Ciało Iwonki stopniowo zamieniało się w kość. Wyglądało, jak pokryte białawymi bliznami. - To twardzina prostolinijna - orzekli lekarze. - Jesteśmy bezradni.
Od maja ubiegłego roku Walentyna Sazontiewa, bioterapeutka, usiłuje wyciągnąć dziewczynkę z choroby. Efekty już są widoczne. Ciało dziecka powoli odzyskuje dawną miękkość i barwę. Palce u rąk, do niedawna sztywne i powykręcane, teraz są miękkie i giętkie. Jeszcze rok temu pójście dziewczynki do "zerówki" stało pod znakiem zapytania. Teraz Iwonka pisze i rysuje, a lada moment rozpocznie naukę w pierwszej klasie.
Rozmowa z chorym ciałem
W grudniu 1998 roku jestem świadkiem kolejnej wizyty Iwonki u Walentyny Sazontiewej. Zabieg trwa godzinę. Terapeutka delikatnie ugniata nóżkę dziecka, przesuwając palce od pachwiny do kolana. Zarazem robi coś na pozór zdumiewającego: "przemawia" do nogi.
Rozmowa z chorym organem to jedna z metod pracy Walentyny. - Ciało musi czuć, że chcę je przywrócić do życia. Dlatego proszę każdą tkankę, każdą kostkę, każdy nerw, aby wyzdrowiały - wyjaśnia. Rozmawiając z nimi, Walentyna zamyka oczy i dokładnie je sobie wyobraża. Dzięki temu zbawienna energia jej słów przenika do wszystkich komórek.
- Muszę dobrze znać budowę komórki, aby ją sobie wyobrazić i móc z nią gadać - tłumaczy dalej Sazontiewa. - Tak samo z chorobą: żeby leczyć, najpierw muszę ją poznać. Sięgam więc do literatury medycznej, wypytuję lekarzy.
Sazontiewa pogłębia wiedzę medyczną, odkąd osiem lat temu przeszła na emeryturę. Wówczas postanowiła profesjonalnie zająć się bioterapią.
Zdolności bioterapeutyczne Walentyny objawiły się jednak przypadkowo. Pierwszą jej pacjentką była... marksistka z miejskiego komitetu partii. Kobieta miała wygłosić referat na ważnej konferencji. Tymczasem koszmarnie rozbolała ją głowa. Ponieważ wszystko odbywało się na uniwersytecie w Uljanowsku, ktoś wpadł na pomysł, by poprosić o pomoc Sazontiewą. Już wcześniej rozeszły się słuchy, że ma ona zadatki na bioterapeutkę.
- Leczcie - nakazała działaczka, wpadając do pokoju Walentyny. - Nie umiem - odpowiedziała ta znad książek. - Umiecie, umiecie, leczcie! Walentyna, chcąc nie chcąc, zakręciła więc parę razy rękami nad bolącą głową, tak, jak bioterapeuci pokazywani w telewizji. Ból ustąpił.
Rosyjskie ministerstwo zdrowia przyznało Sazontiewej certyfikat uprawniający do wykonywania zawodu. Ma również błogosławieństwo pewnego dostojnika kościoła prawosławnego. |
Oczami wyobraźni
Oprócz różnych sposobów masowania i rozmowy z chorym ciałem, jedną z metod terapeutycznych Sazontiewej jest wizualizacja. Aby wyjaśnić, na czym polega i czemu służy ta metoda, Walentyna pokazuje kartotekę jednego z pacjentów. Roman zjawił się u niej rok temu. Po wieloletnim leczeniu raka i pięciu operacjach czekały go następne.
Kartoteka składa się z kilku obrazków, narysowanych z dziecięcą prostotą. Na pierwszym widać sylwetkę otoczoną postrzępioną linią. Tam, gdzie niedomaga jakiś organ, linia wcina się w ciało. Obrazuje to przepływ energii między organizmem a otoczeniem. Chore tkanki pobierają jej więcej, stąd wgłębienie na rysunku. Walentyna widzi to wszystko oczami wyobraźni, a potem swoje wizje przenosi na papier. Ten sposób wglądu w ludzki organizm wymyśliła na... jachcie.
Obserwując, jak barograf rejestruje na papierze zmiany ciśnienia atmosferycznego, postanowiła podobnie rejestrować zaburzenia przepływu energii u człowieka. Każde spotkanie z pacjentem to nowa wizualizacja. Dzięki niej jak na dłoni widzi postępy swojej terapii, wie, co się zmieniło od poprzedniej wizyty, na które części ciała powinna akurat zadziałać.
