Ciało oglądane wnętrzem płynącej nad nim dłoni jest falą delikatnych wibracji, dla każdego inną. Trzeba dużo pracować nad sobą i ćwiczyć pokorę, by leczyć energetyczne niedomogi pacjentów. Jolanta Kulińska kilka razy podkreśla, że nie jest uzdrowicielką.
– Pomagam wyciszyć się, pokonać problemy zdrowotne i życiowe. W każdym z nas jest mądrość i moc, trzeba tylko umieć do tego sięgnąć – mówi.
Tak jak udało się to jej znajomej. Po niefortunnym wypadku samochodowym, kiedy wypadła przez niedomknięte drzwi, bardzo poważnie złamała kość ramieniową. Groziły komplikacje. Jola odwiedziła ją w szpitalu. Rozmawiały, potem starała się dłońmi ukoić energetyczną burzę chorej, uśmierzyć lęk. Poprosiła ją, by wyobrażała sobie swoją kość jako zdrową i mocną, otoczoną jasnymi barwami. Kontrolny rentgen po sześciu tygodniach zadziwił lekarzy. Kość była jak nowa. Dobrze zestawiona i wspomagana energią oraz dobrym myśleniem dostroiła się do obrazu z wizualizacji.
Do szkoły narodzin „Jeannette” Jeannette Kalyty, pierwszej położnej RP, Jolanta Kulińska trafiła dzięki temu, że ktoś przyprowadził do niej samą szefową. Pomogła jej i nawiązały współpracę. Przekonuje przyszłych rodziców, że powinni wybaczyć swoim. Bo złe uczucia przekazywane są w rodzinach jak pałeczka w sztafecie.
reklama
– Większość pacjentów dowiaduje się o mnie pocztą pantoflową. Ludzie przekazują sobie mój numer telefonu – opowiada Jolanta. Maria, pani filozof, trafiła do niej jako zahukana żona. Tak jak jej mama, mimo że wykształcona, inteligentna i wrażliwa, stała się domowym popychadłem. Była kompletnie rozbita.
– Miała ten sam problem, co większość osób, które do mnie przychodzą. Maria nie umiała się pokochać i uwierzyć w siebie – mówi Jolanta Kulińska. – Kiedy jej się to w końcu udało, zaczęła domagać się w domu praw dla siebie. Dla męża jednak stary układ był jedynym możliwym. Maria rozstała się z nim, zbudowała nowy związek, tym razem szczęśliwy. Korzystając ze swej wiedzy filozoficznej oraz doświadczenia pracy nad sobą, pomaga teraz innym w trudnych sytuacjach. Jolanta powtarza to zdanie kilka razy w ciągu naszej rozmowy.
– Zapominamy o tym skoncentrowani na narzekaniu, że czegoś nie mamy, coś nam się nie udało. Boimy się upływu czasu, a jednocześnie nie umiemy skorzystać z chwil, które przeżywamy – mówi. – Kiedyś poprosiłam pacjentkę, energiczną bizneswoman, by codziennie chodziła na spacery. Zdziwiona zaoponowała, że przecież zawsze idzie dwa przystanki do pracy. Kiedy zapytałam, jakie drzewa rosną przy ulicy, którą chodzi, nie umiała odpowiedzieć, nigdy nie zwróciła na to uwagi. Właśnie tak żyjemy, gdzieś obok siebie i miejsc, w których przebywamy.
Terapia u Joli Kulińskiej jest między innymi nauką uważności. Dlatego pacjenci dostają czasem zadanie spacerowania, a potem muszą opowiedzieć, co widzieli i słyszeli. Jeśli zaczniemy naprawdę dostrzegać świat, zobaczymy w nim więcej piękna, możliwości, radości.
– Bardzo lubię rozmawiać z ludźmi starszymi. Mam wrażenie, że mimo dramatów pokolenie, które przeżyło wojnę, umie znacznie lepiej cieszyć się urodą życia – opowiada Jola. – Gdy zaprzyjaźniona starsza pani opowiada o dawnej Warszawie, widzę te kawiarenki, parki, wyścigi, piękne konie, prawie czuję dotyk jedwabnych pończoch. Dziś ludzie patrzą i nie widzą. Pędzą, jakby uciekali nawet przed samym sobą.
Jolanta Kulińska już jako dziecko, w ferworze zabawy, nagle stawała i przyglądała się krzaczkom, kwiatkom, robaczkom, obserwowała chmurę na niebie czy kobietę w modnej sukience.
– Myślałam, że wszyscy tak mają – opowiada. – Podobnie za normalne uznawałam różne podszepty, takie momenty, kiedy coś w środku pcha cię do czegoś albo odwrotnie, zniechęca. Na rozum nie wiadomo, dlaczego. Potem zauważyłam, że kiedy to coś mówiło, by nie iść na prywatkę, to okazywała się nieudana.
Psycholodzy tłumaczą takie zjawiska działaniem mechanizmów psychologicznych: samospełniającej się przepowiedni czy racjonalizacji. Ale jak wytłumaczyć, że na pustej drodze coś kazało Joli krzyknąć do męża: hamuj!? I w tym samym momencie, gdy ich samochód piszcząc oponami niechętnie stawał, tuż przed ich maską z ciemności wyskoczył na drogę traktor z naczepą. Gdyby zaczęli hamować w tym momencie, nie uniknęliby zderzenia. To już się nazywa intuicja.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.