Zapytaj Pana Boga

Telefon z Tamtej Strony

To był czternasty rok przyjaźni z Wandą Rutkiewicz, wybitną, może nawet najwybitniejszą alpinistką na świecie, a przy tym fascynującą kobietą. Już zastanawiałyśmy się, jak uczcimy piętnastolecie.
Nie było jednak hucznych obchodów rocznicowych. 25 maja 1992 roku usłyszałam w radiu, że Wanda zaginęła w masywie Kangczendzongi, trzeciego co do wysokości szczytu Ziemi. Wiadomość dotarła do Polski z prawie dwutygodniowym opóźnieniem. Minęło kilka dni, wypełnionych na przemian rozpaczą i nadzieją. Pierwszej nocy, kiedy udało mi się w końcu zasnąć w miarę spokojnie, obudził mnie telefon. Półprzytomna podniosłam słuchawkę i usłyszałam głos Wandy:
- Ewunia? - zapytała z charakterystycznym zaśpiewem.
- Boże, Wanda! Gdzie ty jesteś? Przecież my tu wszyscy rozpaczamy!
- Jest mi zimno, bardzo zimno, ale nie płacz. Wszystko będzie dobrze.
- Dlaczego nie wracasz?
- Teraz nie mogę...
Obudziłam się, gdy było jeszcze ciemno. Jakże niesamowity sen, pomyślałam i w tej samej chwili usłyszałam buczenie. Zdjęta z widełek słuchawka leżała obok telefonu...

Wanda RutkiewiczGdy opowiedziałam o tym niezwykłym zdarzeniu matce Wandy, wcale nie była zdziwiona. Otóż jej znajoma spotkała Wandę - już po doniesieniach o jej zaginięciu - ubraną na biało, na ulicy we Wrocławiu. Powiedziała, że jest jej zimno, ale to nieprawda, że nie żyje. Matka, do dziś czekająca na Wandę, uznała wówczas, że w ten sposób daje nam ona znak, iż jest jej zimno, bo przebywa w klasztorze buddyjskim, położonym wysoko w górach. Wróci do nas, kiedy nadejdzie czas...

W kilka miesięcy później meksykański alpinista, Carlos Carsolio, kierownik wyprawy na Kangczendzongę, dodał jeszcze jeden kamyczek do tej metafizycznej układanki. Udzielając wywiadu telewizji austriackiej opowiedział o śnie, który mieli pewnej nocy uczestnicy wyprawy - wszystkim przyśniła się młoda, piękna dziewczyna. Gdy następnego dnia komentowali ten niezwykły fakt, obecny przy tym mnich buddyjski powiedział, iż to znak od sił wyższych. Nie chcą, by kobieta weszła na szczyt góry, będącej siedzibą bogów. Wanda dwukrotnie zmierzyła się z Kangczendzongą.

Za pierwszym razem przerwała samotny atak na szczyt, by pomóc w odnalezieniu dwojga alpinistów słoweńskich, uczestników wyprawy, w której brała udział z Ewą Panejko-Pankiewicz. (Znalazła ich: na wysokości 7550 metrów leżało ciało Jose Rozmana, nieco niżej - Marii Frantaro.) Z drugiej wyprawy na szczyt Wanda nie powróciła, ale też nikt nigdy nie odnalazł jej ciała.

reklama

Pożegnanie we śnie

Daleko od Himalajów i Karakorum, w górach Tien-Szan, położonych w Azji Środkowej (częściowo w Mongolii, częściowo w Chinach), Alek Lwow, taternik, alpinista i himalaista, redaktor naczelny "Gór i Alpinizmu" przeżył coś, co kazało mu się zastanowić nad fenomenem zjawisk parapsychologicznych:

"To była noc z 20 na 21 sierpnia - noc po 10 godzinach wspinaczki na wierzchołek (Khan Fengri - E.M.) i 4 godzinach zejścia. Często bywa, że po czymś takim i to w dodatku na wysokości (5900 m), nawiedzają nas intensywnie najróżniejsze sny. Tamtej nocy śniło mi się sporo, między innymi - nie wiedzieć dlaczego - przyśnił mi się Andrzej Zawada. Rano skwapliwie poinformowałem o tym moich współtowarzyszy ČniedoliÇ, dzięki czemu mam teraz świadków, że nie zmyślam post factum. Wkrótce zresztą o tym zapomniałem.

Kilka dni zajęło opuszczenie gór i powrót do Ałma Aty. Stamtąd kumpel zadzwonił do Polski i pierwsze, o czym się dowiedział, to to, że... w nocy z 20 na 21 sierpnia zmarł Andrzej. I wtedy zdumiałem się! Jestem jak najdalszy od mistycyzowania, z natury i wykształcenia inżynier, pragmatyk, wolny duchem i niewierzący. A jednak fakt jest faktem! Tylko jak go wytłumaczyć?"

Andrzej Zawada, kierownik wielu wypraw w najwyższe góry, obdarzony niezwykłym talentem organizacyjnym, był pionierem himalaizmu zimowego, który stał się specjalnością polskich wspinaczy. Miał 72 lata i jeszcze wiele górskich planów przed sobą, gdy zabrała go choroba, z którą walczył do końca. Nie umierał w górach, jak wielu jego partnerów wspinaczkowych i przyjaciół, więc może w górach chciał się przynajmniej pożegnać...


Ewa Matuszewska

Źródło: Wróżka nr 1/2002
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka