Gdy była dzieckiem, nie mogła zrozumieć, dlaczego ludzie ciągle są niezadowoleni. Narzekają, że w sklepach brakuje towarów, że mało zarabiają, że nie mają przyjaciół. A przecież nikt nie powinien się czuć samotny, bo wszyscy mamy swojego Anioła Stróża, który nas wspiera, gdy jest nam źle.
– Widziałam go na własne oczy, jako światło o jasnej, niebieskiej i różowej barwie – tłumaczy Ludmiła. – Na moich dziecięcych rysunkach zawsze widać dwie postacie: człowieka i jego anioła. Pamiętam, że gdy chodziłam do przedszkola, mamę odwiedziła sąsiadka, a nad jej głową zobaczyłam szary kolor. Poczułam, że muszę się do niej przytulić i pożegnać.
Powiedziałam mamie, że już więcej nie zobaczymy pani Nataszy, ale nie powinniśmy się smucić, ponieważ po drugiej stronie będzie szczęśliwa. Dwa dni później kobieta zmarła na zawał. Mama prosiła, żebym nikomu nie mówiła o tym, co czuję. W Moskwie w tamtych czasach można było mieć z tego powodu kłopoty.
Ludmiła zaczęła więc swoje zdolności ukrywać – tym bardziej, że bała się, iż rówieśnicy zaczną się z niej wyśmiewać. W szkole podstawowej stopniowo przestała widzieć światło dookoła ludzi. Skupiona była na nauce, uprawiała lekkoatletykę. Rodzina jednak nazywała ją żartobliwie „czarodziejką”, bo gdy ktoś był chory, potrafiła go wyleczyć, kładąc dłonie na bolące miejsca. Dziewczyna skończyła pedagogikę, zatrudniła się w przedszkolu.
– W krótkim czasie zniechęciłam do siebie wszystkie koleżanki z pracy – wspomina. – Dzieci przybiegały do mnie z każdym zmartwieniem, prosiły, żeby je pogłaskać, gdy się uderzyły. Rodzice nalegali, żebym miała zajęcia właśnie z ich maluchami. Czułam się lepsza i ważniejsza niż inne nauczycielki, popełniłam grzech pychy. I wtedy przyśniło mi się coś dziwnego.
Ludmiła radzi, jak zachować pogodę ducha
|
dla zalogowanych użytkowników serwisu.