Wygląda, jakby Stwórca zatrzymał się w pół słowa i pozostawił tę górę niedokończoną. W labiryntach jej jaskiń Święty Piotr ukrył figurę Czarnej Madonny, a najdzielniejszy z Rycerzy Okrągłego Stołu odnalazł Świętego Graala. Dziś każdego dnia docierają tu setki ludzi w poszukiwaniu zdrowia, szczęścia, miłości. I znajdują, jeśli tylko potrafią uwierzyć.
Góra wyrasta na wysokość półtora tysiąca metrów w połowie drogi między Pirenejami a Morzem Śródziemnym, niczym monstrualny skalny las przytulonych do siebie drzew. Przed dwoma tysiącami lat nie było tu ani wielkich miast, ani autostrady do Barcelony. Tylko trawiaste pustkowie i piaszczyste drogi, na których wędrowiec walczył ze zmęczeniem i kurzem.
Gardło wyschnięte na wiór nie pozwalało złapać oddechu. Wędrowiec szedł już od tylu dni, że nie był w stanie nawet szeptać modlitwy. Otulona mgłami góra wydała mu się być studnią na pustyni. - Dzięki ci Panie - podniósł oczy ku niebu, kiedy już dowlókł się do cienistej doliny i kiedy zanurzył dłonie w strumieniu - dzięki ci Panie, który otwierasz źródła na ścieżkach pielgrzyma. Mgła była tak gęsta, że kiedy już zaczął się wspinać, nie widział, jak za plecami otwiera mu się czeluść. Zatrzymał się dopiero, kiedy stanął na wielkiej skalnej półce, przed wejściem do jaskini. - Tak... - uśmiechnął się - to będzie dobre miejsce.
Wszedł do wnętrza i na wielkim głazie ustawił ostrożnie drewnianą rzeźbę: kobieta trzymająca na kolanach roześmiane dziecko. Rybak z dalekiej Galilei ukląkł i pochylił głowę. Wiedział, że wkrótce odejdzie do Rzymu. I że nie powróci już stamtąd żywy. Zwał się Piotr, czyli Skała. Dziś powiedzielibyśmy święty Piotr.
Kryjówka Czarnej Madonny
W VIII wieku potop arabskich wojowników pustoszył Katalonię. Arabowie lękali się jednak tajemniczej góry. Wiedzieli, że mieszkają tam chrześcijanie - eremici. Ale jaki jest sens łupić pustelników? Pozostawiono ich w spokoju. A jaskinię Madonny skryła mgła. O jej kryjówce nie wiedział nikt aż do wiosny 881 roku.
Pasterze z podgórskich łąk sądzili najpierw, że silne światło, które widać było każdej nocy w połowie wysokości Montserrat, to po prostu wielkie ognisko. Ale blask był olśniewająco biały, a nie pomarańczowożółty. Kilku śmiałków wspięło się, żeby sprawdzić, co tam płonie. - Nie był to ogień, czcigodny panie, nie ogień - mówili jeden przez drugiego, mnąc w dłoniach czapki i bojąc się podnieść oczy na chmurne oblicze młodego biskupa Gondemara z Vic.
reklama
- To było światło z nieba, słyszeliśmy też muzykę Aniołów. To cud, panie! Biskup był człowiekiem znudzonym codziennymi obowiązkami. Marzył o rycerskich przygodach, oczywiście pod warunkiem, że nie będą zbyt niebezpieczne. Poruszony opowieścią o cudownym świetle, postanowił zbadać rzecz na miejscu. Nie było łatwo odnaleźć drogę pośród pionowych ścian Montserrat i nie było łatwo wielmoży piąć się w górę kamienistą ścieżyną. Ale było warto. Biskup zobaczył światło. I usłyszał muzykę. Nie tylko on, ale wszyscy, którym kazał ze sobą podążyć.
- To z jaskini, panie - pastuszek, który służył za przewodnika, nieśmiało wyciągnął ramię w kierunku północy - dalej nie poszliśmy. Biskup odmówił modlitwę i pobłogosławił swój orszak.
