Nie wie, co nagle wyrwało ją ze snu. Przekręciła się na lewy bok, by sprawdzić na stojącym obok budziku godzinę. Ale zamiast fosforyzującej tarczy zegara zobaczyła zarys półprzezroczystej kobiety...
Czteropiętrowy blok na warszawskiej Woli nie wyróżnia się niczym szczególnym spośród innych budynków tego blisko pięćdziesięcioletniego osiedla. Dla mijających go codziennie przechodniów jest jedynie kolejnym świadectwem trudności finansowych miasta. Dla Joanny Kowalewskiej miał się stać oazą spokoju po latach poszukiwania własnego kąta. A szukała go od pierwszego dnia studiów. Kiedy wreszcie udało się jej za zaskakująco niską cenę znaleźć tę kawalerkę, cieszyła się jak dziecko. Radość nie trwała jednak długo. Już kilka dni po przeprowadzce dały o sobie znać
Zadziwiające zjawiska
Gdzieś na początku lipca, kiedy Joanna wróciła z pracy, poczuła na korytarzu jakiś dziwny, nienaturalny chłód. Dosłownie otuliła ją mgła przenikliwego zimna. Ale wtedy myślała, że to szok termiczny po wejściu do budynku z rozgrzanej słońcem ulicy. - Postawiłam siatkę z zakupami na wycieraczce i włożyłam klucz do zamka - wspomina. - Najpierw górny zamek, potem dolny. Otworzyły się bez trudu. Wyraźnie słyszałam szczęk przesuwających się rygli.
Kiedy jednak nacisnęłam klamkę, drzwi nawet nie drgnęły. Powtórzyłam operację otwierania i zamykania jeszcze kilka razy. Bez rezultatu. - Szamoczącą się z drzwiami Joannę usłyszała sąsiadka, pani Renata Wawrzyniak. - W tym domu to normalka - stwierdziła bez zdziwienia. - Pani idzie do Kazimierza, piętro wyżej. On już nie raz te drzwi wyważał. A gdyby nie miał czym, to u mnie w przedpokoju stoją dwa "dyżurne" łomy.
Joanna nie miała zamiaru niczego dociekać. Była zmęczona i jedyne, co ją interesowało, to jak dostać się do swojego mieszkania. Pan Kazimierz zareagował tak jak pani Renata. Spokojnie stwierdził, że pewnie znowu "coś" przytrzymało drzwi od środka i zabrał się do ich wyważania. Kiedy odskoczyły na kilka centymetrów, okazało się, że dodatkowo trzyma je jeszcze łańcuch. Pokonanie go nie zajęło więcej niż pięć minut, ale Joanna poczuła zimny pot i ciarki chodzące po plecach.
Potrafiła sobie wyobrazić awarię zamków - mogły się nie otwierać do końca, choć się przesuwały. Ale łańcuch? W mieszkaniu musiał być złodziej. Kiedy Joanna zaczęła otwierać zamki, zasunął łańcuch, żeby mieć czas na ucieczkę przez okno. Tymczasem było ono starannie zamknięte... od środka!. Gdyby miało zatrzask, mógłby je zamknąć gwałtowny przeciąg. Ale nie miało! Z mieszkania nic nie zginęło.
reklama
Ezoteryczne odwiedziny Kilka dni później historia się powtórzyła. Joanna otwierała nowo wstawione zasuwy i znowu bezskutecznie. Pani Renata bez zdziwienia pożyczyła łom, a sąsiad równie beznamiętnie wyłamał drzwi. Tym razem przeszkodą była stara, zablokowana farbą zasuwa. Od lat nikt nie mógł jej ruszyć z miejsca. Okno, jak zwykle, było dokładnie zamknięte.
