Kardynałowie i biskupi z całego świata wsłuchiwali się z napięciem w słowa wzburzonego belgijskiego kardynała Suenens'a: "Otwórzmy oczy i bądźmy praktyczni. Bierzmy rzeczy takimi, jakimi są, a nie jakimi chcielibyśmy, żeby były. Inaczej ryzykujemy, że będziemy przemawiać na pustyni. Przyszłość misji Kościoła w świecie jest zagrożona. Błagam Was, bracia biskupi, nie róbmy nowej sprawy Galileusza!"
Niestety słów tych - wygłoszonych w 1964 roku na Soborze Watykańskim II - nie wziął sobie do serca dostatecznie mocno papież Paweł VI. Na wiele lat zaprzepaścił tym samym szansę Kościoła katolickiego na to, by raz na zawsze rozwiązać problem antykoncepcji.
Giovanni Battista Montini, podobnie jak Pius XII, kształcił się we własnym domu odbierając bardzo gruntowne wychowanie. Święcenia przyjął w 1920 roku. Dwa lata później został członkiem Sekretariatu Stanu. W 1954 roku Pius XII, podejrzewając go o lewicowe sympatie, zafundował mu zesłanie do Mediolanu, powierzając funkcję arcybiskupa. Do Watykanu wrócił Montini dopiero na wezwanie papieża Jana XXIII, który natychmiast po rozpoczęciu pontyfikatu awansował go na członka Świętego Kolegium. Wprawdzie Montini miał duże trudności z podejmowaniem decyzji, ale papież intuicyjnie wyczuwał w nim swojego następcę.
Chciał go więc dobrze przygotować do misji. Natura pozbawiła Montiniego poczucia humoru i zdecydowanych poglądów, fundując mu życie w ciągłych rozterkach. Ale właśnie to miało się okazać zbawienne dla Kościoła. W 1964 roku rozpoczął się Sobór Watykański II, a jego najważniejszym punktem było dopuszczenie lub odrzucenie środków antykoncepcyjnych (oprócz oczywiście "kalendarzyka"). Skrajni konserwatyści Kościoła bardzo więc liczyli na te właśnie hamletowskie cechy Montiniego - wtedy już papieża Pawła VI.
Tymczasem on, wbrew wszelkim oczekiwaniom, rozpoczął rozmowy o zatwierdzenie wszystkich środków antykoncepcyjnych. Rozszerzył jednocześnie komisję ekspertów do 79 członków, z których połowa była osobami świeckimi! W stosunkowo krótkim czasie większość z nich doszła do wniosku, że nie ma moralnej różnicy między stosowaniem metody kalendarzykowo-termicznej a np. używaniem prezerwatyw. Skoro papież Pius XII dopuścił jedną formę antykoncepcji, to tym samym uznał, że prokreacja nie jest jedynym celem stosunków małżeńskich - motywowali swoją decyzję.
Wśród konserwatywnych biskupów zawrzało, zwłaszcza że stanowisko to poparli nie tylko laiccy członkowie komisji, ale i cztery piąte teologów. Stara gwardia Watykanu dostała furii. Blokując wszelką informację na ten temat jednocześnie rozpoczęła generalny szturm na Jego Świątobliwość. Papież nie potrafił - zgodnie ze swoją naturą - zająć zdecydowanego stanowiska i zaczął wycofywać poparcie dla decyzji komisji równie skwapliwie, jak go jeszcze niedawno udzielał.
reklama
Sprawa jednak nie była tak łatwa. Jeśli bowiem uchwała Soboru miała być głosem mądrości kolegialnej Kościoła, to nie można było lekceważyć ustaleń komisji. Tu jednak Paweł VI postanowił wygrać dla siebie dwie rzeczy jednocześnie: jak najbardziej odwlec moment ostatecznej decyzji, by obozy - postępowy i konserwatywny - wyczerpały się we wzajemnych potyczkach oraz wykorzystać ich walki do rozszerzenia swojej władzy. Ogłosił więc przedłużenie pracy komisji oraz zażądał od obu obozów, by poparły jego pomysł, że przy ostatecznym werdykcie głos papieża jest ważniejszy od decyzji Soboru. Oba stronnictwa - mając nadzieję, że papież poprze właśnie ich stanowisko, wyraziły zgodę. W ten sposób Watykan zawrócił w jednej chwili z drugiej połowy XX wieku do Średniowiecza.
