Miała około trzydziestki. Ładna, zgrabna, wykształcona, własne mieszkanie, dobrze płatna praca, perspektywy... Przyszła tu za radą swojej matki po... amulet. By pomógł zdobyć to, czego jej do szczęścia brakowało - kochającego mężczyznę.
- Nie wierzę w takie rzeczy, ale uległam mamie, by nie robić jej przykrości - tłumaczyła Stanisławowi Edutowi, wytwórcy amuletów i talizmanów. Wyszła rozchichotana. Choć nie wyzbyła się sceptycyzmu, to jednak sumiennie zastosowała się do wskazówek niezwykłego jubilera. Rok później przysłała Edutowi kartkę, pełną serdeczności. Pisała, że jest szczęśliwa. Z mężczyzną poznanym w tak przypadkowy sposób, że tylko magia mogła go postawić na jej drodze. Dziękuje i... już wierzy w moc.
Jubiler - mag
Powiadają, że przed przeznaczeniem nie można uciec. Pan Stanisław jest chyba najlepszym tego przykładem. Kiedy dwadzieścia lat temu opuszczał szkołę ze świadectwem mechanika urządzeń okrętowych, nie przypuszczał, że kiedykolwiek odejdzie z tego zawodu. Zwłaszcza tu, w jego rodzinnym Gdańsku, zapewniał on niezłą pracę.
To prawda, że od chłopięcych lat Staszek dłubał coś w swoim domowym warsztacie. Wymyślał dziwne ozdoby i obdarowywał nimi przyjaciół. Kiedy po latach zaczęły zdobywać uznanie, a przemysł stoczniowy dostawał zadyszki, postanowił zająć się tym, co było jego pasją: robieniem oryginalnej biżuterii. Kursy i praktyki u jubilerów pomogły doszlifować warsztat i pozwoliły się usamodzielnić. Ale samo wytwarzanie biżuterii nie dawało satysfakcji.
Stanisław Edut czuł, że w metalach i kamieniach, którym nadawał formę, jest coś więcej niż tylko prozaiczna materia. Sięgnął do starych ksiąg i zapisków. Instynkt go nie zawiódł. Starożytne ozdoby - poza tym, że były piękne - miały przedziwną moc. Jako amulety i talizmany chroniły przed złem, zapewniały miłość i powodzenie. Najbardziej zauroczyła go magia Celtów. I już wkrótce dała o sobie znać.
Tego dnia, jak zwykle, poszedł na spacer do parku nieopodal swojego domu. Choć przechodził tamtędy wiele razy, dopiero teraz odkrył malownicze płaskie wzgórze. I dopiero teraz wspiął się na nie. W centrum wzniesienia ułożony był krąg z głazów, a wewnątrz niego tkwił kamienny stół. Wyglądało to jak rytualny ołtarz. Przyjrzał się wielkiemu kamieniowi z bliska i odkrył wyryty tam znak. Znał go. Miał oto przed sobą znak runiczny. Postanowił dokładnie przebadać całą okolicę. I nagle, porozrzucane dookoła kamienie ożyły, ukazując swoje tajemnicze symbole. Stanisław Edut poczuł ogromną energię promieniującą w tej okolicy. A może były to tylko emocje? W każdym razie, od tamtej pory przychodził do parku z wykrywaczem metali. Jakby czuł, że to miejsce chce mu coś powiedzieć. I nie pomylił się.
reklama
W pobliżu kamiennego ołtarza wykrywacz wskazał maleńki, zaśniedziały, miedziany przedmiot. Fragment czegoś, co przypominało szkielet miniaturowej lampy naftowej. Na powierzchni znaleziska Stanisław Edut odkrył wyrytą runę GEBO. A więc musiała to być resztka celtyckiego talizmanu sprzed 2 tysięcy lat. Na podstawie elementu zrekonstruował cały przedmiot w srebrze, umieszczając wewnątrz kryształ górski. Od tej pory poświęcił się całkowicie wytwarzaniu talizmanów i amuletów, które nie tylko były piękne, ale miały niezwykłą siłę. Praca nad nimi nie ogranicza się jedynie do rzemieślniczego rękodzieła. To cały rytuał. Bez niego przedmiot nie będzie miał mocy.
O tym, jak może być wielka, przekonał się pewien kierowca TIR-ów jeżdżący często w niebezpieczne rejony Wschodu. Człowiek ten za radą przyjaciół poprosił pana Stanisława o coś, co mogłoby go strzec na bezdrożach Rosji, Ukrainy i Białorusi.
