Kamilka nigdy nie widziała słońca, kwiatów, ptaków. Dla niej świat to zapachy i dźwięki. Dziewczynka ma dwa lata. Cierpi na retinopatię. Od urodzenia jest niewidoma.
Dziecko śpi w pokoju na dużym tapczanie. Gdy podchodzę, zaraz się budzi. Wyczuwa, że jest koło niej ktoś obcy, robi się niespokojna. Irena, jej mama, która codziennie opowiada córeczce, jak bardzo ją kocha i że jest ona dla niej największym skarbem, bierze ją na ręce i sadza sobie na kolanach.
- Nie bój się, jestem przy tobie - szepce. Kamilka natychmiast się uspokaja. Obejmuje mamę za szyję i radośnie się uśmiecha. Po chwili kładzie się na brzuszku i zaczyna się bawić ulubionymi zabawkami. Wygląda na bardzo szczęśliwą. Irena siada obok niej, powoli pije z kubka gorącą herbatę. Zamyśla się. Ciężko jej opowiadać o tym, co zdarzyło się dwa lata temu.
Nowina
- Zaszłam w ciążę 12 lat po urodzeniu pierwszego dziecka - mówi powoli, spokojnie. - Kiedy się dowiedziałam, że będę miała drugie, byłam bardzo zaskoczona i taka szczęśliwa. Podczas jednego z badań okazało się, że noszę bliźniaki. To było dla mnie podwójne szczęście - uśmiecha się Irena.
- Nic nie zapowiadało komplikacji, czułam się dobrze. Spokojnie liczyłam dni do rozwiązania. Nie spodziewałam się jednak, że nastąpi ono tak szybko. To była niedziela. Piąty miesiąc ciąży. Irena źle się poczuła. Na początku wydawało się jej, że to z przemęczenia, że za dużo tego dnia chodziła. Cały wieczór przeleżała więc w łóżku. Czuła się jednak coraz gorzej. W nocy zaczęły się prawdziwe bóle porodowe.
- Natychmiast zadzwoniliśmy po pogotowie - mówi Irena. - Zabrano mnie do szpitala, a tam, szybko, na salę porodową. Lekarze stwierdzili, że muszę natychmiast urodzić, bo inaczej życie dzieci i moje będzie poważnie zagrożone. Poród odbył się przez cesarskie cięcie. Gdy się obudziła, zobaczyła nad sobą pielęgniarkę, od której usłyszała, że na świat przyszły dwie dziewczynki i że szybko trzeba je ochrzcić, mogą zaraz umrzeć.
- Podałam pierwsze z brzegu imiona, jakie przyszły mi do głowy - wspomina przytłumionym głosem - Justynka dla urodzonej jako pierwsza i Kamilka dla drugiej.
reklama
Szczęście Dziewczynki umieszczono w inkubatorach. Justynka ważyła 800 gramów i to jej lekarze dawali większe szanse na przeżycie. Kamilka ważyła zaledwie 650 gramów przy 27 cm długości. Jej stan był poważniejszy, obawiano się najgorszego... Zaraz po urodzeniu przewieziono ją do szpitala wojewódzkiego w Opolu; Justynka została w szpitalu z mamą.
- Następnego dnia po porodzie miałam tylko jedno marzenie: zobaczyć swoje córeczki - mówi Irena. - Justynkę mi się udało, ale Kamilka była przecież daleko ode mnie. Trzeciego dnia po porodzie, wbrew zaleceniom lekarzy, wzięłam przepustkę. Znajomy zawiózł mnie do Kamilki. Była taka malutka, dosłownie zmieściłaby się na mojej ręce - uśmiecha się czule Irena. - Taka kruszynka. Leżała w inkubatorze, podłączona do aparatury medycznej, prawie nie było jej widać w plątaninie przewodów i kabli. Byłam taka szczęśliwa. Miałam dwie córeczki. Bliźniaczki.
Wyrok Kilka tygodni po porodzie zaczęły się pierwsze problemy. Lekarze stwierdzili u Kamilki kłopoty z krążeniem. Krew z serca cofała się i zalewała płuca. Dziewczynkę przetransportowano do Kliniki Kardiologicznej w Katowicach i tam operowano. Kamilka ważyła wtedy zaledwie 600 gramów. Irena płakała ze szczęścia, gdy się dowiedziała od lekarzy, że operacja się powiodła. Ale najgorsze było przed nią. Trzy miesiące po urodzeniu zmarła Justynka.
- Lekarze stwierdzili, że można ją już odłączyć od respiratora. Jednak trzy dni później Justynka zmarła - Irena z trudem powstrzymuje łzy. - Do dziś nie ma dnia, bym o niej nie myślała, tak mi jej brak. Była przy mnie tak krótko, a zostawiła tak wiele tęsknoty... Kilka dni po pożegnaniu Justynki lekarze poprosili mnie na rozmowę. Przeczuwałam coś niedobrego, miałam nawet sen proroczy. Dowiedziałam się, że Kamilka cierpi na retinopatię, że będzie do końca życia niewidoma.