Ojciec F. X. Murphy wzburzony do głębi taką postawą pisał: - "Niezdolność hierarchii do pełnego zaangażowania się w dyskusję na temat antykoncepcji jest prawie że kryminalna. Pozostawienie istoty sprawy wyłącznie w rękach papieża, wydaje się w obecnych warunkach niewłaściwe i niesłuszne!" Zwolennicy dopuszczenia przez Kościół wszystkich środków antykoncepcyjnych postanowili ogłosić własne zdanie na wypadek, gdyby papież poparł konserwatystów. Zależało im, by pokazać światu, iż zdanie papieża nie jest zdaniem całego Soboru. Ale tego właśnie obawiał się Paweł VI i pod groźbą kar kościelnych wprowadził całkowity zakaz informowania o tym, co dzieje się na Soborze.
Kiedy debata na temat dopuszczalności antykoncepcji rozkręciła się na dobre, nagle o 11.15 kardynał Agagianian wezwał do jej zakończenia. Część biskupów była właśnie na późnym śniadaniu i na sali obrad pozostali tylko nieliczni. Agagianian, jakby tego nie wiedział, zarządził głosowanie. Najpierw na temat przerwania dyskusji, a potem nad udzieleniem prawa głosu decydującego w kwestii antykoncepcji wyłącznie papieżowi. Kiedy uczestnicy Soboru przychylili się do wniosku kardynała, zarządzono "ciszę w Kościele". Od tej chwili wszystko pozostawało w ręku Pawła VI. Na efekty nie trzeba było długo czekać.
Dwudziestego piątego listopada, w miesiąc po debacie, którą tak gwałtownie przerwano, papież przedstawił pięć modyfikacji do ostatecznego protokołu z Soboru. Zmieniły one tekst, chociaż był on już zatwierdzony przez dwie trzecie Soboru. Komisja zaprotestowała, ale jej członków uciszył teolog papieski, dominikanin kardynał Michael Browne z Irlandii: skoro Paweł VI tak uczynił, to według nowej zasady nieomylności papieża, sprawa jest zakończona - stwierdził. Teoretycznie była ona faktycznie rozstrzygnięta. Ponieważ nie podano do wiadomości publicznej ustaleń komisji, w mocy pozostawało prawo zabraniające wiernym stosowania innych środków antykoncepcji niż kalendarzyk, zwany watykańską ruletką. Ta metoda wywoływała wiele śmiechu, bowiem - uwzględniając zasady jej działania - jedynym bezpiecznym okresem dla kobiety może być tylko okres pomiędzy 60 a 90 rokiem życia.
Ale ogłoszenie tej fatalnej decyzji nie było takie łatwe. Opinia publiczna wiedziała już zbyt wiele o pracy komisji. I wtedy dał o sobie znać hamletowski talent Pawła VI. Papież ogłosił mianowicie, iż Kościół nadal pracuje nad tym, by dopuścić do stosowania inne rodzaje antykoncepcji, ale z drugiej strony nie znajduje możliwości podważenia dotychczasowych zasad. Zostało to przyjęte jako znak, że papież się waha. W rzeczywistości była to tylko gra na zwłokę. Jeśli bowiem uda się ten stan utrzymać do końca pontyfikatu Pawła VI, to następny papież będzie mógł powołać nową komisję teologów i zacząć wszystko od początku.
Niemniej jednak encyklika papieska, Humanae Vitae, przedstawiona światu 25 lipca 1968 roku, twardo głosiła, że jedynym dopuszczalnym sposobem regulacji urodzin jest metoda kalendarzykowo-termiczna. Jeszcze mocniej podkreślił to Paweł VI w swoim przemówieniu, wygłoszonym do Narodów Zjednoczonych, 4 października 1965 roku: "Musicie się starać raczej mnożyć chleb, tak by go wystarczyło na stoły wszystkich ludzi, niż popierać sztuczną regulację urodzeń, która byłaby nieracjonalna w celu zmniejszenia liczby gości na bankiecie życia". Powiedział to, mimo że znał treść specjalnego raportu ONZ, przedstawiającego demograficzną katastrofę, jaka grozi światu, jeśli nie wprowadzi się racjonalnej polityki regulacji urodzin.