- Z Bogiem, panowie - skinął dłonią. Weszli. Muzyka w jednej chwili ucichła. Światło sączyło się z góry, choć nie było w sklepieniu jaskini żadnej, najdrobniejszej nawet szczeliny. Nie było tam też pochodni ani łuczywa. Rzeźba stała na kamieniu tak, jak ustawił ją święty Piotr. Biskup rozpoznał legendarną figurę, o której opowieści słyszał każdy Katalończyk.
- Mam ja dla Ciebie, Pani, godniejsze miejsce od tej pieczary - wyciągnął ramię - katedra Vic czeka. Ale ona pozostała niewzruszona, najwyraźniej nie chciała. Mężczyzna nie zdołał nawet poruszyć figury. Mimo że drewniana i delikatna, ani drgnęła. Biskup pokiwał głową w zamyśleniu. - Skoro tak, wybudujemy bazylikę ponad Tobą - zadecydował. I tak się stało. Najpierw wzniesiono małą kapliczkę, potem rozrosła się w bazylikę i klasztor.
Figura Madonny, którą święty Piotr przyniósł do Hiszpanii, zwana niegdyś Jerosolimitaną, a dziś Morenettą, to wedle tradycji dzieło Łukasza Ewangelisty. Naukowcy spierają się, czy jest staroegipską figurą przedstawiającą Izydę i siedzącego na jej kolanach Setha, czy też - jak wskazują badania wykonane za pomocą węgla C14 - powstała ona dopiero w XII wieku. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest dla Hiszpanii tym, czym Matka Boska Częstochowska dla Polski. Trudno ocenić, kto ma rację, ponieważ hipotezy wzajemnie się wykluczają. Niektóre źródła historyczne twierdzą, że święty Piotr zostawił Madonnę Kościołowi w Barcelonie, a w górach ukryta została dopiero w roku 717 w czasie najazdu Maurów. Ale jak pogodzić badania wykonane za pomocą próby węgla z potwierdzonymi historycznie relacjami o cudownym odszukaniu rzeźby przez biskupa Vic w roku 881?
Benedyktyńscy skryptorzy, którzy przepisywali w klasztorze na Montserrat cenne woluminy, byli artystami. Nie tylko dlatego, że potrafili swoje rękopisy ilustrować niezwykłymi miniaturami, ale także dlatego, że nie umieli powstrzymać naturalnej potrzeby ubarwiania historii, jakie przepisywali. I chyba właśnie dlatego Montserrat odegrało kluczową rolę w jednym z najważniejszych średniowiecznych mitów - opowieści o poszukiwaniu Świętego Graala.
Rycerz o sercu niepokalanym Romantycy kochali się w średniowiecznych mitach. Któregoś jesiennego dnia u stóp Montserrat stanął Ryszard Wagner. Ujrzał klasztor uczepiony skał nad nieprawdopodobnie stromą czeluścią. Kilka miesięcy później Wagner odmalował go w swojej najlepszej operze - "Parsifalu". Klasztor zmienił się w operze w cudowny zamek, który dojrzeć może jedynie rycerz o niepokalanym sercu, rycerz, który nie zna lęku, ani zdrady, ani kobiety.
To Parsifal z Walii, najmłodszy z rycerzy Okrągłego Stołu, dostąpił godności odnalezienia Graala, kielicha Krwi Chrystusowej. Parsifal dotarł daleko - przez morze, przez Pireneje, przez pustkowia Katalonii. I któregoś dnia trafił do tego zaklętego miejsca. Zobaczył zamek, który zobaczyć mógł tylko on, bo odnaleźć zamek było jego przeznaczeniem.
Jak to się stało, że Graal trafił do Montserrat? Tkwią w tej historii zapewne echa podróży świętego Piotra. Graal był misą, w której Jezus zamienił wino w krew, zanim powiedział "to czyńcie na moją pamiątkę". Starochrześcijańskie legendy mówią, że w więzieniu odwiedził Mesjasza Józef z Arymatei.