Walka Pierwsze tygodnie po śmierci Justynki były dla Ireny najtrudniejsze. Musiała oswoić się z odejściem jednego dziecka i ze straszną chorobąĘdrugiego. Niestety, konsultacje najlepszych specjalistów nie dawały żadnej nadziei, by dziewczynka odzyskała wzrok choć w najmniejszym stopniu.
- Nie mogłam dopuścić do siebie tej myśli - mówi. - Nie wierzyłam, że nie ma szans. Zaczęłam szukać pomocy na własną rękę.
W pokoju Ireny na półkach leżą czasopisma i książki z dziedziny okulistyki. Jest tego tyle, że nie powstydziłby się nawet specjalista.
- W jednej z gazet wyczytałam, że retinopatię można operować. Że takie operacje we własnej klinice w Memphis w Stanach Zjednoczonych przeprowadza dr Stewen Charls. Wtedy zaczęła się tlić nadzieja. Wysłałam do Memphis list z opisem choroby Kamilki i wynikami lekarskimi. Nie mogłam uwierzyć, gdy kilka tygodni później otrzymałam odpowiedź od doktora Charlsa - uśmiecha się Irena. - Koleżanka mi go przetłumaczyła. Doktor zaprosił Kamilkę na badania, podjął się jej leczenia. To był dla mnie jeden z najszczęśliwych dni w życiu.
Dr Stewen Charls wyznaczył badania na styczeń. Był jednak problem - koszt wyjazdu. Tak ogromny, że panią Irenę po prostu nie było stać.
- Nie wiem, jaka siła we mnie wstąpiła, ale postanowiłam walczyć - wspomina. - Stwierdziłam, że zdobędę te pieniądze. Irena otwiera duży zeszyt. Wewnątrz strona po stronie zapisane adresy firm, konsulatów, ambasad i redakcji. Telefony do Polonii w Stanach Zjednoczonych.
Dzień po dniu, uparcie, wysyłała po kilkadziesiąt listów, prosząc o wsparcie. Dzwoniła do tylu instytucji, że dziś nie jest w stanie ich wymienić. Opłaciło się. Trzy tygodnie przed wyznaczonym terminem badania pani Irena miała potrzebne pieniądze. Miała też wizy do Stanów Zjednoczonych oraz zaproszenia od życzliwych ludzi z Memphis, by u nich zamieszkała podczas pobytu córki w klinice.
Nadzieja Na początku stycznia mama i córeczka poleciały do Stanów Zjednoczonych. Irena nigdy nie zapomni wizyty w klinice.
- Pierwsza badała Kamilkę asystentka dr Charlsa. Kiedy usłyszałam jej słowa, nie mogłam uwierzyć, były jak najpiękniejszy sen. Okazało się, że Kamilka nie jest całkiem niewidoma, że wbrew opinii polskich lekarzy, widzi światło. Aż podskoczyłam z radości, kiedy to usłyszałam. Coś wspaniałego! - opowiada.
Potem zbadał Kamilkę doktor Charls i stwierdził, że może być poddana operacji, że dzięki nowej, genetycznej metodzie leczenia retinopatii ma szansę odzyskać wzrok w stu procentach. Doktor kończy właśnie badania nad tą metodą...
Czy Kamilka zobaczy świat? Dokładny termin operacji Kamilki nie jest jeszcze znany, zależy bowiem od postępu w badaniach. Najprawdopodobniej nastąpi to w ciągu kilku najbliższych miesięcy. - Czekamy na wiadomość od doktora Charlsa. Może ona nadejść w każdej chwili. Jednak znów jest ta sama przeszkoda - Irenie załamuje się głos, a w oczach pojawiają się łzy. - Zabieg kosztuje sto tysięcy dolarów. Teraz znów piszę listy do sponsorów, by pomogli mi sfinansować operację. Kamilka już tak wiele wycierpiała i jest tak blisko, by zobaczyć świat. Nie mogę zmarnować tej nadziei. Irena bierze Kamilkę na ręce, przytula ją do siebie i szeptem opowiada jej o słońcu, kwiatach i o tym, jak kolorowe są zabawki.
- Będzie dobrze, pysiu - mówi szeptem. Dziewczynka wyciąga rączki, obejmuje mamę i zaczyna cichutko gaworzyć.
Marcin Kaczmarek
Fot. Autor
Osoby, które chciałyby pomóc w sfinansowaniu operacji Kamilki,
mogą wpłacać pieniądze na konto
Irena Pasierbek Bank Zachodni S. A. Oddział Niemodlin
11201421-614643-170-4
dla zalogowanych użytkowników serwisu.