Dwa lata po zamachu na papieża w Rzymie uprowadzono dwie córki watykańskich urzędników. Długo sądzono, że to sprawka komunistycznych służb, które w ten sposób chciały zmusić rząd włoski do uwolnienia Mehmeta Ali Agcy. Coraz więcej wskazuje, że porwania zlecił... pewien arcybiskup!
Był 22 czerwca 1983 roku, gdy 15-letnia Emanuela Orlandi wyszła z popołudniowych zajęć w rzymskiej szkole muzycznej. Do mieszkania swoich rodziców jednak nigdy nie dotarła. Bo punktualnie o 19.30 zajechało jej drogę czarne BMW. Dziewczyna bez lęku zamieniła kilka słów z kierowcą i wsiadła do samochodu. Godzinę później w sekretariacie kongregacji wiary zadzwonił telefon. Anonimowy głos, w którym było słychać silny akcent amerykański, obwieścił, że Emanuela została porwana.
W zamian za jej uwolnienie porywacze żądali, by papież wystąpił do włoskich władz o uniewinnienie Ali Acy, który dwa lata wcześniej dokonał zamachu na Jana Pawła II. I zagrozili, że jeśli Ojciec Święty tego nie zrobi, dziewczyna zginie. Nieznany mężczyzna dodał, że następnego dnia wyśle na adres redakcji jednej z włoskich gazet dokumenty, jakie miała przy sobie, aby watykańscy urzędnicy nie mieli wątpliwości, że Emanuela naprawdę jest w rękach porywaczy.
Kilka dni potem władze kościelne postanowiły poinformować świat o tym, co się stało. I przyznały, że w ostatnim czasie jest to już... drugie takie porwanie. 45 dni wcześniej w nieznanych okolicznościach zaginęła bowiem inna obywatelka Watykanu, 16-letnia uczennica jednej z rzymskich szkół Mirella Gregori. Porywacze jeszcze przez kilka tygodni wysyłali listy do rzymskiej kurii i wydzwaniali do rodzin obu dziewczynek, ale nie udało się ich namierzyć. Nic nie dały także poszukiwania Emanueli i Mirelli. Śledztwo w sprawie obu porwań trwało bardzo długo. Ale wreszcie je umorzono.
reklama
Wiele lat później do sprawy dziwnych porwań z 1983 roku postanowił wrócić emerytowany prokurator Ferdinando Imposimato – ten sam, który kiedyś zbierał dowody w sprawie zamachu na papieża. I odkrył, że kluczową postacią tej historii był niejaki Günter Bohnsak – funkcjonariusz służb specjalnych NRD, szef sekcji mającej na celu prowadzenie akcji przeciwko Watykanowi. Okazało się, że listy kierowane do Watykanu przez porywaczy były wymyślane i preparowane właśnie w gabinecie Bohnsaka, a potem kierowane do... komendanta Gwardii Szwajcarskiej, Aloisa Estermanna, który przesyłał je do kurii. Człowiek ten został zwerbowany już we wczesnej młodości.
Estermann przez lata mieszkał w budynku gwardii. Z jego tarasu można było dokładnie obserwować ruch w tej części miasta, a tym samym opracować każdy plan przeciwko Watykanowi: od zamachu na Ojca Świętego po porwanie Emanueli. Niestety, o swojej roli w tych wydarzeniach nigdy już nie opowie. Bo ciało gwardzisty, a także zwłoki jego wenezuelskiej żony Gladys Romero odnaleziono 4 maja 1998 roku w ich watykańskim mieszkaniu. Estermann nie był jedynym szpiegiem w Watykanie. W 1999 roku były szef Stasi, Markus Wolf, powiedział włoskiemu tygodnikowi „Espresso”, że do jego informatorów należał Eugen Brammertz. Ten 55-letni dominikanin, jeden z najbliższych współpracowników ówczesnego sekretarza stanu Agostina Casarolego, od 1977 roku był zatrudniony w redakcji dziennika „L’Osservatore Romano”. Miał więc dostęp do najbardziej tajnych informacji.
Wolf twierdzi, że wielu księży w Watykanie miało powiązania także z KGB i polską Służbą Bezpieczeństwa. Sieć szpiegów dokładnie oplotła Święte Miasto. Gdy więc w 1981 roku schwytano Ali Acę, wszyscy oni otrzymali jedno zadanie: wymyślić prowokację, w wyniku której turecki zamachowiec będzie mógł opuścić więzienie. I wpadli na dość prosty pomysł: postanowili porywać córki świeckich obywateli Watykanu tak długo, aż papież wreszcie „zmięknie” i zwróci się do włoskich władz o ułaskawienie terrorysty.