- Tylko indywidualny amulet może stworzyć wokół ciebie magiczny krąg ochronny. Chroni posiadacza przed wszelkimi zagrożeniami życia. Talizman zaś spełnia konkretne, z góry określone życzenie - pouczył go jubiler. Ale kierowca chciał kupić coś natychmiast i denerwowały go wywody Stanisława Eduta o tym, że magia amuletu nie powstaje z minuty na minutę.
- Przede wszystkim trzeba zrobić srebrny wytop - ciągnął niezrażony miną klienta rzemieślnik. - W dzień urodzin przyszłego właściciela i najlepiej w jego obecności. Jeśli nie może przybyć, powinien przynajmniej koncentrować swoje myśli wokół tego procesu.
Umawiam się na konkretną godzinę, o której będę szykował surowiec. Następnie według tablic astrologicznych ustalam znaki runiczne, które wyryję na przedmiocie. Wreszcie w ruch idą dłuta, nowiutkie. Posłużą tylko do tego jednego amuletu. Potem je niszczę, zakopuję w ziemi, by oddały jej złe energie zebrane z kruszca i kamienia. Gdy amulet jest gotowy, nie można go natychmiast powiesić na szyi czy włożyć na palec. Przez trzy dni właściciel musi oswajać swoją energię z zaklętą w przedmiocie, nosić go w dłoniach, przespać się z nim, myśleć o nim i o zadaniu, jakie ma wykonać.
- Kierowca złościł się na długie "magiczne procedury" kpił przy zakopywaniu dłut - wspomina pan Stanisław. - Wreszcie złapał amulet i szczęśliwy, że go ma, wybiegł i tyle go widziałem.
Miesiąc później opowiadał jubilerowi, że po kilku dniach wyruszył w trasę... Drugiego dnia po przekroczeniu granicy ukraińskiej nagle zaczęła go dręczyć obsesyjna myśl, że powinien się zatrzymać i... uciec. Zaraz też przypomniał sobie, że ma amulet, więc nic nie może się stać. Ale jeśli to właśnie amulet każe mi się zatrzymać? - zaczął kombinować. To jakaś niedorzeczność - łajał się w myślach.
W końcu zdecydował, że zatrzyma samochód i pójdzie na pobocze za potrzebą. Ot, żeby uzasadnić przed sobą, że to nie amulet go zmusza, lecz fizjologia. Zatrzymał ciężarówkę w zatoczce na skraju szosy i nie wiedzieć czemu odszedł od niej daleko. Po prostu coś go pchało przed siebie. Chwilę później jego samochodem targnęła eksplozja!
Pan Stanisław nie pytał o szczegóły. Kierowca też się nie palił, by mu wyjaśnić, co się stało. Miał pewnie swoje ciemne tajemnice! Ważne było, że przyszedł podziękować za uratowanie życia, już całkiem przekonany, że zawdzięcza to magicznej biżuterii. Zresztą nie on jeden. Wielu klientów pana Stanisława opowiada mu jak się sprawdzają jego amulety. I na jego oczach ludzie ci nabierają szacunku do krążących po naszej planecie energii.
- I o to właśnie chodzi - podkreśla jubiler. - Dobre i złe energie to nie tylko wytwór czyichś fantazji. One po prostu są. Wiedział o tym każdy celtycki wojownik przemywając rany deszczówką zebraną z wklęsłych kamieni i każdy gospodarz, który ratował wzdęte krowy wodą spływającą ze skał. Ich zbawienne energie przenikały do wody, czyniąc z niej lek. Pan Stanisław wykorzystuje w swej pracy właśnie to, że wszędobylskie energie napełniają swymi promieniami całe otoczenie. Najlepsze energie, pochodzące od dobrych życzeń i myśli zamyka w strukturze przetopionego metalu albo szlifowanego kamienia.
By potem mogły zbawiennie działać na ludzi. Chronić ich i czynić szczęśliwymi. Równie długo, co przy rzemieślniczym warsztacie jubiler-mag ślęczy nad starymi księgami. Bada starożytne wzory, tajemne znaki i rytuały, by je potem - niczym duszę - tchnąć w medaliony, bransoletki, pierścienie i naszyjniki. Ich działanie będzie tym silniejsze, im mocniej będą w nie wierzyli ci, którzy je noszą.
Jerzy Gracz
Fot. Iza Dajwłowska
~Ewa Anna Sobczynska
~edyta78