Dlaczego krowy mleka nie dają?
Po powrocie do Warszawy spotkałam koleżankę, która przed kilku laty wyjechała na stałe do Danii. Tam podjęła nowe studia na uniwersytecie w Kopenhadze, na wydziale etnografii. Do Polski przyjechała szukać materiałów do pracy doktorskiej na temat wróżb i czarów w Europie Wschodniej.Wykonała w Warszawie ogromną pracę dokumentacyjną - sprawdziła w Bibliotece Narodowej wszystkie publikacje dotyczące czarów i czarownic w prasie polskiej od początku naszego wieku. Efekty przeszły wszelkie moje oczekiwania. Okazało się, że procesy o czary odbywały się w Polsce aż do wybuchu II wojny światowej, a samosądy nad lokalnymi czarownicami zdarzały się jesz-cze w latach pięćdziesiątych i nawet sześćdziesiątych. Kobiety palono, kamienowano, topiono w studni. Najwięcej tropów prowadziło do znanej mi już Puszczy Zielonej, a także Białej, Piskiej i na Kielecczyznę.
Postanowiłyśmy wspólnie wyruszyć w podróż - najpierw na Kurpie, a potem na kilka dni w okolice Ostrowca Świętokrzyskiego. W okolicach Przasnysza trafiłyśmy na czarownicę opisaną w jednym z tygodników rolniczych. A było to tak. W PGR pracował pijak i złodziejaszek, którego w końcu wywalono z roboty. Nieszczęście chciało, że był rodzonym bratem czarownicy.
Tego dnia, w którym dostał wymówienie, wszystkie (a było ich 180) krowy w PGR przestały dawać mleko. Trwało to kilka dni i groziło zawaleniem planu produkcji nabiału. Kierownictwo PGR i miejscowe władze nie miały najmniejszych wątpliwości, czyja to sprawka. Do czarownicy udała się delegacja miejscowych władz z prośbą o zdjęcie uroku. - Brat wróci do pracy, krowy będą dawać mleko - postawiła warunek wiedźma. Władze się ugięły i braciszka traktorzystę zatrudniono ponownie, usuwając kompromitujące dokumenty. Następnego dnia rankiem krowy trysnęły mlekiem...
Podobną historię opowiedział miejscowy proboszcz:
- Jeden z parafian bardzo się z miejscową czarownicą nie lubił. Któregoś dnia ją obraził i wtedy ona rzuciła na niego urok powodujący bezwład w nogach. Przeleżał chłopina prawie pół roku w łóżku, nie pomogli lekarze specjaliści. Wreszcie żona przyszła na plebanię prosić księdza o pomoc. Ksiądz kazał w niedzielę na sumę chłopa do kościoła przywieźć. Sam się do czarownicy pofatygował i jakoś ją namówił, aby przyszła do kościoła i głośno podczas sumy powiedziała, że w obliczu Boga wszystko temu człowiekowi odpuszcza i o wybaczenie prosi. W tę niedzielę do kościoła cała wieś przyszła pokajanie czarownicy zobaczyć.
Kiedy wiedźma głośno swoje przeprosiny wypowiedziała, stał się cud i chory wstał z fotela o własnych siłach. Zwrócił się do czarownicy mówiąc, że żalu już nie ma i jej też wybacza. I dobrze się skończyło, bo miłość jest silniejsza niż czary. Nie zawsze jednak historie kończą się szczęśliwie. W sąsiedniej wiosce pokazano nam zgliszcza chałupy, w której złą czarownicę spalono.
* * *
Wszystko to działo się w połowie lat osiemdziesiątych. Moja przyjaciółka napisała swoją rozprawę naukową, ja filmu dokumentalnego nie zrobiłam. Rozmawiałam w wielu redakcjach i wytwórniach, po wstępnym zainteresowaniu tematem wszyscy wycofywali się z realizacji. Udało mi się nakręcić trochę tzw. uciekających zdjęć filmowych, ale z telewizyjnego archiwum zginęły taśmy. Podobny los spotkał nagrania magnetofonowe. Zostały mi tylko notatki i pamięć. Może to same czarownice tak strzegą swoich tajemnic? Nie wiem. Nadal jednak interesuje mnie ten temat i chciałabym do niego wrócić. Jeśli ktoś z Czytelników "Wróżki" wie coś o żyjących jeszcze dzisiaj czarownicach, proszę o informacje.
Beata Postnikoff
dla zalogowanych użytkowników serwisu.