Na swoją pierwszą ofiarę wybrali Rafaellę Gugel, córkę papieskiego kamerdynera, znanego z bezgranicznego oddania Janowi Pawłowi II. Ludzie, którzy co najmniej przez 15 dni ją śledzili, byli jednak nieostrożni. Dziewczyna zorientowała się, że ktoś cały czas ją obserwuje, i poinformowała o tym ojca. Ten zaś poprosił o pomoc Camilla Cibina, szefa watykańskiej ochrony. Rafaella została otoczona opieką i to prawdopodobnie uratowało jej życie. Porywacze skierowali się więc ku następnym celom: Emanueli i Mirelli. Tym razem już skutecznie.
Ta wersja zdarzeń – przedstawiona przez prokuratora Imposimato – wygląda przekonująco. Lecz, niestety, ma zasadniczą wadę. Komunistyczne służby specjalne musiały bowiem zdawać sobie sprawę, że ani papież, ani włoskie władze nie ugną się tak łatwo przed szantażem. Może więc porwania wcale nie służyły uwolnieniu Ali Acy? A jeśli tak, to o co chodziło w całej tej historii? No właśnie. Stare porzekadło mówi, że jeśli w jakiejś sprawie nie wiadomo, o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze. Więc może i w tym wypadku? Oto ćwierć wieku po porwaniu w czasie jednego z dochodzeń w sprawach kryminalnych dawna dziewczyna nieżyjącego już gangstera Enrica Renatina de Pediso wyjawiła zaskoczonym policjantom, że Emanuela Orlandi została uprowadzona przez gang Banda della Magliana. Ale najciekawsze, że mafiosi uczynili to na rozkaz Paula Marcinkusa – ówczesnego prezesa Instytutu Dzieł Religijnych, czyli słynnego Banku Watykańskiego!
Ten urodzony w USA syn litewskiego imigranta był jedną z najbardziej wpływowych, a zarazem tajemniczych postaci w Watykanie. W latach 80. zarzucano mu, że prowadził nielegalne operacje finansowe, które nie miały nic wspólnego z działalnością Stolicy Apostolskiej. I oskarżano go o defraudację 3 miliardów dolarów, co w 1982 roku doprowadziło do krachu prowadzonego przez niego banku. Dawna dziewczyna gangstera de Pediso twierdzi, że poznała osobiście Marcinkusa. Według niej mafiosi przez wiele lat prowadzili z nim interesy. Arcybiskup, wykorzystując swoje kontakty, pomagał im upłynnić na zagranicznych rynkach pieniądze pochodzące z handlu bronią, fałszowania waluty i przemytu materiałów radioaktywnych. Chodziło o ogromne sumy!
Kiedy hierarchowie Kościoła wykryli ten proceder, po cichu odsunęli arcybiskupa od prowadzenia banku. Od tej pory jego prezesem był już tylko z nazwy. Ale Marcinkus nie zamierzał tak łatwo się poddać. Chcąc uratować swoje wpływy, nakazał przyjaciołom z mafii pojmanie dziewczynek, by tym samym zmusić Stolicę Apostolską do zmiany decyzji. Operacja się nie udała, bo papież nie ugiął się przed żądaniami porywaczy. Na domiar złego mafijne pieniądze, nad którymi kontrolę dotąd sprawował Marcinkus, teraz przejął Kościół. De Pediso się wściekł i nakazał zlikwidować zakładniczki. Ale kiedy ochłonął, odwołał tę decyzję i postanowił przeczekać trudny okres.
Cały czas nie tracił jednak nadziei, że w Stolicy Apostolskiej zajdą zmiany, jego człowiek wróci na swoje stanowisko i dawne interesy z papieskimi bankami potoczą się po staremu. Ale przy okazji bał się, że tajne służby Watykanu dokonają zamachu na jego życie. Nakazał więc, by – w razie jego śmierci – dowody w sprawie porwania i dalszych losów ofiar kompani schowali do jego trumny. W ten sposób będą mogli nadal naciskać na Watykan, a pieniądze wrócą do gangu!
Przeczucie go nie zawiodło. Jakiś czas później został zastrzelony przez nieznanych sprawców. Lecz najciekawsze jest to, że kilka dni później tego słynnego, cieszącego się ponurą sławą gangstera pochowano... w krypcie jednego z rzymskich kościołów! Wyglądało to tak, jakby hierarchowie za wszelką cenę chcieli uniemożliwić dostęp do jego grobu! I są w tym konsekwentni do dzisiaj. Prokuratura od wielu tygodni stara się bowiem uzyskać zgodę na ekshumację de Pediso. Do tej pory Watykan nie dał jej żadnej odpowiedzi. Sprawdzonym od wieków zwyczajem milczy. Czy kiedykolwiek uda się przerwać tę ciszę?
Jerzy Gracz
dla zalogowanych użytkowników serwisu.