Była piękna i odważna. Stanowcza, a gdy trzeba - sroga. Broniła Lwowa tak dzielnie, że bolszewicy wyznaczyli za nią nagrodę w złocie - miało go być tyle, ile ważyła. Maria Wittekówna jest jedyną kobietą-generałem w dziejach polskich sił zbrojnych.
Do konspiracji wstąpiła w 1917 roku jako osiemnastoletnia panna. Ostatnią akcję zorganizowała w grudniu 1981 roku, kiedy znalazła kryjówkę dla dokumentów NSZZ Solidarność Uniwersytetu Warszawskiego. Liczyła sobie 92 lata, kiedy 12 maja 1991 roku prezydent Lech Wałęsa awansował ją do stopnia generała. Niestety, wokół jej osoby przez długie lata panowała zmowa milczenia. Po jej śmierci londyński "Dziennik Polski" zamieścił nekrolog: "W sobotnie popołudnie 19 kwietnia 1997 roku, w klasztorze sióstr szarytek na warszawskim Powiślu zmarła jedna z najdzielniejszych kobiet Rzeczypospolitej - Maria Wittekówna. Odznaczona dwukrotnie Orderem Virtuti Militari oraz Krzyżem Walecznych, pozostanie w historii Polski jako generał brygady. Dla podwładnych była Panią Marią - Komendantką."
- Pieśń o komendantce zaczynającą się od słów "Na polanie dogasa ognisko" śpiewałyśmy przed wojną przy obozowych ogniskach i podczas okupacji. Zawsze dodawała nam odwagi i siły do walki. Komuna nie pozwalała po wojnie odtwarzać tej pieśni. Nie było jej w żadnych śpiewnikach - wspomina Janina Sikorska. Maria nigdy nie założyła rodziny. Żołnierze konspiracji opowiadali, że jako studentka była narzeczoną Leopolda Lisa-Kuli. W rozmowie ze mną - 80 lat po tamtych zdarzeniach - potwierdza to Bożena Tazbir-Tomaszewska, która przez wiele lat współpracowała z Marią Wittekówną w Komisji Historii Kobiet w Walce o Niepodległość. - A były to czasy - wspomina - kiedy kobiety dochowywały dozgonnej wierności nie tylko poległym mężom, ale i narzeczonym.
Dzieje miłości
Czy po latach bez mała osiemdziesięciu można odtworzyć dzieje historii miłosnej z początku XX wieku? Uczucia, które połączyło dwoje ludzi niezwykle urodziwych, szlachetnych i odważnych, i które trwało aż po grób... W Archiwum Akt Nowych znalazłam pamiętnik Marii Wittekówny, a właściwie jego szkic. Na regularne pisanie nie miała czasu, choć obiecywała sobie, że kiedyś znajdzie wolne godziny, by uwiecznić na papierze to, co z takim ukochaniem i zadowoleniem robiła. Ojciec Marii pochodził z łomżyńskiego, z chłopów i zaangażowany był po uszy w działalność Polskiej Partii Socjalistycznej. Wsypa zmusiła go do wyjazdu na Podole. Jakiś czas potem śladami ojca podążyła rodzina. Kartki pamiętnika przenoszą nas w początki minionego wieku, do Kijowa.
reklama
Jest rok 1914, wybucha I wojna światowa. Maria, uczennica niemieckiego gimnazjum, szyje na lekcjach robót bieliznę dla Niemców w rosyjskiej niewoli. Nie zapomina, że jest Polką - uczęszcza na tajne komplety, gdzie poznaje polskie książki, polską historię. Uczy się na pamięć Roty, poezji z 1863 roku, a pod klapą fartuszka nosi biało-czerwoną kokardę. Jeszcze nie wie o istnieniu Polskiej Organizacji Wojskowej, o Piłsudskim i legionistach. Pensjonarki z niemieckiego gimnazjum nosiły rannym do szpitala bułki. Jeden z młodych pacjentów, Polak - porucznik służący w niemieckim wojsku - poprosił, by mu któraś napisała list po polsku. Maria zgodziła się pisać pod dyktando i wtedy po raz pierwszy w życiu usłyszała słowa: "legionista" i "Piłsudski". Kilka dni potem udała się po raz drugi do szpitala, ale już bez towarzystwa koleżanek. Na moje zapytanie, czy mogłabym zapisać się do Polskiej Organizacji Wojskowej, odpowiedział, że naturalnie i dał mi adres, gdzie mogę zgłosić się do zapisania się, podając hasło - czytam w pamiętniku.
Hasło miało skutek magiczny. Zapisano Marię, nie pytając o nic, pod pseudonimem "Szaniecki", naprędce przez nią podanym. Całą swoją istotą weszłam do POW - wspomina. W tym samym 1918 roku zdała maturę i zapisała się na Wydział Matematyczny Uniwersytetu Kijowskiego. Była pierwszą kobietą na tej dotychczas męskiej uczelni. Tak naprawdę studia nie interesowały jej zbytnio, stanowiły tylko przykrywkę dla pracy konspiracyjnej.
