Ostatnie zdjęcia z Afryki pokazują ściągniętą cierpieniem twarz i wychudłą sylwetkę aktorki. Trzyma na rękach umierającego chłopca, którego ręce są tak samo chude jak jej. Różni ich tylko kolor skóry. Po czterech i pół roku misji humanitarnej, oglądania nędzy i wszechobecnej śmierci, Audrey Hepburn, ambasador dobrej woli UNICEF-u upodobniła się do tych, którym starała się pomóc.
Wkrótce po tym, jak w 1988 roku uroczyście dokonała otwarcia koncertu galowego, z którego dochód przeznaczono na fundusz UNICEF-u, zastanawiała się, czy może więcej zrobić dla tej organizacji. Rok wcześniej zmarł aktor Danny Kaye, wieloletni ambasador dobrej woli UNICEF-u, który pomógł zebrać setki milionów dolarów na pomoc dzieciom. Danny był jej przyjacielem. Może pomyślała, że jeśli będzie kontynuowała jego dzieło, to tak jakby Danny żył nadal. Jej synowie byli już odchowani, młodszy Luca mieszkał z ojcem w Rzymie. To prawda, że żyło jej się bosko (to ulubione słowo Audrey) u boku ukochanego Roberta Woldersa, ale to nie wystarczało.
Zawsze uważała, że ma dług do spłacenia wobec świata. Elegancka gwiazda hollywoodzka zaznała nędzy i głodu jako dziecko w okupowanej Holandii. Jej matka wysłała do obozu jenieckiego paczkę znajomemu Anglikowi, którego twarz zobaczyła w kronice filmowej. Tuż po wojnie Anglik wysyłał jej kartony papierosów, ze sprzedaży których mogła kupić leki dla chorej na anemię i żółtaczkę córki. Audrey uratował przypadek, ludzka wdzięczność i dobra wola.
Wychowana według surowych protestanckich zasad Hepburn była bardzo wymagająca wobec siebie. "Inni są zawsze ważniejsi (...), nie rozczulaj się nad sobą, kochana, musisz dawać sobie radę" – powtarzała w każdej trudnej sytuacji. Był marzec 1988 roku. Nie minął tydzień od jej wstąpienia do UNICEF-u, gdy została wysłana do Etiopii, gdzie pięciu milionom ludzi (połowa to dzieci) groziła śmierć z głodu. Zapytała wychudzonego chłopca, kim chciałby być, jak dorośnie. Nie odpowiedział: "strażakiem, policjantem", jak odpowiedziałoby każde dziecko z jej świata. "Chciałbym być żywy" – usłyszała. Zastanawiała się, czy będzie miała dość sił, by podołać zadaniu, jakiego się podjęła.
Audrey Hepburn czasami sama wyglądała tak, jakby miał ją zdmuchnąć wiatr. Ale to tylko pozory. "Mimo kruchej powierzchowności Audrey jest jak stal. Gnie się, ale nigdy nie pęka" – powiedział jej ekranowy partner, Cary Grant. Wkrótce miało okazać się, że mówienie w imieniu milczących, pozbawionych głosu milionów dzieci dodawało jej sił. Mówienie o sprawach, o których cywilizowany świat nie chce zbyt wiele słyszeć. Trochę – tak, ale kiedy tego jest za dużo, zatyka oczy, uszy i usta, jak małpki Buddy. To, co chciała teraz robić, miało więcej sensu niż wypowiadanie tekstu kolejnego scenariusza i praca na rzecz niekoniecznie charytatywnych instytucji, jak Paramount czy Warner Bros.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.