Wąż, czyli nowotwór
Na jednej ze stron kartoteki Romana narysowany jest wąż. Ten gad w wizjach Walentyny symbolizuje chorobę nowotworową. Nie bez powodu więc znalazł się w kartotece tego pacjenta. Na kolejnej kartce: różne organy wewnętrzne i miotła. To znaczy, że należało je oczyścić ze złej energii. Następny rysunek przedstawia chmurę z wpisanym w nią, okolonym gęstymi rzęsami, okiem. To odpowiedź na pytanie, dlaczego Roman zachorował. Otóż w dniu awarii reaktora w Czarnobylu przez wiele godzin naprawiał dach domku letniskowego. Podczas jednej z wizyt Romana terapeutce ukazał się odjeżdżający pociąg i sylwetka mężczyzny ześlizgującego się z wysokiej góry, na szczycie której stoi postać w obszernej sukni. Dla Walentyny znaczenie tych wizji jest oczywiste.
- To śmierć go od siebie odpędziła - wyjaśnia. Po ostatnim spotkaniu z Walentyną Roman pojechał do kliniki na zaplanowaną wcześniej operację. Jednak lekarze stwierdzili poprawę. Od tamtej pory zabieg odkładano już trzy razy.
To właśnie możliwości wizualizacyjne Walentyny zadecydowały o zatrudnieniu jej w poznańskim Centrum Rozwoju Osobowości "Aura". Irena Galińska, szefowa "Aury",wiele słyszała o Sazontiewej i chciała ją poznać. Pojechała więc do Gdańska, gdzie bioterapeutka prowadziła szkolenie dla lekarzy. Galińska weszła do sali, nieświadoma, że trwają zajęcia. Walentyna zmierzyła ją wzrokiem i powiedziała: - A oto pani po dwukrotnym, ciężkim urazie głowy. I proszę, w jakiej jest dobrej formie.
Irenę Galińską kompletnie "zamurowało". Bo istotnie, pierwszego urazu głowy doznała w dzieciństwie, gdy upadła na lód. Drugiego, bardzo poważnego, niedawno, w wypadku samochodowym.
- Ona widzi w człowieku wszystko - twierdzi z pełnym przekonaniem.
Przede wszystkim duchowość
Walentyna Sazontiewa ma znakomite wyniki w leczeniu wielu schorzeń. Na przykład bezpłodności. Po świecie chodzi już całkiem spora gromadka "jej" dzieci.
- Uchroniłam wiele kobiet od cesarskiego cięcia - opowiada. - Pamiętam pewną pacjentkę z Uljanowska, którą bardzo długo leczyłam z bezpłodności. Już w ciąży, dwa razy dostała ataku wyrostka robaczkowego. Zamiast na chirurgię, przyjeżdżała do mnie... Urodziła zdrowe dziecko, które chowa się doskonale.
Specjalnością Walentyny są też porażenia mózgowe. Zdarzało się już, że dzieci, które wnoszono do jej gabinetu, wychodziły z niego o własnych siłach. Taki przypadek miał miejsce ostatnio. Na zabieg przywieziono dwuletniego chłopca z bezwładnymi nóżkami. Gdy Walentyna obudziła go z terapeutycznego snu, powiedział: - O, kwiat!, wskazując na stojącą na podłodze "gwiazdę betlejemską". A potem wstał i... podreptał w stronę doniczki.
Z kolei Bartek z Zielonej Góry urodził się z nogami skręconymi na plecach. W księdze, do której wpisują się pacjenci, jego mama zanotowała: "Synek mówi, że kocha kozetkę, bo gdy na niej leży, a ręce pani Walentyny dotykają go, to płynie morze, woda i dzieją się rzeczy, które trudno wytłumaczyć." O cieple rąk Walentyny Sazontiewej i metodach jej pracy opowiadają także osoby, które skończyły u niej kurs bioterapii.
- Brałam udział w wielu szkoleniach - opowiada Eliza, numerolog i bioterapeutka z dużym stażem - ale na kursie Walentyny naprawdę jest inaczej. Uczy "otwierania się" na drugiego człowieka i rozpoznawania jego potrzeb. Leczy energią miłości i serca, a te są najsilniejsze ze wszystkich...
Anna L. Frankowska
Fot. archiwum prywatne
dla zalogowanych użytkowników serwisu.