Wówczas otrzymał naczynie. Następnego dnia, kiedy żołnierz przebił włócznią bok Jezusa, wypłynęły krew i woda. Józef nie pozwolił, żeby krew upadła w popiół Golgoty. Graal ją pochłonął. Od tej pory, każdy, kto z niego pił, miał żyć wiecznie i nigdy nie znać głodu, zdrady czy braku miłości. Graal to źródło wody żywej. Józef, według podań, miał ukryć naczynie w niewidzialnym zaklętym zamku wykutym na kształt kościoła w zboczu górskim. Dziś w Montserrat Graal żyje tylko w opowieściach tutejszych gawędziarzy. Ale kto wie, czy muzyka, jaką słyszał Parsifal, nie była tą samą, którą usłyszał biskup z Vic, kiedy odkrył Czarną Madonnę?
Nie tylko legendy Po krótkiej przejażdżce pociągiem z centrum Barcelony można przesiąść się do kolejki linowej i wjechać nią - po niewyobrażalnie stromym zboczu - na sam szczyt góry. Widok rozpościerający się z okien kolejki potrafi zmrozić krew w żyłach. I daje pojęcie o tym, jakim błogosławieństwem jest wspinaczka wśród życzliwych mgieł.
Montserrat to nie tylko legendy. To cud powszedni. Pielgrzymi, którzy docierają tutaj z wiarą w sercu, odzyskują zdrowie, porzucają kule i wózki inwalidzkie, odnajdują spokój i łaskę przebaczenia. Przybywają tu młode małżeństwa po błogosławieństwo nieprzemijającej miłości, a zwłaszcza kobiety, które pragną zostać matkami.
Na Półwyspie słynniejsze od Montserrat są tylko Fatima i Santiago de Compostella. Dziś Figuerra Mareneta stoi nad głównym ołtarzem bazyliki. Ukryto ją za pancerną, półokrągłą szybą, w której wycięto otwór, tak że prawa ręka Madonny wysunięta jest na zewnątrz. Przyjmuje modlitwy tysięcy pielgrzymów, czekających w kilkugodzinnej kolejce, żeby pocałować jej rękę, a potem zapalić świecę w jednym z przyklasztornych korytarzy.
Kiedyś jedną z nich zapalił okrutny wojownik Ignatius Loyola. Przybył tu pełen pychy, ale coś kazało mu ugiąć kolana i pozostać tak przez całą noc. Kiedy powstał, złamał swój miecz i przywdział mniszy habit. Wkrótce potem założył zakon jezuitów. Kilka wieków później Goethe napisał: "nigdzie indziej poza własnym Montserrat nie znajdzie człowiek spokoju ani szczęścia". Miał rację.
tekst i fot.: Grzegorz Kapla
Historia wzgórza W Montserrat benedyktyni osiedlili się już w X wieku. Wówczas wzniesiono tam pierwszą kaplicę, którą później wielokrotnie przebudowywano. W roku 1409 Montserrat ogłoszono niezależnym księstwem Marii Panny, a w 1410 roku papież Benedykt XIII Luna powołał tam do istnienia klasztor. Bazylika, którą można oglądać dzisiaj, zbudowana została w ciągu następnych dziesięcioleci.
Przypowieść o Królu Arturze Rycerzy jest dwunastu. Każdy z nich ma przy Okrągłym Stole jeden głos. Przypowieść ta jest w pewnym sensie mitem o demokracji i równości. Królestwo Artura upadło przez kobiecą wiarołomność. Najbliższy przyjaciel odebrał królowi miłość jego żony - Ginewry. Żeby przywrócić szczęście i ład, potrzebny był Graal. Mógł go dotknąć tylko rycerz o sercu niepokalanym pożądaniem. Parsifal odnalazł Graala, a wraz z nim klucz do wiecznego życia. Cóż jednak warta jest wieczność w samotności?
dla zalogowanych użytkowników serwisu.