Statystyki wskazywały, że ludność Ziemi przyrasta średnio o 1,9 proc. rocznie. W Pakistanie przyrost wynosił 3,1 proc., a w Ameryce Łacińskiej 3 proc. Jeszcze gorzej przedstawiała się sytuacja w Chinach i Indiach. Te narody nie miały żadnej nadziei, że starczy im pieniędzy, by zapewnić sobie dostateczną ilość żywności i mieszkań, odpowiednie szkolnictwo, służbę zdrowia i pracę. Dzielnice biedoty wokół wielkich miast rozrastają się tam najszybciej. Czy ktokolwiek w Watykanie rozważał moralną stronę tych zjawisk? Antykoncepcja nie jest oczywiście sposobem na rozwiązanie problemu. Ale bez niej nie jest możliwe żadne rozwiązanie - konkludował raport. Wzrasta groźba, iż całe narody staną się żebrakami.
Kościół już raz chciał zatrzymać świat w swoim rozwoju, potępiając Galileusza i jego teorię o kulistości ziemi. Teraz wyraźnie raz jeszcze nie chciał przyjąć (i do dziś nie chce) do wiadomości prawdziwego obrazu zagrożeń płynących z przeludnienia kuli ziemskiej. Wobec "nowej sprawy Galileusza" nawet Carlos Lieras Restrepo - prezydent Kolumbii - najwierniejszego państwa katolickiego nie wytrzymał, stwierdzając na konferencji panamerykańskiej: "Zwiedziłem najuboższe slumsy republiki i polecam przeprowadzenie takiej samej wizyty ludziom, którzy badają zaludnienie z moralnego punktu widzenia...
Co możemy powiedzieć o częstych gwałtach, prymitywnych doświadczeniach seksualnych, okropnym traktowaniu dzieci, straszliwym rozroście prostytucji obu płci, częstych aborcjach, prawie zwierzęcych związkach spowodowanych nadużywaniem alkoholu? Dla mnie w konsekwencji niemożliwy jest spokojny powrót do pracy i badanie moralności czy niemoralności praktyk antykoncepcyjnych, bez równoczesnego myślenia o niemoralnych i często kryminalnych warunkach, jakie prosty akt poczęcia może wytworzyć z biegiem czasu." Niestety, papież nigdy nie zawitał do slumsów Kolumbii i jego opinia - głucha na wołanie świata - pozostała nie zmieniona.
Raz jeszcze Watykan zatrzymał Ziemię w miejscu. I tak pozostanie, dopóki państwo kościelne nie zmieni swojego stanowiska w sprawie wyznań protestanckich. Tam bowiem tkwi tajemnica zadziwiającego konserwatyzmu katolików w sprawie antykoncepcji. Watykan godząc się na wszelkie praktyki antykoncepcyjne musiałby oficjalnie stwierdzić, iż protestanci popierając antykoncepcję mieli rację. Jeśli mieli w tej sprawie, to może mieli i w innych? A to wymagałoby przede wszystkim gwałtownej rewolucji w interpretacji Pisma Świętego. Zaprawdę powiadam Wam łatwiej zatrzymać Ziemię...
Jerzy Gracz
~Kargol
Podobny kwiatek: "Kościół już raz chciał zatrzymać świat w swoim rozwoju, potępiając Galileusza i jego teorię o kulistości ziemi" (dla zweryfikowania powyższego twierdzenia zob. https://pl.wikipedia.org/wiki/Galileusz)
Cała reszta artykułu jest równie wartościowa.
Panie Gracz, co za grę pan tu prowadzi? Zamiast wróżyć na temat prostych do zweryfikowania faktów (takich ja dwa powyższe przykłady) i wypisywania bzdur, proponuję wrócić do szkoły i trochę się podkształcić.