To były moje pierwsze wakacje z synkiem bez męża, który nie mógł z nami pojechać. Ktoś polecił nam ten ośrodek nad jeziorem.
Miejsce okazało się cudne, ale nasz pobyt zaczął się pechowo. Okazało się, że w domku, który zarezerwowałam, mieszkają już wczasowicze. Umieszczono mnie z dzieckiem w innym, chwilowo wolnym, nad samym brzegiem jeziora. Pierwszego ranka, gdy wyszłam na taras, okazało się, że wygrzewają się na nim... jaszczurki. Od dziecka bałam się tych okropnych stworzeń, ale synek był głodny, więc zamknęłam oczy, zacisnęłam zęby i jakoś udało nam się wyjść do stołówki. Tak było każdego przedpołudnia, potem jaszczurki gdzieś się rozchodziły. Po tygodniu zjawił się u mnie kierownik ośrodka i oświadczył, że właśnie przyjechali ludzie, którzy wcześniej wynajęli ten domek, więc muszę się przenieść do następnego. Spodziewał się awantury, ale ja odetchnęłam z ulgą. Z powodu jaszczurek, oczywiście. Zapytałam tylko, dlaczego od razu nie zaproponował mi domku, który cały czas stał pusty. Nie odpowiedział.
Przeprowadziliśmy się. Miałam spokój od jaszczurek, ale pojawiły się... polne myszy. Każdego dnia wślizgiwały się pod wykładzinę i wędrowały, co było wyraźnie widać, lub chowały się w różnych miejscach w łazience. Najgorsze były noce. Gryzonie skrobały i piszczały. Starałam się robić trochę hałasu, żeby je wystraszyć. Pomagało na chwilę, a potem myszy brały się do swojej roboty. W końcu jednak zasypiałam. W lesie, w którym mieszkałam, nocą można było usłyszeć różne odgłosy. Nie było to przyjemne, zwłaszcza że mój domek był oddalony od innych i mogłam liczyć tylko na siebie. Ze zgrozą pomyślałam o wilkach.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.