwykle łatwo, po prostu zapamiętuje wszystko, co słyszy.
Dostał posadę w "Wedlu", lecz bardzo szybko go zwolnili, bo wciąż pyskował w obronie kolegów. Wtedy - w 1981 roku - po raz pierwszy pomyślał, że chciałby zostać zawodowym uzdrowicielem. W stowarzyszeniu "Biopol" skończył stosowny kurs i... zaczął tapetować mieszkania. Założył z bratem spółkę budowlaną, wartkim nurtem zaczęła płynąć forsa. Ale Ten na Górze wyraźnie pilnował życiowej misji Mirka. Któregoś dnia bracia Mazurowie tak się pokłócili, że spółkę trzeba było rozwiązać.
Aśramy i ptasie mleczko Znajomi często jeździli na handel do Budapesztu. Za którymś razem Mirek zabrał się z nimi. - Zapakowałem wielkie torby z ciuchami na sprzedaż - śmieje się dzisiaj sam z siebie - i wyjechałem na 3 dni. A wróciłem po 6 latach. W Budapeszcie, ledwie usiadł w dworcowym barze, podszedł do niego mężczyzna i zapytał po polsku: - Skąd jesteś? To był Polak, który kiedyś przyjechał tu na handel, zakochał się w Węgierce i został. Nie tylko dał Mirkowi schronienie i jedzenie, lecz okazał się również pasjonatem ezoteryki, członkiem grupy zajmującej się duchowym rozwojem. Następnego dnia zamiast na bazar, Mirek poszedł z nim na medytacje.
Spędził z tamtą grupą pół roku, a gdy uznał, że ma dosyć, ruszył dalej. Niemcy, Austria, Anglia, Syria, Turcja i wreszcie wymarzone Indie. Bez pieniędzy, bez znajomości języków... Wciąż się dziwi, że gdy jest w Polsce, ma pod górkę, a za granicą wszystko idzie mu jak z płatka. Poznaje ciekawych ludzi, którzy bezinteresownie pomagają, potrafi nieźle zarobić.
Dla jego rozwoju najważniejszy był pobyt w Indiach. Spędził tam rok w otoczeniu duchowych mistrzów. Mieszkał w aśramach, medytował, pościł, zdobył ogromną wiedzę o oddychaniu i energetycznym oczyszczaniu organizmu. Jednak po powrocie do Polski zaczął... produkować ptasie mleczko. Zamówień było mnóstwo, znów pieniądze płynęły wartką rzeką. Gdy wybudował dom i fabrykę, Ten na Górze nie wytrzymał - po trzech miesiącach wszystko, czego się Mirosław dorobił, strawił gigantyczny pożar.
Szedł rozświetloną słońcem warszawską ulicą całkiem "goły i wesoły", gdy spotkał koleżankę z "Biopolu". Wybierała się właśnie na spotkanie z kolegami po fachu, więc powiedziała:
- Chodź ze mną. I Mirosław Mazur poszedł - nareszcie w dobrym kierunku.
Teraz jest bioterapeutą, radiestetą, ale przede wszystkim znakomitym konsultantem feng shui. Czemu właśnie ten system wiedzy go zachwycił? Nie potrafi na to pytanie odpowiedzieć. Gdy po raz pierwszy wziął do ręki kompas feng shui, miał wrażenie, że się z nim urodził. Wiadomości z tej dziedziny posiadł bez trudu, jakby niepostrzeżenie. Zresztą trzyma się ich coraz mniej rygorystycznie, coraz więcej pola pozostawiając intuicji. Bo świat wokół ciągle się zmienia i zmienia się człowiek jako taki. Kiedyś na przykład głównym kolorem w reklamie był czerwony. Teraz jest niebieski. Bo współczesny - agresywny, zniewolony kablami i komputerami - obywatel świata nie wytrzymałby takiej dawki czerwieni, jak jego wyciszony, żyjący na łonie natury przodek. Tak samo elastycznie trzeba myśleć o feng shui.
Więc oczywiście podczas konsultacji Mirek nakłada plan mieszkania na siatkę bagua, analizuje daty urodzenia domowników, ich szczęśliwe liczby, korzystne kierunki świata, ale potem odwołuje się do intuicji i zastanawia, jaki problem naprawdę ma ta rodzina. Mirosław ze swoją przyjaciółką Dobrosławą często jeżdżą do Wiednia, aby urządzać miejsca pracy w austriackich przedsiębiorstwach. Po miesiącu klienci meldują, że wszystkie zalecenia zostały zrealizowane w stu procentach, i pytają, czy ma dla nich nowe wskazówki. - A Polacy to wielkie dzieciuchy. Zapraszają na drugi koniec Polski, płacą za konsultację, a potem żadnych zaleceń mistrza nie wykonują - mówi Mirosław.
Usta domu Trywializowanie tej starożytnej chińskiej wiedzy, wmawianie ludziom na łamach gazet, że feng shui może zająć się każdy, bo to bardzo proste, narobiło wiele szkody. Wchodzi na przykład kiedyś Mirek do znajomych, a tam wszyscy ze wszystkimi się kłócą. Okazało się, że syn kupił na targach gongi i zawiesił je na wolnym haczyku. Gongi były drewniane, a haczyk wisiał w części mieszkania rządzonej przez żywioł Metalu. Efekt był doprawdy dramatyczny.
- Z wieszaniem remediów - radzi Mazur - gdy się nie wie, gdzie mają wisieć, trzeba być bardzo ostrożnym; najlepiej nie wieszać ich wcale. Jeśli chcemy coś dobrego zrobić dla domu, wysprzątajmy dokładnie przedpokój. To "usta domu", które powinny być zawsze drożne, jasne, przestronne. Wąski i ciemny przedpokój należy silnie oświetlić, pomalować ściany na jasny kolor. Dobiera się go indywidualnie, ale nigdy nie zaszkodzi żółty. Szkodliwy jest natomiast zielony - osobę z wrażliwym układem oddechowym może przyprawiać nawet o ataki duszności.
We własnym domu, który jeszcze nie jest wykończony, Mirosław Mazur wszystkiego dogląda sam. Kupili go z Dobrosławą kilka miesięcy temu w stanie surowym. Doskonale pamięta, jak weszli w gołe mury i poczuli się jak u siebie. Ganek podparty jest kolumnami. Kolumny znajdują się też wewnątrz domu. Mają dokładnie wyliczone średnice, co sprawia, że wzmacniają więzy uczuciowe między domownikami i powodują harmonijny przepływ energii między ziemią, człowiekiem a niebem. Mirosław Mazur myśli często, co przyniesie mu życie w nowym domu. Znajome wróżki tajemniczo milczą. Może zacznie robić coś zupełnie nowego? Może Dobra rozwinie swój malarski talent, a on zajmie się ceramiką, którą kocha? W najgorszym razie po prostu się dowie, co czuje człowiek otulony idealną energią.
Anna L. Frankowska
Fot.: Sławomir Kubala
dla zalogowanych użytkowników serwisu.