Nigdy nie wierzyła we wróżki, jasnowidzów i wszystkie te "czary", o których czytała w kobiecych pismach. Piękna, wykształcona, inteligentna, zawsze na topie. Aż pewnego dnia...
Irena nie była ładna. Braki urody nadrabiała jednak walorami towarzyskimi. Bardzo gadatliwa, zwariowana i dowcipna, musiała zawsze i wszędzie być w centrum zainteresowania. Gdy za dużo wypiła, bywała namolna i wulgarna. Na wszystkich imprezach słychać było głównie ją. Ale do tańca częściej proszono mnie. Zawsze byłam milcząca i skromna, ale podobałam się mężczyznom, choć nigdy nie zabiegałam o ich względy. Irena bardzo mi tego zazdrościła.
Wyjątkowo wyczulona na punkcie spraw damsko-męskich, często "mimochodem" wspominała o swych miłosnych podbojach. Starała się tego nie okazywać, ale czuła do mnie niechęć. Zwłaszcza że wiedziała, iż podobam się Piotrowi, jej byłemu mężowi. Rozwiedli się wiele lat temu. Mieli dwóch synów. Młodszy, Michał, urodził się z porażeniem mózgowym. Irena nie pracowała, by się nim zajmować. Piotr - odpowiedzialny i dobry - został przy rodzinie i de facto ją utrzymywał. Mimo że nie byli już małżeństwem, często pokazywali się razem. Do dziś mieszkają w jednym domu na różnych piętrach.
Poznałyśmy się na imieninach u Doroty, naszej koleżanki. Szybko znalazłyśmy wspólny język. Jesteśmy mniej więcej w tym samym wieku, mamy podobne zainteresowania. Wkrótce zaczęłyśmy się spotykać we trójkę na babskie ploteczki. Pracowałam wtedy w estradzie, organizowałam wiele imprez, współpracowałam też z redakcjami jako dziennikarka.
W jednej z nich załatwiłam Irenie chałturę, by oderwała się trochę od "skrzeczącej" rzeczywistości. Potem pomagałam redagować zebrane materiały. Nie zostałyśmy przyjaciółkami, ale zawsze miałyśmy o czym pogadać. Z czasem spotkania naszego babskiego tercetu stały się dla mnie i Doroty krępujące. Irena drążyła bowiem w kółko jeden temat - swojego kochanka. Mówiła o nim nie pytana, trochę się przy okazji podśmiewając z byłego męża, który "nigdy niczego nie podejrzewał", choć kochanek miał podobno 15 lat "stażu"... Nie rozumiałyśmy, dlaczego Irena ukrywa go przed Piotrem, skoro dawno byli po rozwodzie. O nic jednak nie pytałyśmy.
Katastrofa przyszła niespodziewanie.
Piotr wyjechał na tydzień w góry, na szkolenie. Tak się złożyło, że ja też zafundowałam sobie w tym czasie krótkie wakacje w górach. Bez męża, bo już wtedy nie układało się nam najlepiej. Irena, na wieść o tym, wpadła w szał. Było dla niej oczywiste: wyjechałam razem z Piotrem. Zapomniała, że jest rozwódką i ma innego mężczyznę. Jej skrywana niechęć do mnie nagle przerodziła się w nienawiść.
Wróciłam wypoczęta, nieświadoma, że wkrótce zagram główną rolę w thrillerze. Następnego dnia Irena zadzwoniła do mnie do pracy. Była pijana. - Ty k..., ty szmato... - syczała jadowicie przez zęby. Epitetów było tyle, że żaden papier ich nie wytrzyma. Odłożyłam słuchawkę, nie wdając się w dyskusję. Liczyłam, że gdy Irena wytrzeźwieje, uspokoi się.
reklama
Nic z tego. Dzwoniła po kilka razy dziennie - do pracy i do domu - nawet o północy, sącząc w słuchawkę pogróżki. "Zniszczę cię, zniszczę i wdepczę w ziemię. Zostaniesz sama: bez męża, bez rodziny, bez przyjaciół, bez pracy i środków do życia. Odechce ci się żyć." Oskarżała, że rozbijam jej rodzinę, krzywdzę chore dziecko i ją. Przemawiała z pozycji ofiary, zdradzanej żony (!) i nieugiętej bojowniczki o czystość moralną ludzkości.
