Strona 2 z 3
Sam chciał, by jego dzieci zdobyły wykształcenie: zawody poważne i szanowane. By nie musiały jak on z umorusaną od mąki twarzą, zarywać nocy.
– To nie było tak, że nie szanowałem pracy ojca – zapewnia Wojciech. – Wiedziałem, jak jest ważna.
Bywały jednak lata, że wstydził się tego, że jest synem piekarza. Zwłaszcza gdy z zawodu jego taty wyśmiewali się koledzy z klasy.
To prawda, wtedy wolał się uczyć, by w przyszłości nie musieć piec chleba. Wolał nawet latami studiować socjologię, potem nauki społeczne. W nieskończoność przedłużał studiowanie, by nie zostać wcielonym do wojska, by działać w Krakowie w antykomunistycznym podziemiu, drukować niezależną prasę i ulotki, prowadzić fascynujące polityczne dysputy.
Ale tę rozmowę z ojcem Wojciech pamięta do dziś. Utkwiła w nim jak cierń. Pamięta też wiele innych rodzinnych spotkań, na których zawsze pojawiał się chleb taty, traktowany prawie z nabożeństwem. Nikt nie śmiał nawet pomyśleć o tym, że można by wyrzucić go do kosza. – Chleb to skarb. Ludzie zawsze pragną dwóch rzeczy: wolności i chleba – wyjaśniał dzieciom tata. I dodawał, że chleba ludziom brakowało częściej.
reklama

O wypiekaniu pieczywa Józef wiedział wszystko. Z zamkniętym oczami dotykając palcami mąki, rozpoznawał jej grubość i gatunek. O chlebie mógł opowiadać godzinami. O tym również, że choć istnieje on tyle tysięcy lat, nigdy się człowiekowi nie znudził. Że jest wieczny i równie powszedni jak woda, powietrze czy skały. I że w tym, by się udał, kryje się wielka tajemnica.
– Bo dobra mąka, dobry z niej zakwas i receptura nie wystarczą – mówi Wojciech. – Chleb bywa kapryśny. I zależny. Od intuicji i wiedzy człowieka, ale też... faz Księżyca. Bywają dni, gdy zakwas pod wpływem Księżyca się „rozleniwia” i chleb nie chce dobrze rosnąć. O tym jednak wiedzą tylko najbardziej wytrawni piekarze. Ci którzy jak Józef nie stosowali nigdy żadnych polepszaczy, żadnej chemii, a mimo to chleb udaje im się zawsze. Nawet gdy nie sprzyjają mu ciała niebieskie.
Wojciech odkrył te sekrety dość późno, bo dopiero w połowie lat 90., gdy jego ojciec umarł. Był wtedy dyrektorem w krakowskim oddziale wielkiego koncernu. Pracował ciężko, po kilkanaście godzin na dobę. Nie miał czasu na nic.
– Byłem niezłym menedżerem – mówi. – Ale czułem się coraz bardziej zniewolony. Sprzedawałem ludziom różne dziwne towary, zapewniając, że są świetne, że nie mogą się bez nich obejść. Ale żaden z tych produktów nie był do końca dobry ani prawdziwy. A ja chciałem handlować tym, co jest autentycznie dobre samo w sobie. Tak jak prawdziwy i po prostu dobry był chleb mojego ojca.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.