- Nie chcę o tym gadać. Bo i po co - pan Kazimierz macha ręką chcąc się uwolnić ode mnie jak od natrętnej muchy. - Owszem, pomagałem tej pani dwa razy dostać się do mieszkania. Ale przecież to normalne między sąsiadami. Każdy ma czasem jakieś kłopoty. A o tym, co tu się dzieje, nawet nie chcę wiedzieć. Jeśli rzeczywiście krążą po tym domu jakieś zjawy, to lepiej nie wchodzić im w drogę. I więcej niech pan mnie o to nie pyta.
Pani Renata Wawrzyniak równie stanowczo odmawia. Mieszka w tym bloku od 1949 roku i odkąd pamięta, zawsze zdarzały się tu takie historie. A ta kawalerka zdaje się być szczególnie dziwna. - Kiedyś wynajmował ją starszy pan. Zmarł po sześciu miesiącach. Potem wprowadził się dwudziestoczteroletni mężczyzna. Umarł nagle na zawał serca. Następnie było młode małżeństwo, które przeprowadziło gruntowny remont mieszkania. Włożyli w nie sporo pieniędzy, ale zaraz po zakończeniu prac wynieśli się bez słowa. Tyle mogę powiedzieć - kończąc zamyka mi drzwi przed nosem.
Przez następne tygodnie nic się nie działo. Joanna zaczynała zapominać o swoich przygodach, kiedy nagle przyszło jej przeżyć swoiste, jak to określa, ezoteryczne odwiedziny. - Obudziłam się w środku nocy - opowiada. - Kiedy otworzyłam oczy, w maleńkim pokoiku panowała idealna cisza. Odruchowo przekręciłam się na lewy bok, by sprawdzić na stojącym obok łóżka budziku godzinę. Ale zamiast fosforyzującej tarczy zegara zobaczyłam jaśniejący niebieskawym światłem zarys półprzezroczystej młodej kobiety. Miała ciemną sukienkę i kruczoczarne włosy. Wyglądała na bardzo przestraszoną.
Na ten widok dosłownie mnie sparaliżowało. Nie mogłam nawet drgnąć. Ale nie ze strachu. Miałam raczej wrażenie, że tamta specjalnie mnie unieruchomiła. Nagle ruszyła w stronę drzwi. Gdzieś wewnątrz własnego mózgu usłyszałam jej głos mówiący, że się boi. Nalegała, bym się koniecznie zabarykadowała. Z ogromnym wysiłkiem wyciągnęłam rękę i zapaliłam nocną lampkę. Zjawa znikła.
Od tamtej pory wizytuje mnie regularnie. Każdej nocy ze środy na czwartek. Joanna zapraszała do swojego mieszkania znajome wróżki, radiestetów, nawet księdza. Odprawiali skomplikowane egzorcyzmy, okadzali, szeptali modlitwy. Wszystko na nic. Zjawa kobiety wciąż przychodziła.
- Scenariusz zawsze jest ten sam - opowiada Joanna. - Najpierw duch pojawia się o tu - przed lustrem. Potem płynie w kierunku drzwi i błaga, bym je zamknęła. Może sama ściągam do siebie te energie? Zwłaszcza że już od dawna mam do czynienia z "tamtą stroną"...
Milczące znaki Zaczęły się pojawiać jeszcze wtedy, kiedy Joanna mieszkała z rodzicami w Tomaszowie Lubelskim. Tego dnia siedziała nad kartonem i rysowała. Było to jej ulubione zajęcie. - Nagle jakbym straciła poczucie rzeczywistości - wspomina. - Kiedy przyszłam do siebie, na kartonie zobaczyłam pełno rysunków jakichś dziwnych istot. Jeszcze później w jej obecności same przesuwały się szklanki lub brzdąkała nie ruszona niczyim palcem gitara. Wtedy Joanna zaczęła się interesować zjawiskami paranormalnymi. Rodzice kwitowali to śmiechem lub grymasem politowania. Do czasu.
Dwa razy w roku, na święta, do Tomaszowa zjeżdżała się cała rodzina. Z tej okazji ojciec Joanny robił pamiątkowe zdjęcie. W kolejne Boże Narodzenie zabrakło jednej z ciotek. Zmarła kilka miesięcy wcześniej. - Tatuś zwyczajowo pstryknął fotkę - opowiada. - Jakież było zaskoczenie, kiedy po wywołaniu filmu okazało się, że nieżyjąca ciotka... jest na fotografii!
