– Roberta, sześćdziesięciolatka o błękitnych oczach poznałam, gdy byłam 56-letnią wdową, od roku na nauczycielskiej emeryturze – mówi rozmarzonym głosem Krystyna, policzki jej płoną.
– Przysięgam, że nigdy nikogo tak nie kochałam – zawiesza głos – nie... uwielbiałam – dodaje.
Poznali się na wycieczce autokarowej do Lourdes. Ona jechała podziękować Matce Boskiej za udane dzieci – córka prawniczka dostała dobrą pracę, syn się ożenił i wkrótce Krystyna miała zostać babcią. Zamierzała prosić Madonnę o szczęśliwe rozwiązanie dla synowej i zdrowie dla wnuczki, która – jak myślała Krystyna – będzie osłodą jej starości.
Robert wykupił wycieczkę, żeby – jak mówił – poszukać inspiracji na dalsze lata. Z żoną rozstał się kilkanaście lat temu, syn ożenił się, założył własną rodzinę, ma troje dzieci, odwiedza ojca raz do roku. Wojskowa emerytura wystarcza na spokojne życie. Ale ostatnio źle sypiał, źle się czuł. Nudziła go polityka, czytanie gazet. Od czasu do czasu jeździł na ryby. Brał prace zlecone, konsultował publikacje wydawnictw wojskowych. Dokuczała mu samotność.
– Wsiadaliśmy do autokaru w Krakowie – opowiada Krystyna. – Mocowałam się z bagażem, gdy on podskoczył do mnie jak młodzieniaszek i zapytał, czy nie pomóc. Popatrzyłam mu w oczy – Krystyna wzdycha. – Proszę pani, utonęłam w tych oczach! Uśmiechał się tak jasno, promiennie. Zakochałam się w jednej chwili. Usiedliśmy obok siebie w autokarze. Opowiadał o sobie i ja sporo mówiłam. Jaki miły, jaki szarmancki, cieszyłam się w duchu.
reklama
– Cóż ja będę pani mówić... – Krystyna lekko czerwienieje. – Już tej pierwszej nocy się kochaliśmy. No tak, wzięliśmy wspólny pokój.
– Jak było? W naszym wieku już się tak nie szaleje, bo by kręgosłupy nie wytrzymały, więc spokojnie, pomału. Ale namiętnie! Przysięgam, że nie miałam w życiu lepszego kochanka... – Krystyna bije się w piersi. – A potem leżeliśmy przytuleni, objęci. Było pięknie. Całe pięć dni, bo tyle trwała wycieczka, nie odstępowaliśmy siebie na krok. Nie mogliśmy się powstrzymać, żeby się nie łapać za ręce i nie całować przy ludziach. Muszę się pani przyznać, że prawie zapomnieliśmy o swoich rodzinach, a Matce Boskiej dziękowaliśmy za naszą miłość i prosiliśmy, żeby trwała.
– Wróciliśmy do domu i zaczęło się – opowiada dalej Krystyna ze śmiechem.
– Wszyscy byli przeciwni naszemu związkowi!
– Syn Roberta, którego dotąd nie obchodziło życie ojca, wziął urlop z pracy, przyjechał do niego i pouczał: „Ojciec, oszalałeś na stare lata? Po co ci to? Jak potrzebujesz pielęgniarki, to ci wynajmę”. Moje dzieci też nie mogły się pogodzić. Synowa oczekiwała, że zajmę się wnuczką, a ja byłam już w innej bajce. No wie pani, fryzura, nowa spódnica, te sprawy. No i oczy miałam takie świecące, że głupi by się domyślił, iż zażywam seksu.
Nasze dzieci to niepokoiło, a nawet przerażało. Może pani wie, dlaczego? Ja nie wiem. Były zazdrosne? Chyba tak, bo myśmy za sobą świata nie widzieli, rodzina zeszła na dalszy plan. A może zazdrościli nam naszej miłości? To też możliwe. Bo młodzi mają teraz ciężkie życie: praca, dzieci, kredyty, tak się muszą starać, wykazywać. A my na luzie: chcemy, to śpimy do południa, jeździmy na wycieczki, chodzimy do kina, na spacery po parku i cały czas trzymamy się za ręce! Ostatnio to nawet pomyślałam, że ja dopiero teraz zaczęłam żyć, no wie pani, tak pełną piersią. Przy Robercie wstyd mi zanikł: mówię mu, że mam na niego ochotę i pierwsza zaczynam go całować i pieścić. I tak ładnie, czule do siebie mówimy.
Za tydzień minie pięć lat, odkąd są ze sobą. Już zamówili stolik w restauracji, żeby uczcić pięciolecie. Dzieci skapitulowały.
– Takie nowoczesne, wyzwolone, a namawiają nas na ślub! – dziwi się Krystyna. – A my nic, jesteśmy odporni, żyjemy po swojemu, na razie na kocią łapę!
dla zalogowanych użytkowników serwisu.