Wszystkiego, co wiem o życiu, nauczyły mnie ptaki – mówił w nielicznych wywiadach, których udzielił już po zdemaskowaniu. Dla tych, którzy przeczytali jego powieść, nie było to już tak niezrozumiałe jak dla przyjaciół, którym wcześniej jedynie o tym opowiadał. Nie potrafił ich przekonać słowami, więc postanowił przelać swoje przemyślenia na papier. Tak powstał „Ptasiek”, urzekająca opowieść o młodym człowieku, który ucieka od ponurej rzeczywistości, pogrążając się w bezgranicznej miłości do ptaków i marzeniach o lataniu.
„Wybudowaliśmy sobie klatkę – cywilizację, gdyż byliśmy zdolni do myślenia, a teraz musimy myśleć, ponieważ jesteśmy zamknięci w klatce. Wiem, że na zewnątrz jest świat prawdziwy; trzeba tylko wydostać się z klatki” – mówi główny bohater powieści, w którym bez trudu można dostrzec samego Whartona. Jego pragnieniem też było wydostanie się z klatki, w jakiej zamyka człowieka współczesny świat. Dlatego wyjechał z ojczystej Ameryki, nie budował domów, a jedynie gniazda, w których przelotnie osiadał – na barce w Paryżu, w tanim pensjonacie w Niemczech, w starym młynie w Burgundii.
„Ptaki nie mają w sobie zła – wyjaśniał Joannie Podolskiej, autorce jego pierwszej biografii – żyją tak, jak stworzyła je natura”. Ptaki nie zastanawiają się nad sensem życia – pisał w „Ptaśku” – i tylko my „jesteśmy stuknięci, bo nie możemy się pogodzić z tym, że rzeczy dzieją się bez najmniejszego powodu i nie mają żadnego znaczenia”. Obserwując je, poznajemy więc to, co prawdziwe i naturalne, a co zabiła w nas cywilizacja.
reklama
Albert Du Aime mógł obserwować ptaki od najmłodszych lat. Uboga, robotnicza rodzina z Filadelfii żyła skromnie, lecz w domowym budżecie zawsze udawało się wysupłać kilka centów, by spełnić prośby syna o kupno nowego kanarka. Wciąż powiększająca się ptaszarnia była jedyną rzeczą, która interesowała chłopca. Do szkoły chodził, bo musiał, uczył się kiepsko, największe problemy przyszłemu pisarzowi sprawiało… pisanie wypracowań. W wieku 12 lat zbulwersował wszystkich, oświadczając, że stracił wiarę i nie będzie więcej chodził ani do kościoła, ani do katolickiej szkoły, którą wybrali mu bogobojni rodzice. Nic nie było w stanie skruszyć jego uporu, więc w końcu został przeniesiony do placówki państwowej. Nigdy nie żałował tej decyzji. Wręcz przeciwnie, uważał, że postąpił słusznie, gdyż to właśnie od szkoły i kościoła zaczyna się tłumienie tego, co w człowieku naturalne. Dlatego własnych dzieci do nich nie posłał.
Zanim się ich doczekał, musiał jednak przejść długą i bolesną drogę. Chciał żyć wolny jak ptak, ale twardo stąpający po ziemi ojciec stolarz przekonał go, że zanim pofrunie, musi się najeść, a zanim się naje – zarobić na to. Ponieważ nie radził sobie z przedmiotami humanistycznymi, poszedł do technikum, myślał o studiach inżynierskich. Naukę przerwało mu najbardziej dramatyczne wydarzenie w jego życiu – w 1943 roku, tuż po 18. urodzinach, został powołany do wojska i wysłany na front do Europy. Dla wrażliwego, zakochanego w ptakach chłopca już sama dyscyplina wojskowa była trudna do zniesienia, a na niej się nie skończyło. Prawie przez trzy lata musiał walczyć, zabijać i patrzeć, jak ginęli niemal wszyscy jego koledzy.
To wtedy zaczął się zastanawiać nad sensem życia i pytać, dlaczego inni umierali, a jego los oszczędzał. Wiele lat później, już jako światowa sława, odpowiadał, że być może miał ocaleć, by dać świadectwo tego, czym naprawdę jest wojna. Wykonał tę misję, pisząc powieść „W księżycową jasną noc”. Był to jego protest przeciwko pokazywaniu wojny w telewizji i filmów typu „Rambo” jako wspaniałej, męskiej przygody. On ją przeżył i wiedział, że jest inaczej, że wojna to strach, obcowanie ze śmiercią i dramaty, które zmieniają porządnych ludzi w zabójców.
Sam został trzykrotnie ranny, po ostatnim urazie już nie nadawał się do walki. Trafiony odłamkiem granatu w głowę spędził kilka miesięcy w szpitalu, przeszedł skomplikowaną operację chirurgiczną i plastyczną. Lekarze zrekonstruowali mu szczękę, ale skutków uszkodzenia błędnika, objawiających się problemami z utrzymaniem równowagi i chodzeniem, nie potrafili usunąć. Otrzymał z tego powodu rentę inwalidzką. Na zawsze pozostały mu też blizny na głowie i w duszy.
Miał 22 lata i był psychicznym wrakiem. Po powrocie do domu zmagał się z zaburzeniami, które współczesna medycyna określa jako silny stres pourazowy. Dręczony koszmarnymi snami i wspomnieniami, nie mógł spać, zamknął się w sobie, odizolował od znajomych, uzależnił od leków o działaniu narkotycznym. Odzyskał spokój dopiero wtedy, gdy za radą psychologa zaczął spisywać swoje senne koszmary. Zdarzało się, że w środku nocy przez 3-4 godziny przenosił na papier przerażające wizje. Dzięki temu zdołał je oswoić i stopniowo się od nich uwalniał. Gdy stanął na nogi, zdecydował, że nie będzie inżynierem, lecz artystą, i podjął studia w akademii malarstwa. Widząc, że odzyskał równowagę psychiczną, ojciec ujawnił mu wówczas smutną rodzinną tajemnicę..
dla zalogowanych użytkowników serwisu.