Nikt nie wie, dlaczego wczesnym rankiem 28 lipca 1945 roku do komór bombowych B-25 nie załadowano torped, które miały zostać dostarczone na wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Być może jakiś zbrojmistrz po prostu czegoś nie dopilnował.
Natomiast jest niemal pewne, że dowódca jednostki, do której należał samolot, chciał zatuszować niedbalstwo i tuż po starcie maszyny zamiast zawrócić ją na lotnisko, zmienił charakter jej misji z transportowej na patrolową. Nikt nie miał pojęcia, że owo zaniedbanie kilka godzin później uratuje życie wielu pracownikom biur w najwyższym wieżowcu świata.
Dowódca bombowca, podpułkownik William Smith, był nie tylko szalenie doświadczonym pilotem, ale też człowiekiem skłonnym do brawury i pełnym fantazji. Zapewne właśnie dlatego dowództwo jednostki, do której należał, zdecydowało się odwołać go z frontu japońskiego i przerzucić do bazy w stanie Dakota, by tam zajął się bardziej spokojnymi zadaniami. Tak czy inaczej, Smith w zmianie rozkazu błyskawicznie dostrzegł szansę na zrobienie niezłej zabawy. Trasa do celu, którym było lotnisko w Newark, wiodła obok Nowego Jorku. Sześcioosobowa załoga bombowca nigdy nie widziała tego owianego legendami miasta.
Smith postanowił więc zafundować swym kolegom szybkie zwiedzanie Manhattanu z lotu ptaka i nieco zboczył z korytarza lotu. Niewiele niepokoiły go niski pułap chmur i słaba widoczność, bo przecież nie takie przeszkody pokonywał w czasie walk na europejskim froncie. Po półgodzinnym locie zorientował się jednak, że chyba nieco przecenił swoje umiejętności, zwłaszcza że pogoda pogarszała się z minuty na minutę. Radiotelegrafista połączył się więc z wieżą kontrolną lotniska w Newark, podał pozycję bombowca i poprosił o wyznaczenie dokładnego kursu. Zaskoczeni nieco kontrolerzy uznali, że najlepiej będzie, jeśli maszyna wyląduje na najbliżej położonym lotnisku – La Guardia.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.