Potem matka Joanny przeżyła niesamowitą przygodę. Było to już po wyjeździe dziewczyny na studia do Warszawy. Mama zajęła jej pokój. W nocy obudził ją rumor - załadowany książkami regał przesunął się pod drzwi, na wpół zagradzając jedyną drogę wyjścia. Był tak ciężki, że wezwani na pomoc brat i ojciec musieli się nieźle natrudzić, by ustawić go na właściwym miejscu. - Moja życiowa ewolucja też jest jednym wielkim znakiem - mówi Joanna.- Przecież od studiów chemicznych przeszłam do parapsychologii i wróżenia z kart Tarota. Zawsze mnie do tego ciągnęło, ale chcąc uciec, wybrałam tak ścisły kierunek studiów. Jak widać, przed przeznaczeniem nie ma ucieczki.
Chorować zaczęła już na pierwszym roku studiów. Lekarze nie potrafili pomóc, bo nie wiedzieli, co jest źródłem jej dolegliwości. A kiedy zaczęła cierpieć na zanik mięśni i skóry, ostatecznie rozłożyli ręce. Ograniczali się jedynie do oglądania swojej pacjentki, by na własne oczy zobaczyć, jak z dnia na dzień jej skóra staje się przezroczysta ukazując żyły, mięśnie i wszystko co pod nią się znajduje.
- Nie miałam wyjścia i poszłam po pomoc do bioenergoterapeutów - wspomina Joanna. - Dużo dało mi spotkanie z dwoma tybetańskimi lekarzami ludowymi, którzy akurat gościli w Polsce. Właśnie od nich dowiedziałam się, że moje przypadłości wynikają z tego, że zajmuję się nie tym, czym powinnam. Że moim przeznaczeniem jest ezoteryka. Ostatecznie porzuciłam studia na czwartym roku. I nagle zaczęłam szybko wracać do zdrowia.
Ukończyła kursy bioenergoterapii, nauczyła się wróżenia z kart Tarota od samego mistrza - Witolda Suligi. Stawiając karty czuje, że w odczytywaniu przyszłości pomagają jej jakieś energie.
- To jednak, że z nimi współpracuję, nie oznacza, że w każdym miejscu mają dopadać mnie zjawy. Z moim mieszkaniem to inna sprawa. Dowiedziałam się, że ten blok...
Aż krzyczy cierpieniem W czasie okupacji stały w tym miejscu składy wyrobów kolonialnych należące do niejakiego Hansa Mengela, który zatrudniał w nich Żydów z pobliskiego getta. Obok mieszkali niemieccy brygadziści wraz z rodzinami. Już po powstaniu w getcie gestapo wymordowało lub wywiozło żydowskich pracowników zastępując ich Polakami. Potem przyszli żołnierze NKWD. W styczniu 1945 roku wymordowali niemieckie rodziny sprawujące tu dozór techniczny.
- To miejsce przepełnione jest bólem, rozpaczą, strachem. Może to zjawy pomordowanych Żydów i Niemców nadal szukają tu schronienia przed swoimi oprawcami? Doszło tu do swoistego połączenia losów katów i ofiar. Ich energie zatrzymane na niskim poziomie nie potrafią się od siebie uwolnić. Czy można im jakoś pomóc? - Joanna zastanawia się przez chwilę.
- Zauważyłam, że im bardziej akceptuję wizyty mojej eterycznej "współlokatorki" tym rzadziej przychodzi. Jakby moja zgoda była jej potrzebna do wyruszenia w dalszą drogę, na wyższe poziomy naszego astralnego istnienia. Gdyby mieszkańcy kamienicy nie bali się o tym, co się tu dzieje, mówić otwarcie, gdyby przestali się bać...
Krystian Zielba
dla zalogowanych użytkowników serwisu.