Niespełna dziesięć lat temu, w maju 1998 roku, świat obiegła sensacyjna wiadomość. Oto Heinrich Pfeiffer – jezuita i profesor historii sztuki chrześcijańskiej z Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie – na specjalnie zwołanej konferencji ogłosił, że oto nareszcie znalazł klucz do poznania prawdziwego oblicza Jezusa z Nazaretu.
Okazało się, że ten klucz jest dość spory: ma bowiem 17 centymetrów szerokości i aż 24 centymetry długości. Co więcej, wcale nie jest ciężkim mosiężnym przedmiotem, tylko delikatną tkaniną. Dodajmy: bardzo dobrze znaną, bo od połowy XVII wieku wiszącą na ścianie kapucyńskiego kościoła Sanctuario di Volto Santo we włoskim miasteczku Manoppello. A znaną z tego, że ktoś kiedyś dostrzegł na niej wizerunek młodego mężczyzny o ciemnych, mocno przerzedzonych włosach z maleńką bródką i wąsami pod złamanym nosem. I uznał, że jako żywo jest to twarz samego Chrystusa!
Przez lata chusta z Manoppello uchodziła za sakralną ciekawostkę, ale nikt jej nie brał na poważnie. I choć co roku do małego miasteczka przybywały tłumy pielgrzymów, aby spojrzeć w duże, pogodne i roześmiane oczy ukazane na płótnie, Kościół nie chciał uznać tej relikwii. Dlatego wystąpienie profesora Pfeiffera – naukowca cenionego na całym świecie – było dla wszystkich takim wstrząsem. On bowiem po wielu latach badań stwierdził bez żadnych wątpliwości: tak, na całunie jest odbity prawdziwy wizerunek Jezusa!
Niestety, ku zdziwieniu profesora Watykan nie wyraził większego zainteresowania tym odkryciem. Owszem, Jan Paweł II podziękował Pfeifferowi za jego badawcze wysiłki, a Benedykt XVI nawet odwiedził sanktuarium Volto Santo, by osobiście obejrzeć tkaninę z wizerunkiem, ale trudno się oprzeć wrażeniu, że hierarchowie wolą o tej sprawie milczeć. Dlaczego? Wiele wskazuje, że przyczyn ich dziwnego zachowania trzeba szukać w... jednej z kolumn podtrzymujących kopułę Bazyliki św. Piotra w Rzymie. Ale po kolei...
dla zalogowanych użytkowników serwisu.