Trzy lata temu powracający z misji orbitalnej prom Columbia rozpadł się na części w czasie lądowania. W 1986 roku wahadłowiec Challenger stanął w płomieniach podczas startu. Co łączy te dwa dramaty z pierwszym lotem człowieka w kosmos? Więcej niż można się spodziewać!
Była noc z 10 na 11 kwietnia 1961 roku, gdy zachodnioniemieckie służby nasłuchu radiowego wychwyciły zadziwiającą rozmowę prowadzoną po rosyjsku między stacją naziemną a jakimś obiektem znajdującym się na orbicie okołoziemskiej. Rozmowę, która po 20 sekundach nagle się urwała i więcej nie powtórzyła. Jedno było pewne: coś działo się tam, wysoko w górze.
Minęło trochę czasu i gazety w bloku państw Układu Warszawskiego podały sensacyjną wiadomość. Oto rankiem 12 kwietnia 1961 roku major Jurij Aleksiejewicz Gagarin jako pierwszy człowiek na świecie poszybował w kosmos. Był na orbicie przez godzinę i 48 minut. Statek Wostok 1 z kosmonautą na pokładzie szczęśliwie wylądował.
Co więc oznaczały tajemnicze sygnały zarejestrowane prawie dwa dni wcześniej? Czyżby lot trwał dłużej? A może to nie głos Gagarina słyszeli niemieccy wojskowi?
Takich pytań z pewnością nie zadawali sobie dziennikarze, którzy 14 kwietnia 1961 roku zebrali się w moskiewskiej auli konferencyjnej, by spotkać się z kosmonautą. Nie pytali, bo nic nie wiedzieli o odkryciu dokonanym przez Niemców. Marzyli tylko o jednym: by z bliska zobaczyć bohatera wyprawy i usłyszeć możliwie dużo o tym, „jak jest tam, w kosmosie”.
Ku zaskoczeniu wszystkich major Gagarin, poproszony, by opowiedział o swym locie, wyjął z kieszeni kartkę i przeczytał z niej słowo po słowie! Po sali rozszedł się szmer zdziwienia, ale takie zachowanie złożono na karb paraliżującej go tremy.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.