Sari to nie tylko sześć metrów barwnego materiału. To również manifest kobiecości. Jest powściągliwe i gorące, skromne i zmysłowe. Jak łączyć w sobie te sprzeczności? Odpowiedź zna Anna Łopatowska, która uczy indyjskiego tańca bharatanatyam.
To pierwszy taniec, którego można nauczyć się, leżąc. Przynajmniej na początku. Wszystko wygląda jak podczas zajęć jogi: maty, luźne stroje i ćwiczenia, które polegają na odkrywaniu możliwości ludzkiego ciała. To niesłychane, jak mało wiemy o własnych ramionach, biodrach, nogach i oddechu. A przecież życie to rytm, przypływ i odpływ, falowanie. Trudno płynąć, jeśli ciało jest miejscami sztywne jak deska. Widać to zwłaszcza przy ruchach dłoni. Tymczasem tancerka bharatanatyam musi opowiadać historie. Każdy gest dłoni to jakieś słowo czy obraz. Adeptki ćwiczą więc mudry: gesty, w których palce układają się w wymyślne formy.
Na początku dłonie są sztywne i nieposłuszne. Nadgarstek wydaje się toporny i człowiek ma uczucie, że wygląda jak Edward Nożycoręki. Ale z bharatanatyam jest jak z jogą. Gdy systematycznie ćwiczysz, ciało niepostrzeżenie staje się coraz bardziej plastyczne i ekspresyjne.
– W oczach Hindusek my, kobiety Zachodu, wyglądamy jak roboty – mówi Anna. – Sztywny, prawie wojskowy krok, gwałtowne ruchy, spięte mięśnie. Mieszkanki Indii nie miewają tak napiętych ramion i karków jak my. W naszych ruchach brakuje płynności i miękkości, z którą one się rodzą. Anna już w dzieciństwie zdecydowała, że będzie się uczyć hinduskiego tańca. Wszystko przez program w telewizji: recital hinduskiej tancerki, który jeszcze do dziś dobrze pamięta.
– Byłam pełna podziwu dla precyzji jej ruchów i ich piękna – wspomina. – Była w tym wewnętrzna energia i jakaś tajemnica. Urzekł mnie wdzięk tancerki, jej kobiecość. W jej tańcu nie brakowało silnych emocji i przeżyć, ale wyrażała je pięknie, ani na chwilę nie gubiąc wspaniałej harmonii. W latach pięćdziesiątych, gdy Anna była dzieckiem, w Polsce hołubiono muzykę i sztukę etniczną. Ale głównie słowiańską. O tym, by poznać kulturę dalekich Indii, a już zwłaszcza zrobić sobie wycieczkę do Azji Południowej, można było tylko pomarzyć.
reklama
Anna zaczęła więc po prostu od muzyki. Uczyła się grać na skrzypcach i chodziła na prywatne lekcje tańca. Potem zdała na wydział aktorski szkoły teatralnej w Łodzi, skąd przeniosła się do Warszawy. Kiedy już była doświadczoną aktorką, przyszło drugie spotkanie z kulturą Indii: zobaczyła przedstawienie teatru świątynnego Kudiyattam. Po spektaklu wzięła udział w przesłuchaniu, które prowadził hinduski guru.
Została pierwszą cudzoziemką, którą dopuszczono do studiowania tradycyjnej sztuki teatralnej Indii. Dostała stypendium, wyjechała z Polski. W czasie nauki w Kerala Kalamandalam Academy of Arts poznała także taniec bharatanatyam.
Mężczyźni często mówią o kobietach: ona ma to „coś”, co przyciąga, zachwyca, nie pozwala o sobie zapomnieć. Bharatanatyam pozwala to „coś” zatrzymać na dłużej. Ale najpierw zawsze jest ból. Pierwsze lekcje – gdy trzeba stanąć na mocno ugiętych nogach i w tej pozycji ćwiczyć kroki, pamiętając o układaniu dłoni w mudry i ekspresji oczu – kończą się zakwasami i głośnym lamentem: „Boże, nigdy się tego nie nauczę!”.
Jeśli jednak nie poddasz się tym niszczycielskim myślom, poczujesz to „coś”. Zobaczysz, jak fajnie jest być we własnej skórze, współgrać z rytmem tabli i sitara, otworzyć się na emocje i przeżycia.
– Z przyjemnością obserwuję kobiety, które przychodzą na zajęcia grup początkujących – opowiada Anna. – Najpierw borykają się z różnymi trudnościami, zwątpieniem. I nagle, na którejś lekcji z kolei, widzę przemianę, jaka się w nich dokonała. Tak jakby puściły więzy. Za każdym razem to wspaniałe przeżycie. Dla mnie również.
