Jak wszyscy koledzy z zespołu urodził się w Liverpoolu. Gdy zdobył sławę i majątek, sprawił sobie rezydencję, na której obejście z trudem wystarczyłby dzień: 120 pokoi, kilkanaście łazienek, labirynt podziemnych garaży i basenów.
Tym przepychem odreagowywał ubogie dzieciństwo, gdy wraz z trojgiem rodzeństwa mieszkał w bardzo skromnym, pozbawionym wszelkich wygód domu. Dochody ojca (kierowcy szkolnego autobusu) i matki (sprzedawczyni w warzywniaku) z trudem starczały na związanie końca z końcem. Pokoje ogrzewano tylko od święta, więc dzieci większość czasu spędzały w kuchni – jedynym pomieszczeniu, gdzie zawsze było ciepło. George chętnie wspominał, że nie mieli łazienki i raz w tygodniu kąpali się w cynkowej wannie, napełnianej gorącą wodą z garnków i czajników. Już pierwszy moment jego życia był dość niezwykły.
Przyszedł na świat w środku nocy, w dokumentach zapisano jako datę urodzenia 25 lutego 1943 roku. Niemal 40 lat później siostra odnalazła zapiski matki, z których wynikało, że poród nastąpił przed północą. A zatem George był o dzień młodszy, niż sądził. W ciężkich latach II wojny światowej nikt nie zwracał uwagi na takie szczegóły, więc błędny zapis z metryki urodzenia powtórzono w akcie chrztu.
Wychowaniem religijnym dzieci zajmowała się wyłącznie matka, z pochodzenia Irlandka, więc jak łatwo się domyślić – katoliczka. Ojca te sprawy zupełnie nie interesowały. Pani Louise Harrison dopilnowała, by chłopiec przystąpił do pierwszej komunii, ale i ona nie grzeszyła zbytnią gorliwością. Gdy na ulicy pojawiał się ksiądz, który zbierał datki na budowę kościoła, kazała gasić światło i udawać, że nikogo nie ma w domu. Czasem nachodziły ją jednak wyrzuty sumienia i po naradzie z mężem oddawała tygodniowy zarobek.
reklama
Wysupłała też kilka funtów na kupno używanej gitary dla syna. George ćwiczył całymi godzinami i było to jedyne zajęcie, które go interesowało. Uczył się fatalnie, drażnił nauczycieli długimi włosami i ekscentrycznym strojem. Mimo próśb matki odmówił chodzenia do kościoła i udziału w naukach przed bierzmowaniem, gdyż „nie mógł dłużej słuchać ględzenia księdza”. Miał 13 lat, gdy w autobusie prowadzonym przez ojca poznał starszego o rok i dojeżdżającego do tej samej szkoły Paula McCartneya. Bez trudu znaleźli wspólny język, snując plany zawojowania świata. Nikt nie mógł nawet przypuszczać, że te dziecięce marzenia tak szybko się ziszczą.
George grał coraz lepiej i wyprosił u matki 30 funtów na kupno lepszej gitary. Była to równowartość niemal miesięcznej pensji ojca, ale pani Louise nie potrafiła odmówić najmłodszemu synowi. Chłopak zareagował w niezbyt typowy dla nastolatka sposób – dogadał się z właścicielem rzeźni i przez kilka tygodni pracował jako rozwoziciel mięsa, by oddać matce pieniądze. Widział bowiem, do jakich wyrzeczeń ją zmusił. Tej umiejętności wczuwania się w innych nigdy nie zatracił. Podobnie jak uporu w dążeniu do wytyczonych celów. Chciał grać i nic nie mogło go przed tym powstrzymać.
W wieku 15 lat rzucił szkołę. Pryncypialny ojciec oświadczył, że wobec tego musi się nauczyć porządnego fachu, na przykład zawodu elektryka. Harrison nawet próbował, ale jedynym elektrycznym sprzętem, który go interesował, była gitara. Niestety, nieosiągalna, bo kosztowała wtedy ponad 100 funtów. Co to jednak znaczy zgrana rodzina... Starszy brat Harry, już pracujący zawodowo jako mechanik, poświęcił oszczędności i kupił mu wymarzony instrument.
Dalsza historia potoczyła się bardzo szybko. McCartney przedstawił go swojemu kumplowi Johnowi Lennonowi, a ten poprosił, by niedoszły elektryk pokazał, co potrafi. George zagrał kilka znanych z radia piosenek i został przyjęty do zespołu, który nosił wówczas nazwę „The Quarry Man”.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.