Nie widziałam najmniejszego powodu, by się jej tłumaczyć i próbowałam jej to uświadomić. Na próżno. Poprosiłam o pomoc Piotra. Zapewniał Irenę, że nic go ze mną nie łączy, jak zawsze dawał pieniądze na utrzymanie jej i dzieci, pomagał. Niestety, nie chciała słuchać żadnych argumentów. Żywioł nienawiści wciągnął ją jak narkotyk. Piotrowi dała spokój, ukryła też sprytnie całą sprawę przed synami. Całą energię skupiła na opętańczym niszczeniu mnie, i tylko mnie. Straszyła, że przyjdzie do mnie do pracy z chorym synkiem, napluje mi w twarz i wykrzyczy przy ludziach "całą prawdę", że wynajmie płatnego fachowca od "wymierzania sprawiedliwości".
W końcu zadzwoniła do Darka, wówczas jeszcze mojego męża i wylała kubeł pomyj na moją głowę. Zaproponował, by poszła do psychologa. Rozwścieczona, zatelefonowała więc do mojej przełożonej - Basi. Słodkim głosem przeprosiła, że dzwoni w tak ohydnej sprawie, ale to z wrodzonej uczciwości... Następnie ostrzegała przede mną, że robię bardzo dobre wrażenie, ale jestem koniem trojańskim firmy, dybię na stanowisko szefowej, a poza tym kradnę i biorę łapówki. No i demoralizuję młodzież (!), bo przecież nagabuję cudzego męża i czyham na czyjś majątek.
- Niech ją pani jak najszybciej zwolni, zanim ona panią wygryzie, jest zdolna do wszystkiego - wysyczała na koniec w ucho Basi. Moja szefowa zignorowała ten pierwszy telefon i opowiedziała mi o wszystkim. Byłyśmy zaprzyjaźnione. Ale ziarno zostało zasiane...
Zaczęłam się bać. Gdy późno wracałam do domu, wydawało mi się, że ktoś za mną idzie. Tak się złożyło, że w tym czasie mój mąż poznał osobę obdarzoną zdolnością jasnowidzenia. Z ciekawości poprosił o wróżbę. - Widzę kobietę opętaną żądzą niszczenia, życzącą śmierci komuś z rodziny - mówiła jasnowidząca, która była podobno w tym momencie naprawdę przerażona. Darek opowiedział mi o tym, ale ja nie dojrzałam jeszcze wówczas do tego, by w coś takiego uwierzyć. Tymczasem Irena zabrała się za urabianie przyjaciół. Zażądała od Doroty, by wykreśliła mnie z listy znajomych, a gdy ta odmówiła, zerwała z nią wszelkie kontakty. To samo powtórzyło się z innymi wspólnymi znajomymi. Któregoś dnia zadzwonił do mnie obcy mężczyzna. Nie przedstawił się i do dziś nie wiem, kto to był. Powiedział tylko, że on pomoże (!) "skrzywdzonej pani Irenie". Próbował zastraszyć, proponował spotkanie. Odmówiłam.
Znowu poprosiłam o pomoc Piotra. Twierdził, że też jest bezradny. Nie da się przecież zmusić nikogo do wizyty u psychologa. Zwłaszcza że Irena nie uważała się za chorą, bo winą za całe zło obarczała mnie. Wreszcie Piotr wyznał - Irena była o z i ę b ł a. Nienawidziła kobiet, bo on ich potrzebował, jak każdy zdrowy mężczyzna, a one mogły mu dać to, czego Irena nie była w stanie. To ona wystąpiła o rozwód, gdy wpadła na trop jego romansu.