Wreszcie znajduję zdanie: Do organizacji wstąpiłam za Lisa. Tylko tyle. Ani słowa więcej. Czy był przystojny, albo odważny? Ani śladu wynurzeń pensjonarki, która pokochała od pierwszego wejrzenia i na całe życie. Za to dowiadujemy się, że uczęszczała na kurs podoficerski, na którym gorliwie studiowała naukę o broni, terenoznawstwo, organizację armii zaborczych.
Ta oszczędność w słowach nie może dziwić. Od najmłodszych lat działała Maria w konspiracji, była "urodzoną konspiratorką" i taką pozostała do końca swoich dni. O tym, co się działo na Ukrainie w 1918 roku, kiedy to Lis-Kula został mianowany Komendantem POW, dowiem się z innych źródeł. A zaczęło dziać się wiele...
Pierwszy z wielkich Lis-Kula z właściwą sobie energią zabrał się do pracy i wkrótce pozyskał ogromne rzesze sympatyków, zwłaszcza wśród młodzieży. Stworzone przez niego liczne, doskonale wyszkolone oddziały dywersyjne, nękały wroga na ogromnym obszarze, aż po Krym. Zorganizował sprawną sieć wywiadowczą, poutykał swoich peowiaków w organizacjach bolszewickich, w urzędach, komendanturach niemieckich oraz ukraińskich. Wszędzie miał agentów, także przy dowództwach wojsk koalicyjnych. Jego kurierkami były głównie kobiety.
Zajmowały się nie tylko kolportażem, ale i służbą wywiadowczą. Jedną z nich była właśnie Maria Wittekówna Po latach napisze w pamiętniku: Miałam również dzięki mej funkcji możność kilkakrotnego zetknięcia się z Komendantem Lisem-Kulą, co było rzeczą niezwykle trudną, gdyż jego trzeba było szczególnie pieczołowicie ochraniać i ukrywać.
Ogólna sympatia i cześć, jaką żywiły wszystkie niewiasty do Komendanta Lisa-Kuli była przyczyną, że otrzymanie od niego jakiegoś polecenia i możność spełnienia go były dla nas nie pracą, a wielką nagrodą za nią. Toteż jego kategoryczna odmowa wzięcia nas, przynajmniej jako sanitariuszek, do zmobilizowanego przez niego oddziału była dla nas nie lada ciosem - a żeśmy go bez szemrania przyjęły, to świadczyło o niemałej rutynie i uwojskowieniu tego cywilnego jednak towarzystwa, jakim był żeński oddział POW. Wieść o jego śmierci podcięła nam skrzydła. Robota zamarła. Na tym szkic pamiętnika się urywa.
Przed II wojną dzieci szkolne śpiewały o nim piosenkę. Podobno do dziś śpiewają ją wierni w niektórych kościołach rzeszowskich: Otwórzcie złotą księgę, gdzie bohaterów spis. Na czele w niej widnieje Pułkownik Kula-Lis. Mówiono, że wśród pierwszych, wielkich żołnierzy najpierwszym był on. Ze zdjęcia w niewielkiej książeczce o nim Juliusza Kadena-Bandrowskiego, wydanej przed wojną, spogląda młody przystojny mężczyzna. Cery smukłej, o blasku niebieskiego oka miękkim, lecz nieustraszonym pod cienkiemi łukami brwi, o ustach małych, pięknych, zwięzłem obdarzonych słowem - napisał autor.
Urodził się 5 listopada 1896 roku, w Kosinie na Rzeszowszczyźnie. Matka, z domu Czajkowska, wywodziła się z tych samych Czajkowskich, co Michał - porucznik jazdy wołyńskiej, który zasłynął później jako Sadyk-Pasza. Został atamanem króla i Rzeczypospolitej Polskiej w siedzibie sułtana, sprzymierzeńca Polski. W Kosinie uczęszczał Lis-Kula do szkoły, w Rzeszowie - do gimnazjum. Tam też w 1912 roku wstąpił do Strzelca i przybrał pseudonim Lis.
Odtąd jeden cel mu przyświecał, dla jednej sprawy żył: żeby Polska odzyskała niepodległość. Był jednym z najświetniejszych żołnierzy Józefa Piłsudskiego. Melchior Wańkowicz tak o nim pisze: W osobie Lisa-Kuli otrzymaliśmy dowódcę, którego nie waham się nazwać genialnym, w ścisłym tego słowa znaczeniu. Lis miał najwyższy przymiot dowódcy, podbijał osobiście każdego, a przy tym robił wszystko radośnie. Pułkownik, późniejszy generał, Kazimierz Sosnkowski, podziwiał go za dojrzałość rozumowania, trafne ujęcie wielu zawiłych zagadnień tamtego okresu.
Lis-Kula walczył wszędzie tam, gdzie toczyły się walki o wolność Polski. Dzisiaj nazwy tych miejscowości mówią niewiele, być może nie ma już ich na mapie: Krzywopłoty, Ludowo, Wszachowo, Sobieszyce, Kukle, Podhajce, Kostiuchnówka i Stochód. Wcielony do wojska austriackiego bił się na froncie włoskim. Przez połowę Rosji przedzierał się w różnych przebraniach do Bobrujska, do stacjonujących tam polskich oddziałów gen. Dowbór-Muśnickiego.