W swojej szkole Anna uczyła także bollywood – komercyjnej wersji tańca hinduskiego. Podkreśla jednak, że choć również on jest świetną szkołą miękkości, płynności i estetyki ruchu, to nie daje takiej głębi, jak klasyczny taniec. Do tego bharatanatyam ma jeszcze jedną zaletę: zjada kalorie jak aerobik. Modeluje talię i biodra, wzmacnia mięśnie nóg.
– Dziewczyny mówią, że odkąd ze mną ćwiczą, przestały umierać z bólu po pierwszym dniu na nartach – śmieje się Anna. Ten zmysłowy taniec daje też inne, fizyczne korzyści. Usuwa napięcia z dolnej części kręgosłupa i wzmacnia mięśnie miednicy. Poprawia kondycję serca i krążenie, zapobiega obrzękom, rozwija świadomość ciała. Dzięki niemu nasze gesty stają się precyzyjniejsze, bardziej indywidualne. Przestajemy wykonywać niepotrzebne ruchy. Jesteśmy bardziej harmonijne i zmysłowe.
Bharatanatyam – tak jak joga – pomaga nam odbyć długą podróż w głąb siebie. I daje szansę na odnalezienie takiego miejsca w duszy, z którego bez końca można czerpać energię i witalność. Poza tym uczy dyscypliny i premiuje za systematyczną pracę nad sobą. A także pozwala na pokonanie różnych barier, które stają na drodze do naszego rozwoju.
– Wiele kobiet ma dzisiaj zupełny mętlik w głowie, bo próbują dopasować się do modelu kobiecości lansowanego przez media. – mówi Anna. – Jedne stają się agresywne, zdobywcze, tłumią w sobie wrażliwość i łagodność, by zwiększyć szanse w walce o stanowiska, pieniądze i prestiż. Inne, które nie chcą być tak ostre, wycofują się, boją się sięgnąć po to, czego pragną. I jedne, i drugie nie są szczęśliwe. Ale ucząc się bharatanatyam, można osiągnąć jedność, pełnię. Są w nim bowiem elementy mocne i dynamiczne, w których przejawia się siła Śiwy, ale są także miękkość, gracja i wdzięk charakterystyczne dla bogini Parwati.
Pierwsze wtajemniczenie w bharatanatyam stanowi nauka poszczególnych elementów tańca, które potem trzeba wykonać w choreografii specjalnie ułożonej do muzyki. Drugi krok polega na opowiadaniu za pomocą tańca historii wywodzących się z indyjskiej mitologii.
– Odgrywając różne role, spotykamy się z rozmaitymi emocjami – tłumaczy Anna. – Czasem takimi, przed którymi w życiu uciekamy. Takie spotkania rozwijają. W duchowym tańcu, którego istotą jest snucie opowieści i pokazywanie emocji, a nie wzbudzanie podziwu i pożądania, łatwiej poczuć, że jest się jedyną i niepowtarzalną istotą. Kimś, kto odbiera, przeżywa i zmienia świat po swojemu.
Uczenie się języka tańca jest też podróżą przez własne ciało i duszę. Po pewnym czasie już wiemy, że jedne ruchy lubimy, a innych nie. Przekonujemy się też, że niektóre przychodzą nam łatwiej, a inne wymagają żmudnej pracy. Taka wiedza daje większą pewność siebie. Pomaga też znaleźć własny język ciała. Bharatanatyam działa więc trochę jak choreoterapia. Odkrywa uczucia, pozwala je przeżywać i wyrażać. Ciałem czasem łatwiej powiedzieć to, co nam się kłębi na dnie duszy. Słowa są zbyt jednoznaczne, ranią. Bronimy się więc przed nazywaniem wyjątkowo trudnych emocji i pragnień. A wiele z naszych przeżyć związanych z kobiecością jest teraz wyjątkowo splątanych, niejasnych, czasem bolesnych. Łatwiej więc zaufać ciału. Niech ono znajdzie drogę do budowy wewnętrznej harmonii.
Wielki taniec emocji Nazwa „bharatanatyam” pochodzi od trzech sanskryckich słów: bhawa – oznaczającego nastrój, ekspresję lub emocje wyrażane za pomocą gestów i mimiki twarzy, raga – melodię, i tala – rytm. Słowo natyam oznacza taniec.
Więcej informacji www.taniecindyjski.pl
dla zalogowanych użytkowników serwisu.