Już wtedy dała popis swoich możliwości. Chcąc zniszczyć rywalkę, która kiedyś była gościem w ich domu, oskarżyła ją o kradzież złota i kosztowności. Założyła nawet przeciw niej sprawę w sądzie i bez mrugnięcia okiem złożyła fałszywe zeznania. Sprawę umorzono z powodu braku dowodów, a kosztowności znalazły się, gdy kochanka zniknęła z życia Piotra. Były dobrze schowane w domu.
- Irena jest nieobliczalna - ostrzegł mnie Piotr. - Jedyny sposób na nią, to zejść jej z drogi.
Skoro Irena jest oziębła, opowieści o kochanku były prawdopodobnie wytworem chorej wyobraźni - pomyślałam. Kim wobec tego był mężczyzna, który do mnie telefonował?...
Irena przestała dzwonić, ale w moim życiu wszystko zaczęło się walić. Szefowa nagle ujrzała we mnie rywalkę, sprawdzała mój każdy krok, odsuwała od ważniejszych imprez, unikała rozmów i kontaktów. Czepiała się o byle co, podsłuchiwała telefony. Dawała do zrozumienia, że chętnie by się mnie pozbyła. Po kilku miesiącach pracy w takiej atmosferze sama złożyłam wypowiedzenie. Zawsze liczyłam się w branży, byłam pewna, że bez trudu znajdę pracę. Nie znalazłam. Wszystkie próby kończyły się fiaskiem. Kilka razy potencjalny pracodawca wycofał się nagle, bez powodu z danej wcześniej obietnicy.
Pech doprowadził też do rozwodu z mężem. Doszły do tego kłopoty w urzędach i ze zdrowiem. Pieniądze się skończyły, zostałam bez środków do życia, z dwiema córkami, którym nie byłam w stanie zapewnić niczego. Potem przyszły depresja, lęk, a nawet panika. Bałam się ludzi. Po kolei spełniały się punkty "śpiewki", którą Irena przez wiele miesięcy sączyła mi w słuchawkę telefonu. Zaczął mnie też prześladować uporczywy sen - była w nim Irena, z której ust, oczu i uszu wylewało się płynne gówno. Próbowała mnie w nim utopić. Budził mnie własny krzyk. W takim stanie przeżyłam ponad rok, najgorszy rok w moim życiu.
Gdy depresja sięgnęła dna, koleżanka poradziła mi wizytę u terapeutki-egzorcystki, zajmującej się też uwalnianiem od złych energii. Nigdy wcześniej nie wierzyłam w skuteczność takich metod, jednak tonący brzytwy się chwyta. Kobieta bardzo szybko wpadła w trans, a jej twarz wykrzywił grymas obrzydzenia.
- Ona jest szalona, podła, zdolna do wszystkiego, pełno w niej gówna - mówiła, patrząc w obraz pod zamkniętymi powiekami, zadziwiająco podobny do tego z moich snów.
- I nie tylko ona przesyłała ci złe energie... wynajęła kogoś... mężczyznę, który uprawia czarną magię... Niszczą cię... te energie wciąż krążą wokół ciebie, są wciąż aktywne - rzucała urywane zdania. A więc anonimowy mężczyzna był wykonawcą "czarnego" zlecenia?... A koleżanka, której parę spraw w życiu pomogłam załatwić, naprawdę pragnęła mej tragedii?... Czytałam akurat bestseller C. Fuentesa "Lata z Laurą Diaz" i utkwiła mi w pamięci pewna myśl: "Niektórzy ludzie liczą się tylko w nikczemności".
Przeszłam przez piekło, następnie - uwalnianie od złych energii, wreszcie - "zmartwychwstanie". Jestem wciąż obolała i nie chcę o tym mówić, by nie ściągnąć na siebie kolejnej fali zła. Wiem, że muszę wybaczyć, aby odzyskać spokój. Staram się. Ale to nie takie proste. Powiedzieć "wybaczam" łatwo, przekonać do tego serce znacznie trudniej. Ale nie pałam żądzą odwetu, chcę tylko świętego spokoju. Ireno, przebaczam ci. Teraz musisz się obronić przed własnymi złymi energiami. Ja i mój dom już ich nie przyjmujemy...
Marta Chojnacka
dla zalogowanych użytkowników serwisu.