W roku 1918 mianowany zostaje komendantem naczelnym POW na Ukrainę. Ma zaledwie 22 lata. Wtedy to Maria Wittekówna wstępuje do organizacji... W ciągu niespełna dwóch miesięcy POW wysadziła 27 mostów kolejowych, kilka składów broni i materiałów wybuchowych oraz zorganizowała parę powstań chłopskich. Stworzone przez Lisa-Kulę liczne, doskonale wyszkolone oddziały dywersyjne nękały wroga. Działały sprawna sieć wywiadowcza i doskonała łączność.
Śmierć pod Torczynem W nielicznych publikacjach, które przetrwały do dziś, niewiele wzmianek na temat życia osobistego naszego bohatera. Odnajduję jednak zdanie: Po wycofaniu jego żołnierzy z frontu na wypoczynek, Lis bierze 4 dni urlopu, aby oświadczyć się swojej wybrance i zobaczyć z rodziną. Czy wybranka przyjęła oświadczyny? Pewnie tak. Która by odrzuciła takiego chłopaka? Pięknego, tryskającego radością młodzieńca, a na dodatek oficera wielkich nadziei. Zanim Lis powróci do oddziału, wpadnie do Warszawy, by zameldować się komendantowi Piłsudskiemu. Potem wróci na front, po śmierć. Zginął 7 marca 1919 roku na froncie wołyńskim, pod Torczynem.
Miał zaledwie 23 lata... Juliusz Kaden-Bandrowski tak o tym pisze: Broczącego obficie krwią przenieśli swego dowódcę wierni żołnierze, wśród ciągłej walki, rozgłośnych salw i wichru i srogiej ciemności do miejsca opatrunkowego. Tu udzielono Lisowi pomocy lekarskiej. Major Lis-Kula, którego akurat w tym czasie Wódz Naczelny w Warszawie podpułkownikiem mianował - major Lis-Kula nie wiedział, że umiera. Pragnął żyć, mocował się ze śmiercią... Wieść o jego śmierci podcięła nam skrzydła - słowa kończące pamiętnik Marii Wittekówny, krążą mi po głowie.
Co robiła potem?... Wiemy już, że walczyła w obronie Lwowa i że bolszewicy wyznaczyli nagrodę za nią, tyle złota, ile ważyła... Pod koniec 1919 roku wróciła do Warszawy. W II Rzeczypospolitej Maria Wittekówna zostaje komendantką naczelną Przysposobienia Wojskowego Kobiet. Wychowuje tysiące młodych kobiet w miłości do Ojczyzny. Wierzyła, że w razie zagrożenia staną one do służby w jej obronie. Powinny więc być przygotowane do tego w czasie pokoju. Organizacja oparta na regulaminach wojskowych, w razie potrzeby łatwo mogła być przekształcona w formację wojskową.
W 1939 roku miała już własne zgrupowanie przy wszystkich powiatowych komendach Przysposobienia Wojskowego. Według programu przygotowanego przez Marię Wittek, przeszkolonych zostało prawie 700 tysięcy kobiet.W pierwszych dniach II wojny Maria bierze udział w obronie Lwowa... Potem wraca do Warszawy i zostaje szefową Wojskowej Służby Kobiet w Komendzie Głównej Związku Walki Zbrojnej, a następnie Armii Krajowej.
Jej podopieczne walczą nie tylko w kraju, ale wszędzie tam, gdzie rzucają je losy wojny. Trwały w służbie i w walce przez wszystkie lata okupacji i wojny mimo ciężkich strat. Stawiły się, były i służbę pełniły ofiarnie i dobrze - wspominała pani Maria po latach w wywiadzie prasowym. Za uczestnictwo w Powstaniu Warszawskim przyznano Jej, ponownie, Krzyż Virtuti Militari V klasy. Po wojnie objęła stanowisko szefa Wydziału Kobiecego Komendy Głównej Powszechnej Organizacji "Służba Polsce". Na krótko. W 1949 roku została aresztowana. Siedziałam od marca do sierpnia 1949 roku. Pytano mnie głównie o AK, o Kijów tylko w celach organizacyjnych. Pytano, z kim byłam w AK.
Ja na to mówię: Macie cały skład, wszyscy, co tu są. Mnie tak nauczono - nic nie pamiętać. AK rozwiązane, powiedzieli, przysięga nie obowiązuje. Ja na to: zwolnili z Armii, ale nie zwolnili z przysięgi - tak wspominała u schyłku życia tamten tragiczny czas. Po wyjściu na wolność pracowała aż do emerytury w kiosku Ruchu. Mieszkała u sióstr urszulanek na Wiślanej. Szkoda że nazwisko Leopolda Lisa-Kuli wymazane zostało z podręczników historii, tak samo, jak i nazwisko jego narzeczonej Marii Wittekówny.
Barbara Jagiełło
dla zalogowanych użytkowników serwisu.